Выбрать главу

– Co to?

Reacher odwrócił się i zobaczył stojącą za nim matkę Jeba Olivera. Przytrzymywała się ręką drzwi, jakby nie chciała przekroczyć progu.

– To pick-up – odparł Reacher.

– Widzę.

– Należy do Jeba?

– Nigdy przedtem go nie widziałam.

– A czym jeździł, zanim kupił ten czerwony samochód?

– Nie tym.

Reacher podszedł do wozu i zajrzał przez szybę od strony kierowcy. Ręczna skrzynia biegów. Ziemia na dywanikach. Sporo mil na liczniku. Jednak żadnych śmieci. Ten samochód dobrze służył komuś, kto dobrze się nim opiekował.

– Nigdy go nie widziałam – powtórzyła kobieta.

Wyglądało na to, że samochód stał tu już od długiego czasu.

Powietrze zeszło z opon. Nie było zapachu oleju ani benzyny. Był zimny, nieruchomy, pokryty warstwą kurzu. Reacher uklęknął i zajrzał pod spód. Nic ciekawego. Podwozie pokryte zaschniętym błotem, porysowane przez kamienie i żwir.

– Od jak dawna tu stoi? – zapytał z ziemi.

– Nie wiem.

– Kiedy umocował kłódkę?

– Jakieś dwa miesiące temu.

Reacher wstał.

– Co spodziewał się pan tu znaleźć? – spytała kobieta.

Reacher odwrócił się twarzą do niej i spojrzał jej w oczy.

Miała powiększone źrenice.

– Więcej tego, co miała pani na śniadanie – odparł. Uśmiechnęła się.

– Myślał pan, że Jeb tutaj gotował?

– A nie?

– Przywozi to jego ojczym.

– Jest pani mężatką?

– Już nie. Mimo to przywozi.

– Jeb był na haju w poniedziałek wieczorem – rzekł

Reacher.

Kobieta znów się uśmiechnęła.

– Matka dzieli się z dzieckiem. No nie? Od czego są matki?

Reacher odwrócił się i ponownie spojrzał na pick-upa.

– Dlaczego trzymał stary wóz pod dachem, a nowy pod gołym niebem?

– Nie mam pojęcia – odparła kobieta. – Jeb zawsze wszystko robi po swojemu.

Reacher wyszedł ze stodoły i zamknął drzwi. Potem kciukami wepchnął śruby na miejsce. Pod ciężarem kłódki znów wysunęły się do połowy. Poprawił je najlepiej, jak mógł, a potem zostawił w spokoju i odszedł.

– Czy Jeb wróci? – zawołała za nim kobieta.

Reacher nie odpowiedział.

***

Mustang stał przodem na północ, więc Reacher pojechał na północ. Głośno nastawił odtwarzacz kompaktowy i przez dziesięć minut jechał przed siebie w kierunku nieuchwytnego horyzontu.

***

Raskin wykopał sobie grób koparką Caterpillar. Była to ta sama maszyna, która została użyta do niwelacji terenu wokół domu Zeka. Miała dwudziestocalową łyżkę z czterema stalowymi zębami. Łyżka powoli chwytała wielkie kęsy ziemi

i kładła ją na boku. Silnik warczał, raz głośniej, a raz ciszej, a sine obłoczki spalin unosiły się pod niebo Indiany.

Raskin urodził się pod rządami komunistów i wiele widział. Afganistan, Czeczenia, niespodziewany przewrót w Moskwie. Ktoś inny na jego miejscu już dawno by zginął i ten fakt w połączeniu z wrodzonym rosyjskim fatalizmem sprawiał, że zupełnie nie przejmował się swoim losem.

– Ukaz - powiedział Zek. Rozkaz niepodlegający dyskusji.

– Niczewo - odparł Raskin. Nie ma sprawy.

Sam obsługiwał koparkę. Wybrał miejsce, które dom zasłaniał przed oczami pracowników kruszalni. Wykopał równy dół, szeroki na dwadzieścia cali, mający sześć stóp długości i głębokości. Wydobytą ziemię sypał na prawo, od wschodu, jak barierę pomiędzy sobą a domem. Kiedy skończył, wycofał maszynę i zgasił silnik. Wyszedł z kabiny i czekał. Nie miał dokąd uciec. Zresztą ucieczka nie miała sensu. I tak by go znaleźli, a wtedy nawet nie miałby grobu. Zapakowaliby go do plastikowych worków, pięciu lub sześciu. Czarne plastikowe worki z różnymi częściami jego ciała zawiązaliby drutem. Obciążone cegłami, wrzuciliby do rzeki.

Widywał już, jak to robili.

W oddali zobaczył wychodzącego z domu Zeka. Niski i krępy mężczyzna, stary i zgarbiony, idący raźnym krokiem, świadczącym o energii i zdecydowaniu. Ostrożnie stawiał kroki po nierównym terenie, patrząc to pod nogi, to przed siebie. Pięćdziesiąt jardów, sto. Podszedł do Raskina i przystanął. Wsunął okaleczoną dłoń do kieszeni i wyjął mały rewolwer, trzymając go za osłonę spustu kikutem wskazującego palca. Wyciągnął rękę i Raskin wziął od niego broń.

– Ukaz - powiedział Zek.

– Niczewo - powtórzył Raskin. Krótki, przyjazny, autoironiczny dźwięk, jak de rien po francusku, jak de nada po hiszpańsku, albo prego po włosku. Do usług.

– Dziękuję – powiedział Zek.

Raskin odszedł i stanął przy wąskim brzegu dołu. Odchylił bębenek i zobaczył jeden nabój. Zamknął bębenek i obrócił go, aż nabój znalazł się we właściwym miejscu. Wtedy od-

ciągnął kurek i włożył lufę do ust. Obrócił się, stając twarzą do Zeka, a plecami do dołu. Ostrożnie cofnął się, aż jego pięty znalazły się na samej krawędzi. Stał nieruchomo, sztywno wyprostowany, jak skoczek olimpijski, szykujący się do trudnego salta w tył z trampoliny.

Zamknął oczy.

Nacisnął spust.

W promieniu mili wrony, kracząc, wzbiły się w niebo. Krew zmieszana z kawałkami mózgu i kości zatoczyła w powietrzu idealną parabolę. Ciało Raskina wpadło do dołu. Wrony znów usiadły na ziemi i w ciszy słychać było pomruk pracujących w oddali kruszarek kamienia. Zek wgramolił się do kabiny koparki i zapuścił silnik. Wszystkie dźwignie były zakończone gałkami wielkości kul bilardowych, co bardzo ułatwiało manipulowanie nimi okaleczonymi rękami.

***

Reacher zatrzymał się piętnaście mil na północ od miasta i zaparkował mustanga na wielkim żwirowym rozjeździe w kształcie litery V, w miejscu gdzie stykały się dwa sąsiednie kręgi pól. Te pola były wszędzie, na północy, południu, wschodzie i zachodzie, ciągnęły się w nieskończoność równymi szeregami. Na każdym stało urządzenie nawadniające. W powietrzu unosiła się mgiełka pary wodnej. Z bliska urządzenia nawadniające wyglądały jak wielkie buldożery. Albo jak statki kosmiczne, które właśnie wylądowały. Na środku każdego pola sterczała pionowo rura wodna niczym wysoki metalowy komin. Ramię spryskiwacza odchodziło od niej poziomo i tryskało wodą z niezliczonych otworów rozmieszczonych w równych odstępach na całej jego długości. Na samym końcu było wsparte na pionowej nodze, zakończonej kołem z gumową oponą. To koło było równie duże jak te, na których lądują samoloty. Toczyło się wyżłobioną koleiną, bez końca.

Reacher przyglądał się temu i czekał, aż koło najbliższego takiego urządzenia znajdzie się dostatecznie blisko. Wtedy podszedł i stanął przy nim. Zaczął iść obok koła. Sięgało mu prawie do pasa. Ramię spryskiwacza znajdowało się wysoko

nad jego głową. Mając koło po prawej, Reacher towarzyszył mu w jego długiej wędrówce po okręgu. Szedł w wodnej mgiełce. Była zimna. Woda głośno syczała. Koło pokonywało drobne nierówności terenu. Była to powolna wędrówka. Ramię miało około stu pięćdziesięciu stóp długości, więc obwód koła miał ponad trzysta jardów. Średnica razy n. Powierzchnia to Π razy promień do kwadratu, tak więc ponad siedem tysięcy osiemset jardów kwadratowych. Ponad półtora akra. Co oznaczało, że jałowe naroża stanowiły trochę mniej niż dwa tysiące dwieście jardów kwadratowych. Ponad pięćset jardów kwadratowych w każdym narożu. Jak naroża tarczy. Mustang stał zaparkowany na jednym z takich naroży i proporcjonalnie miał taką samą wielkość jak dziura po kuli.