Выбрать главу

– I udało się panu? – zapytał Reacher.

– Niezupełnie – przyznał Cash. – Wprawdzie ludzie przyjeżdżają tu postrzelać, ale zmusić kogoś, żeby przyznał, że nie wie, co robi, to jak wyrywanie zębów.

Reacher zobaczył trzy pick-upy zaparkowane przy różnych stanowiskach. Faceci, którzy czekali na otwarcie strzelnicy, byli w trakcie porannych ćwiczeń. Wszyscy trzej leżeli na matach z włókien kokosowych, strzelając, ładując, celując i znowu strzelając.

– Da się wyżyć – odpowiedział Cash na pytanie, którego Reacher nie zadał.

Potem zjechał z głównej drogi i przejechał do końca trzy-stujardowej strzelnicy. Wysiadł, przyczepił papierową tarczę do ramy, wsiadł do samochodu, zawrócił i pojechał z powrotem. Zaparkował i zgasił silnik.

– Powodzenia – powiedział.

Reacher przez moment się nie ruszał. Był bardziej zdenerwowany, niż powinien. Zrobił głęboki wdech, przytrzymał powietrze w płucach i poczuł działanie kofeiny. Niemal niewyczuwalne drżenie. Cztery szybko wypite filiżanki mocnej kawy to kiepskie przygotowanie do celnego strzelania na daleki dystans.

Jednak to tylko trzysta jardów. Trzysta jardów, dobry karabin, sprzyjająca pogoda, brak wiatru. Wystarczy wycelować w sam środek celu i nacisnąć spust. Sam strzał nie był trudny. Problem stanowiło to, co było stawką. Chciał dorwać tego zakulisowego manipulatora bardziej, niż przed laty pragnął zdobyć puchar. O wiele bardziej. Nie wiedział dlaczego. Jednak w tym był cały problem.

Wypuścił powietrze. To tylko trzysta jardów. Nie sześćset. Nie osiemset. Nie tysiąc. Nic trudnego.

Wysiadł z humvee i wziął karabin z tylnego siedzenia. Niosąc go, przeszedł po gołej ziemi do maty z włókien kokosowych. Starannie umieścił karabin na rozstawionych nóżkach, umieszczonych jard za krańcem maty. Pochylił się i załadował broń. Potem stanął za karabinem, przykucnął, klęknął i położył się na macie. Przycisnął kolbę do ramienia. Obrócił głowę w lewo i w prawo, rozglądając się. Miał wrażenie, że jest sam na pustyni. Pochylił głowę. Zamknął lewe oko, a prawe przycisnął do lunetki. Lewą dłoń położył na lufie, przyciskając ją w dół i ciągnąc trochę do tyłu. Teraz miał trzy punkty podparcia. Dwunóg i swoje ramię. Dobra pozycja. Rozłożył nogi i obrócił stopy, tak żeby leżały płasko na macie. Odrobinę podciągnął lewą nogę i wparł kant podeszwy buta w kokosowe włókna, tak by ciężar kończyny dawał jeszcze stabilniejszą pozycję. Rozluźnił mięśnie, przywierając do maty. Wiedział, że wygląda jak zastrzelony, a nie facet przygotowujący się do strzału.

Spojrzał przez lunetkę. Zobaczył bardzo jasny i wyraźny obraz. Odnalazł cel. Wydawało się, że wyciągnąwszy rękę, mógłby dotknąć tarczy. Umieścił krzyż celownika w miejscu, gdzie przecinały się dwie kreski litery X. Nacisnął spust, likwidując luz. Rozluźnił mięśnie. Zrobił wydech. Czuł bicie swego serca. Miał wrażenie, że tłucze mu się w piersi. Kofeina buzowała mu w żyłach. Krzyż celownika tańczył. Podskakiwał i drgał, w lewo i w prawo, w górę i w dół, zataczając maleńkie kręgi.

Reacher zamknął prawe oko. Kazał sercu zwolnić. Wypuścił powietrze z płuc i przez moment nie robił wdechu – sekundę, dwie. Potem znów wdech, wydech, wstrzymanie. Całą energię skierował w dół, w swój brzuch. Pozwolił ramionom opaść. I mięśniom zwiotczeć. Znieruchomiał. Ponownie otworzył oko i zobaczył nieruchomy krzyż celownika. Popatrzył na cel. Czuł go. Pragnął. Nacisnął spust. Poczuł kopnięcie, usłyszał huk i podmuch wzbił z kokosowej maty chmurę kurzu, która zasłoniła mu widok. Podniósł głowę, odkaszlnął i znów przycisnął oko do lunetki.

Dziesiątka.

Litera X znikła. Na jej miejscu ziała równiutka dziura wybita w samym środku, tak że widać było tylko cztery punkciki narysowane długopisem, po jednej na górze i na dole obu kresek. Reacher ponownie odkaszlnął, podniósł się i wstał. Cash zajął jego miejsce i sprawdził wynik przez lunetę.

– Dobry strzał – powiedział.

– Dobry karabin – rzekł Reacher.

Cash odciągnął rygiel i łuska wypadła na matę. Ukląkł, podniósł ją i schował do kieszeni. Potem wstał i niosąc karabin, poszedł w kierunku humvee.

– No i jak, zakwalifikowałem się? – zawołał za nim Reacher.

– Do czego?

– Do rozmowy. Cash odwrócił się.

– Myśli pan, że to był test?

– Mam nadzieję, że tak.

– Może wolałby pan nie usłyszeć tego, co mam do powiedzenia.

– Niech pan spróbuje – zachęcił Reacher. Cash kiwnął głową.

– Porozmawiamy w biurze.

Znów podjechali do ramy i Cash odpiął papierową tarczę. Potem zawrócili i pojechali w kierunku chat. Minęli facetów z pick-upów. Ci wciąż strzelali. Cash zaparkował wóz, weszli do środka i Cash schował tarczę Reachera do szuflady, pod R jak Richardson. Potem poruszył palcami, odnalazł B jak Barr i wyjął gruby plik papierów.

– Chce pan udowodnić, że pański stary kumpel tego nie zrobił? – zapytał.

– Nie był moim kumplem – odparł Reacher. – Kiedyś go znałem, to wszystko.

– I?

– I nie pamiętam, żeby był takim dobrym strzelcem.

– W telewizji mówili, że strzelał z bardzo bliskiej odległości.

– Do ruchomych celów i pod kątem.

– W wiadomościach mówili, że mają niezbite dowody.

– Mają – powiedział Reacher. – Widziałem je.

– Niech pan to obejrzy – powiedział Cash.

Rozłożył tarcze jak talię kart, na całej długości kontuaru. Potem wyrównał je do krawędzi, robiąc miejsce dla następnego rzędu. Ułożył go bezpośrednio pod pierwszym. W końcu leżały tam trzydzieści dwie tarcze, dwa długie rzędy koncentrycznych kręgów, wszystkie z podpisem J. Barr, 300 jardów oraz datami sięgającymi trzech lat wstecz.

– Patrz i płacz – powiedział Cash.

Na każdej tarczy było maksimum trafień.

Reacher obejrzał je, jedną po drugiej. Na każdej w środkowym kręgu widniały równiutkie otwory. Ciasno skupione, doskonałe wyniki. Trzydzieści dwie tarcze, dziesięć strzałów do każdej, trzysta dwadzieścia wystrzelonych pocisków, wszystkie idealnie w środek tarczy.

– To wszystkie jego tarcze? – zapytał Reacher.

Cash skinął głową.

– Jak pan powiedział, trzymam dokumentację.

– Jaka broń?

– Jego własny super match. Wspaniały karabin.

– Policja rozmawiała z panem?

– Niejaki Emerson. Zachował się bardzo przyzwoicie. Musiałem chronić swój tyłek, ponieważ Barr tutaj ćwiczył. Nie

chciałem, żeby to zniszczyło moją reputację. Włożyłem wiele

pracy w tę strzelnicę, a ta historia mogłaby okryć ją złą sławą.

Reacher jeszcze raz obejrzał tarcze. Przypomniał sobie, jak mówił Helen Rodin: „Oni nie zapominają”.

– A jego kolega Charlie? – zapytał.

– W porównaniu z nim był beznadziejny.

Cash zgarnął tarcze Jamesa Barra w stosik i schował je z powrotem w przegródce pod literą B. Potem otworzył inną szufladę, przesunął palcami do S i wyjął inny plik papierów.

– Charlie Smith – powiedział. – Z wyglądu również

były żołnierz. Jednak w jego przypadku Wuj Sam gorzej za

inwestował pieniądze.

Znów zaczął rozkładać tarcze na ladzie, układając je w dwa długie rzędy. Reacher naliczył trzydzieści dwie.

– Zawsze pojawiali się razem? – zapytał.

– Jak chleb z masłem – odparł Cash.