– Różne stanowiska?
– Różne planety – powiedział Cash.
Reacher pokiwał głową. Pod względem liczby uzyskanych punktów wyniki Charliego były gorsze od tych, które uzyskał James Barr. O wiele gorsze. Tarcze świadczyły o tym, że Charlie był bardzo słabym strzelcem. Na jednej były tylko cztery trafienia, wszystkie poza zewnętrznym kręgiem, po jednym w każdym rogu. Na wszystkich trzydziestu dwóch tarczach było łącznie tylko osiem otworów w środkowym kręgu. Jeden w samym środku tarczy. Może strzelającemu dopisało szczęście, wiatr albo rozgrzane powietrze. Siedem tuż przy czerni dziesiątek. Pozostałe kule Charlie rozsiewał po całej tarczy. Większość prawdopodobnie posyłał w powietrze. Procentowo największa liczba trafień przypadała na białe pole między dwoma zewnętrznymi kręgami. Kiepskie, bardzo kiepskie wyniki. Jednak położenie przestrzelin nie było zupełnie przypadkowe. Widać było pewną dziwną prawidłowość. Celował i chybiał. Może miał jakąś wadę wzroku.
– Co to za facet? – zapytał Reacher.
– Charlie? – upewnił się Cash. – Charlie to zagadka. Nie potrafiłem go rozgryźć. Gdyby był lepszym strzelcem, prawie bym się go bał.
– To niski facet, prawda?
– Mały. Ma dziwne włosy.
– Często z panem rozmawiał?
– Skądże. Byli po prostu dwoma facetami z Indiany, którzy przyjeżdżali tutaj, żeby sobie postrzelać. Mam tu wielu takich.
– Patrzył pan, jak strzelali?
Cash przecząco pokręcił głową.
– Nauczyłem się nikomu nie przyglądać. Ludzie odbierają to jako krytykę. Mogą przychodzić do mnie po radę, ale nikt nigdy tego nie robi.
– Barr tutaj kupował amunicję, prawda?
– Lake City. Droga.
– Jego broń też nie była tania.
– Był tego wart.
– Jakiej broni używał Charlie?
– Takiej samej. Bliźniaczo podobnej. W jego przypadku było to śmieszne. Jakby grubas kupił sobie rower wyścigowy z włókna węglowego.
– Ma pan tu osobne stanowiska dla broni krótkiej?
– Jedno, w chacie. Ludzie korzystają z niego, kiedy pada. W pogodne dni pozwalam im strzelać na zewnątrz, na dowolnych stanowiskach. Nie lubię broni krótkiej. Nie ma w niej finezji.
Reacher skinął głową i Cash zgarnął tarcze Charliego na kupkę, pilnując, by były poukładane w chronologicznym porządku. Potem podniósł je i schował z powrotem w przegródce pod literą S.
– Smith to popularne nazwisko – rzekł Reacher. – Prawdę mówiąc, sądzę, że to najczęściej spotykane nazwisko w Ameryce.
– Było prawdziwe – powiedział Cash. – Zawsze sprawdzam prawo jazdy, zanim wydam komuś kartę członkowską.
– Skąd pochodził?
– Sądząc po akcencie? Gdzieś z północy.
– Mogę wziąć jedną z tarcz Jamesa Barra?
– A po cholerę?
– Na pamiątkę – odparł Reacher.
Cash nic nie powiedział.
– Zachowam ją dla siebie – zapewnił Reacher. – Nie
zamierzam sprzedać jej przez Internet.
Cash nadal milczał.
– Barr już tu nie wróci – dodał Reacher. – To pewne
jak cholera. A jeśli naprawdę chce pan pilnować swojego tyłka,
to powinien pan wyrzucić te tarcze.
Cash wzruszył ramionami i wrócił do szafki.
– Ostatnia będzie najlepsza – powiedział Reacher.
Cash przejrzał tarcze i wyjął jedną. Podał mu ją nad kontuarem. Reacher wziął ją, starannie złożył i schował do kieszonki koszuli.
– Powodzenia w tym, co pan robi dla kumpla – rzekł Cash.
– On nie jest moim kumplem. Jednak dziękuję za pomoc.
– Nie ma za co – odparł Cash. – Ponieważ wiem, kim pan jest. Rozpoznałem pana, kiedy zajął pan pozycję strzelecką. Tego nigdy nie zapominam. Zwyciężył pan na zawodach dziesięć lat po mnie. Oglądałem to z trybun. Pańskie prawdziwe nazwisko to Reacher. Reacher skinął głową.
– To uprzejmie z pańskiej strony – dodał Cash – że nie wspomniał pan o tym, kiedy pochwaliłem się, że byłem trzeci.
– Miał pan groźniejszych rywali – rzekł Reacher. – Dziesięć lat później łatwiej było zwyciężyć.
Zatrzymał się na stacji benzynowej w Kentucky i zatankował samochód Yanni. Potem zadzwonił z budki do Helen Rodin.
– Ten policjant wciąż tam jest? – zapytał.
– Dwóch – powiedziała. – Jeden w holu, drugi pod moimi drzwiami.
– Czy Franklin już zaczął?
– Od samego rana.
– Jakieś postępy?
– Nic. To pięć przypadkowych osób.
– Gdzie znajduje się biuro Franklina?
Podała mu adres.
Reacher spojrzał na zegarek.
– Spotkamy się tam o czwartej.
– Jak było w Kentucky?
– Dziwnie.
Wrócił do Ohio po tym samym żelaznym moście, słuchając, jak Sheryl Crow znowu powtarza mu, że każdy dzień jest krętą drogą. Podkręcił głośność i skręcił w lewo, na zachód. Według map Ann Yanni czterdzieści mil dalej znajdował się wjazd na autostradę. Tam mógł skręcić na północ i po paru godzinach przejechać przez całe miasto na wysokości czterdziestu stóp. Wydawało się to lepszym pomysłem niż jazda ulicami. Domyś-
lał się, że Emerson jest już okropnie sfrustrowany. I w miarę upływu czasu zacznie się wściekać. Reacher na jego miejscu zacząłby. Reacher był Emersonem przez trzynaście lat i w takiej sytuacji jak ta miałby ochotę skopać komuś tyłek, posłałby na ulicę wszystkich swoich ludzi, próbowałby wszystkiego.
Znalazł rozjazd i wjechał na autostradę, kierując się na północ. Wyłączył kompakt, kiedy ten zaczął odtwarzać płytę od początku, i skupił się na jeździe. Przy prędkości siedemdziesięciu mil na godzinę mustang sprawował się bardzo dobrze. Silnik mruczał, kipiąc mocą, jazda nie wymagała finezji. Reacher doszedł do wniosku, że gdyby mógł wpakować taki układ napędowy do jakiegoś obtłuczonego starego sedana, miałby samochód swoich marzeń.
Bellantonio siedział w laboratorium już od siódmej rano. Zdjął odciski palców z telefonu znalezionego pod estakadą i nie znalazł nic ciekawego. Potem sprawdził wykaz połączeń. Ostatnie było do Helen Rodin. Przed nim połączono się z telefonem komórkowym Emersona. Najwyraźniej obie rozmowy przeprowadził Reacher. Wcześniej było wiele połączeń z różnymi telefonami komórkowymi należącymi do Specialized Services of Indiana. Może wykonał je Reacher, a może nie. Trudno powiedzieć. Bellantonio skopiował ten wykaz, ale wiedział, że Emerson nic z nimi nie zrobi. Istotny był tylko telefon do Helen Rodin, ale Emerson nie mógł wypytywać obrońcy o treść rozmowy ze świadkiem, choćby nawet podejrzanym o przestępstwo. Byłaby to strata czasu.
Dlatego zajął się kasetami z parkingu. Miał je z czterech dni, dziewięćdziesiąt sześć godzin filmu, prawie trzy tysiące samochodów. Jego ludzie zidentyfikowali wszystkie. Tylko trzy z nich były cadillacami. W Indianie było tak samo jak w większości środkowych stanów. Ludzie przede wszystkim kupowali tu pick-upy, potem terenówki, coupe lub kabriolety. Typowe sedany stanowiły bardzo niewielki procent sprzedanych samochodów i przeważnie były to toyoty, hondy lub średniolitrażowe wozy rodzimej produkcji. Duże samochody osobowe spotykało
się niezmiernie rzadko, a ekskluzywnych marek jeszcze rzadziej.
Pierwszym zarejestrowanym na taśmie cadillakiem był czarny deville. Kamera uchwyciła go, jak wjeżdżał na parking tuż po szóstej rano w piątek. Czarny Piątek, jak nazywał go Bellantonio. O szóstej rano parking był niemal zupełnie pusty. Na filmie było widać, jak deville wjeżdża pochylnią na górę, szybko i pewnie. I wyjeżdża zaledwie po czterech minutach.