– I jakim jest? – spytała Helen.
– Okazało się, że lepszym niż dawniej – odparł Reacher. – Znacznie lepszym. Spójrzcie na to. – Z kieszonki na piersi wyjął papierową tarczę i rozłożył ją. – To wynik ostatniego z trzydziestu dwóch strzelań w ciągu minionych dwóch lat. O wiele lepszy od tego, który uzyskał przed czternastoma laty, kiedy był w wojsku. To dziwne, prawda? Przez ostatnie dwa lata wystrzelał zaledwie trzysta dwadzieścia pocisków i jest taki dobry? A kiedy wystrzeliwał ponad dwa tysiące pocisków tygodniowo, był zaledwie przeciętny?
– Co to oznacza?
– Zawsze jechał tam z Charliem. Facet, który prowadzi tę strzelnicę to dawny mistrz strzelecki piechoty morskiej. I praw-
dziwy zawodowiec. Przechowuje wszystkie zużyte tarcze. Co oznacza, że Barr za każdym razem miał co najmniej dwóch świadków swoich dokonań.
– Ja chciałbym mieć świadków – zauważył Franklin. – Gdybym tak strzelał.
– Nie można stać się lepszym, nie ćwicząc – powiedział
Reacher. – Myślę, że w rzeczywistości stał się znacznie
gorszym strzelcem. I jego ego nie mogło tego znieść. Każdy
snajper lubi rywalizację. Wiedział, że jest kiepski, i nie mógł
tego znieść, więc chciał coś z tym zrobić. Postanowił to
ukryć.
Franklin wskazał na tarczę.
– To mi nie wygląda na kiepski wynik.
– To oszustwo – odrzekł Reacher. – Dacie tę tarczę Bellantoniowi, a on tego dowiedzie.
– Oszustwo?
– Założę się, że dokonane za pomocą pistoletu. Kalibru dziewięć milimetrów, z niewielkiej odległości. Sądzę, że jeśli Bellantonio zmierzy otwory, stwierdzi, że są o czterdzieści sześć tysięcznych cala większe od tych, jakie zostawiają pociski kalibru.308. A jeśli zbada papier, znajdzie na nim resztki prochu. Ponieważ domyślam się, że James Barr podchodził do tarczy i strzelał z odległości cala, a nie trzystu jardów. Za każdym razem.
– Naciągane.
– Czysta metafizyka. Barr nigdy nie był aż tak dobry. Tak więc można założyć, że z czasem stał się gorszym strzelcem. Gdyby był tylko trochę gorszy, pogodziłby się z tym. Jednak najwyraźniej się nie pogodził, zatem możemy zakładać, że stał się o wiele gorszy. Tak słaby, że się tego wstydził. Może wcale nie mógł trafić w tarczę.
Nikt się nie odezwał.
– To wysoce prawdopodobna teoria – dodał Reacher. -
Fałszowanie wyników ze wstydu dowodzi, że już nie umie
celnie strzelać. A jeśli nie umie celnie strzelać, nie mógł zrobić
tego, co stało się w piątek.
– To tylko domysły – zauważył Franklin.
Reacher skinął głową.
– Z początku tak. Jednak nie teraz. Teraz jestem już pewien. Wystrzeliłem jeden pocisk na tej strzelnicy. Właściciel zmusił mnie do tego, poddając swego rodzaju próbie. Byłem napompowany kofeiną i trzęsły mi się ręce. Wtedy zrozumiałem, że James Barr jest teraz znacznie gorszym strzelcem.
– Dlaczego? – zapytała Rosemary.
– Ponieważ ma chorobę Parkinsona – powiedział Reacher. – PA to paralysis agitans, aparalysis agitans to medyczna nazwa choroby Parkinsona. Obawiam się, że pani brat jest chory. Trzęsie się i drży. A jeśli ma się chorobę Parkinsona, w żaden sposób nie można celnie strzelić. Moim zdaniem on nie tylko tego nie zrobił, ale po prostu nie dałby rady tego zrobić.
Rosemary milczała. Dobra i zła wiadomość. Spojrzała w okno. Wbiła wzrok w podłogę. Była ubrana jak wdowa. Czarna jedwabna bluzka, czarna spódnica, czarne pończochy, czarne pantofelki na niskim obcasie.
– Może dlatego przez cały czas był zły – powiedziała. -
Może czuł, że zachorował. Był bezradny i nie mógł nad tym
zapanować. Jego ciało go zdradziło. Nienawidził tego uczucia.
Jak każdy na jego miejscu.
Potem spojrzała na Reachera.
– Mówiłam, że jest niewinny – przypomniała.
– Najmocniej panią przepraszam – powiedział Reacher. – Miała pani rację. Zmienił się. Dotrzymał słowa. Zasługuje na pomoc. I przykro mi, że jest chory.
– Teraz musi mu pan pomóc. Obiecał pan.
– Pomagam mu. Od poniedziałku nie robię nic innego.
– To szaleństwo – rzekł Franklin.
– Nie, nic się nie zmieniło – odparł Reacher. – Ktoś wybrał Jamesa Barra na kozła ofiarnego. Tyle że zamiast zmusić go do zamachu, upozorowali jego udział. To jedyna różnica.
– Czy to możliwe? – spytała Ann Yanni.
– Dlaczego nie? Zastanów się nad tym. Przeanalizuj.
Ann Yanni zaczęła analizować. Powtarzała z namysłem, jak aktorka ucząca się tekstu.
– Wkłada ubranie Barra, jego buty i może wyjmuje monetę
z dzbanka. Albo z kieszeni jakiegoś ubrania. Nosi rękawiczki, żeby nie zatrzeć śladów palców Barra. Już zabrał styropianowy słupek z jego garażu, zapewne dzień wcześniej. Z piwnicy bierze karabin. Ten jest już załadowany przez samego Barra, który zawsze tak robi. Jedzie do śródmieścia samochodem Barra. Zostawia wszystkie ślady. Brudzi się cementowym pyłem. Wraca do domu, odkłada wszystko na miejsce i znika. Pospiesznie, nawet nie korzystając z łazienki. James Barr wraca do domu trochę później i wpada w pułapkę, której istnienia nie podejrzewał.
– Właśnie tak to widzę – rzekł Reacher.
– A gdzie w tym czasie był Barr? – zapytała Helen.
– Poza domem.
– Dogodny zbieg okoliczności – zauważył Franklin.
– Nie sądzę – zaprzeczył Reacher. – Myślę, że zaaranżowali coś, żeby usunąć go z drogi. On pamięta, że gdzieś wychodził. I że był uradowany, jakby miało się zdarzyć coś miłego. Myślę, że podstawili mu kogoś. Zapewne przygotowali niby przypadkowe spotkanie, które rozwinęło się w bliższą znajomość. Myślę, że w piątek miał randkę.
– Z kim?
– Pewnie z tą rudą. Przecież napuścili ją na mnie. Może napuścili ją również na niego. W piątek był dobrze ubrany. W raporcie stwierdzono, że jego portfel znaleziono w eleganckich spodniach.
– Zatem kto naprawdę to zrobił? – spytała Helen.
– Ktoś zimny jak lód – odparł Reacher. – Ktoś, kto potem nawet nie musiał skorzystać z łazienki.
– Charlie – powiedziała Rosemary. – To on. Na pewno. Jest niski. Jest dziwny. Zna ten dom. Wiedział, gdzie wszystko leży. Pies go znał.
– I jest znakomitym strzelcem – dodał Reacher. – To drugi powód mojego wyjazdu do Kentucky. Chciałem sprawdzić tę teorię.
– Kto strzelał?
– Charlie – odparł Reacher. – Jego wyniki też były spreparowane. Tylko w inny sposób. W jego tarczach przestrzelmy były wszędzie. Jednak wcale nie były rozmieszczone przypadkowo. Usiłował ukryć to, jak dobrym jest strzelcem. Celował w różne punkty tarczy i trafiał w nie za każdym razem, możecie mi wierzyć. Czasem dokuczała mu nuda i pakował jedną kulę w środek tarczy. Albo wybierał sobie któryś róg. Pewnego razu przestrzelił wszystkie cztery rogi. Rzecz w tym, że nie jest ważne to, w co celujesz, bylebyś tylko w to trafił. Jedynie powszechnie przyjęty zwyczaj nakazuje nam celować w środek tarczy. Równie dobrze można ćwiczyć, celując w inne miejsce. Nawet niekoniecznie na tarczy, na przykład w drzewo. Właśnie to robił Charlie. Był wspaniałym strzelcem i wiele ćwiczył, ale udawał, że najczęściej chybia. Jednak jak już mówiłem, ludziom trudno uzyskać losowe wyniki. Zawsze można znaleźć jakąś prawidłowość.