Выбрать главу

– Dupek – powiedziała.

Ann Yanni obróciła się na fotelu.

– Policyjny wóz – powiedziała. – Można rozpoznać po

antenach.

***

Reacher przyjechał na spotkanie z dziesięciominutowym opóźnieniem. Biuro Franklina mieściło się w piętrowym budynku z cegły. Parter wyglądał jak opuszczona hala fabryczna. Drzwi i okna były zasłonięte stalowymi żaluzjami. Jednak na piętrze w oknach były rolety i paliły się światła. Zewnętrzne schody prowadziły prosto do drzwi na piętrze. Na drzwiach była biała plastikowa tabliczka z napisem: Biuro detektywistyczne Franklin. Na dole były miejsca parkingowe, wąski pas asfaltu szerokości jednego i długości sześciu samochodów. Stał tam zielony saturn Helen Rodin, niebieska honda civic oraz czarny chevrolet suburban, tak długi, że jego przód wystawał dobrą stopę nad chodnik. Reacher odgadł, że chevrolet należy do Franklina. Honda zapewne była własnością Rosemary Barr.

Nie zwalniając, minął budynek i objechał cały kwartał. Nie zauważył niczego podejrzanego. Zaparkował mustanga obok saturna, wysiadł i zamknął wóz. Wbiegł po schodach i bez pukania otworzył drzwi. Znalazł się w krótkim korytarzu z kuchenką po prawej i łazienką po lewej stronie. Usłyszał głosy dobiegające z dużego pokoju na końcu. Poszedł tam i zastał Franklina za biurkiem, Helen Rodin i Rosemary Barr siedzące w fotelach i pogrążone w rozmowie oraz Ann Yanni patrzącą przez okno na swój samochód. Cała czwórka obróciła się do niego, kiedy wszedł.

– Znasz się na terminologii medycznej? – zapytała go Helen.

– Na przykład?

– PA – powiedziała. – Lekarz tak napisał. To jakiś skrót.

Reacher spojrzał na nią. Potem na Rosemary Barr.

– Niech zgadnę – rzekł. – W szpitalu wreszcie zdiagnozowali Jamesa Barra. Zapewne stwierdzili łagodny przypadek.

– Wczesne stadium – powiedziała Rosemary. – Cokolwiek to jest.

– Skąd wiedziałeś? – zapytała Helen.

– Intuicja – odparł Reacher.

– Na co jest chory?

– Później – powiedział Reacher. – Po kolei. – Zwrócił się do Franklina. – Powiedz mi, co wiadomo o ofiarach.

– Pięć przypadkowych osób – rzekł Franklin. – Zupełnie ze sobą niezwiązanych. Z pewnością niepowiązanych z Jamesem Barrem. Myślę, że miałeś rację. Nie zastrzelił ich z osobistych powodów.

– Przeciwnie, myliłem się – odparł Reacher. – Sęk w tym, że James Barr wcale ich nie zastrzelił.

***

Grigor Linsky znów schował się w ciemnej bramie i wyjął telefon komórkowy.

– Miałem dobre przeczucie – powiedział.

– Mianowicie? – odparł Zek.

– Ponieważ policja pilnowała biura, doszedłem do wniosku, że żołnierz nie zdoła się z nią spotkać. Jednak najwyraźniej mieli jeszcze sprawy do omówienia. Dlatego pomyślałem, że to ona pojedzie do niego. Tak zrobiła. Śledziłem ją. Są teraz razem w biurze tego prywatnego detektywa. Siostra też. I ta kobieta z telewizji.

– Pozostali są z tobą?

– Obstawiliśmy cały kwartał. Od wschodu, zachodu, północy i południa.

– Czekajcie – powiedział Zek. – Oddzwonię.

***

Helen Rodin powiedziała:

– Wyjaśnisz nam to?

– Mają niezbite dowody – przypomniał Franklin.

Ann Yanni uśmiechnęła się. Bomba!

Rosemary Barr tylko wpatrywała się w Reachera.

– Kupiła pani bratu radio – powiedział do niej Reacher. -

Bose. Żeby mógł słuchać transmisji sportowych. Powiedział mi o tym. Kupowała mu pani coś jeszcze?

– Na przykład?

– Na przykład jakieś ubrania.

– Czasem.

– Spodnie?

– Czasem.

– Jaki rozmiar?

– Rozmiar?

– Jaki rozmiar spodni nosi pani brat?

– Trzydzieści cztery w pasie, długość nogawki trzydzieści cztery.

– Właśnie – rzekł Reacher. – Jest dość wysoki.

– W czym nam to pomoże? – spytała Helen.

– Czy wiesz coś o grach liczbowych? – zapytał ją Reacher. – O nielegalnych zakładach, loteriach państwowych, totolotku i tym podobnych rzeczach?

– Co z nimi?

– Co jest w nich najtrudniejsze?

– Wygrać – powiedziała Ann Yanni.

Reacher uśmiechnął się.

– Z punktu widzenia gracza na pewno. Jednak dla organizatora najtrudniejszy jest wybór naprawdę przypadkowych numerów. Ludziom trudno dokonać losowego wyboru. Dawniej wykorzystywano sprawozdania giełdowe w gazetach. Z góry wybierano na przykład drugą stronę kursów akcji, jej drugą kolumnę i ostatnie dwie cyfry z pierwszych sześciu podanych cen. Albo sześciu ostatnich lub środkowych, obojętnie. Ten sposób zapewniał prawie losowy wybór liczb. Teraz używa się skomplikowanych maszyn. Mimo to niektórzy matematycy dowodzą, że wyniki nie są czysto przypadkowe. Ponieważ te maszyny zostały skonstruowane przez ludzi.

– I w czym to może nam pomóc? – zapytała Helen.

– Tylko objaśniam tok mojego rozumowania – odparł Reacher. – Przez całe popołudnie siedziałem w samochodzie Ann Yanni, grzejąc się w słońcu i myśląc o tym, jak trudno uzyskać czysto losowy wybór.

– Twoje rozumowanie poszło w złym kierunku – powiedział Franklin. – James Barr zastrzelił pięć osób. Dowody są miażdżące.

– Byłeś policjantem – przypomniał Reacher. – Narażałeś się na niebezpieczeństwo. Zasadzki, obławy, różne stresujące sytuacje, chwile ogromnego napięcia. Co robiłeś zaraz potem?

Franklin zerknął na kobiety.

– Szedłem do łazienki – odparł.

– Zgadza się – rzekł Reacher. – Ja też. Jednak James Barr tego nie zrobił. Raport Bellantonia mówi o cementowym pyle w całym jego domu: w garażu, kuchni, salonie, sypialni i piwnicy. Tylko nie w łazience. Tak więc wrócił do domu i wysikał się dopiero wtedy, kiedy wziął prysznic i zmienił ubranie? I jak mógł się wykąpać, nie wchodząc do łazienki?

– Może zatrzymał się gdzieś w drodze do domu?

– Nie, jego po prostu tam nie było.

– Był tam, Reacher. Świadczą o tym dowody.

– Nie ma żadnego dowodu na to, że tam był.

– Oszalałeś?!

– Są dowody na to, że był tam jego samochód, jego buty, spodnie, płaszcz, karabin i amunicja, a także jego ćwierćdolarówka, ale nie ma żadnego dowodu na to, że on tam był.

– Ktoś się pod niego podszył? – zapytała Ann Yanni.

– I to bardzo starannie – powiedział Reacher. – Pojechał jego samochodem, w jego butach i płaszczu, z jego karabinem.

– Fantazjujesz – rzekł Franklin.

– To wyjaśnia kwestię płaszcza przeciwdeszczowego – ciągnął Reacher. – Długi i obszerny ciuch, który zasłania wszystko oprócz dżinsów. Z jakiego innego powodu ktoś włożył prochowiec w ciepły i pogodny dzień?

Kto…? – zaczęła Rosemary.

Patrzcie – powiedział Reacher. Stał spokojnie, ale teraz zrobił krok naprzód.

– Moje spodnie mają nogawki długości trzydziestu siedmiu cali – powiedział. – Przeszedłem dobudowaną część parkingu trzydziestoma pięcioma krokami. James Barr ma nogawki długości trzydziestu czterech cali, co oznacza, że powinien przejść tę odległość trzydziestoma ośmioma krokami. Tymczasem raport Bellantonia mówi o czterdziestu ośmiu krokach.

– Czyli o bardzo niskiej osobie – powiedziała Helen.

– Charlie – powiedziała Rosemary.

– Ja też tak pomyślałem – rzekł Reacher. – Jednak potem pojechałem do Kentucky. Początkowo chciałem potwierdzić coś innego. Zacząłem podejrzewać, że może James Barr nie był wystarczająco dobrym strzelcem. Widziałem miejsce zbrodni. To był strzelecki majstersztyk. A on czternaście lat temu był dobry, ale nie wspaniały. I kiedy zobaczyłem go w szpitalu, nie zauważyłem żadnych śladów na prawym ramieniu. Żeby strzelać tak dobrze, trzeba nieustannie ćwiczyć. A człowiek, który ćwiczy, siniaczy sobie ramię. Skóra w tym miejscu twardnieje. Nie u niego. Ktoś, kto kiedyś był przeciętny, z czasem może być tylko gorszy, szczególnie jeśli ćwiczy mało lub wcale. To logiczne, prawda? Może po tylu latach nie był w stanie tak strzelać. Może po prostu nie potrafił. Tak sobie pomyślałem. I dlatego pojechałem do Kentucky, żeby sprawdzić, jakim jest strzelcem.