Выбрать главу

– To kobieta – rzekł Franklin.

***

Linsky zadzwonił do Chenki, potem do Vladimira i Sokolova. Wyjaśnił im zadanie i kazał zacieśnić krąg. Biuro Franklina nie miało tylnego wyjścia. Tylko te odsłonięte schody. Samochód stał przed budynkiem. Łatwizna.

***

– Opowiedz mi o tej kobiecie – powiedział Reacher.

Franklin przewracał kartki. Ułożył je w nowej kolejności.

– Nazywała się Oline Archer – powiedział. – Biała, kobieta, zamężna, bezdzietna, trzydziestosiedmioletnia, mieszkała na zachód stąd, na przedmieściu.

– Zatrudniona w budynku wydziału komunikacji – dodał Reacher. – Jeżeli to ona była celem zamachu, to Charlie musiał wiedzieć, gdzie ją znaleźć i kiedy wyjdzie z pracy.

Franklin skinął głową.

– Zatrudniona w wydziale komunikacji. Pracowała tam od półtora roku.

– A co dokładnie robiła?

– Była kierowniczką działu. Nie wiem, czym się zajmowała.

– A więc ten zamach miał związek z jej pracą? – spytała Ann Yanni.

– Za długa kolejka do okienka? – zakpił Franklin. – Kiepskie zdjęcie w prawie jazdy? Wątpię. Sprawdziłem ogólnokrajowe bazy danych. Urzędnicy wydziału komunikacji nie giną z rąk klientów. To po prostu się nie zdarza.

– A co z jej życiem osobistym? – spytała Helen Rodin.

– Nic mnie nie uderzyło – odparł Franklin. – Była zwyczajną kobietą. Jednak jeszcze poszukam. Poszperam w jej przeszłości. Tam musi coś być.

– Niech pan to zrobi szybko – powiedziała Rosemary. – Ze względu na mojego brata. Musimy go wyciągnąć.

– A do tego potrzebna nam diagnoza medyczna – zauważyła Ann Yanni. – Zwykłych lekarzy, nie psychiatrów.

– Czy NBC zapłaci? – zapytała Helen Rodin.

– Jeśli będą szanse, że to się uda.

– Powinno – wtrąciła Rosemary. – Chcę powiedzieć, że dlaczego nie? Parkinsonizm to konkretna choroba, prawda? Albo ją ma, albo nie.

– To mogłoby zadziałać w sądzie – zauważył Reacher. – Wiarygodny powód, że James Barr nie mógł tego zrobić, oraz wiarygodna teoria wskazująca na innego sprawcę. Zwykle to wystarcza, żeby wzbudzić uzasadnione wątpliwości.

– Wiarygodność to wielkie słowo – zauważył Franklin. – A uzasadniona wątpliwość to ryzykowna koncepcja obrony. Lepiej, żeby Alex Rodin wycofał zarzuty. Co oznacza, że najpierw należy przekonać Emersona.

– Nie mogę rozmawiać z żadnym z nich – oświadczył Reacher.

– Ja mogę – zgłosiła się Helen.

– Ja też – rzekł Franklin.

– Do licha, ja także – powiedziała Ann Yanni. – Wszyscy możemy oprócz ciebie.

– Może jednak nie będziecie chcieli – powiedział Reacher.

– Dlaczego? – zdziwiła się Helen.

– To wam się nie spodoba.

– Dlaczego? – powtórzyła.

– Pomyślcie – odparł Reacher. – Przypomnijcie sobie. Dlaczego zabili Sandy i próbowali mnie pobić w barze sportowym?

– Chcieli usunąć cię z drogi. Zapobiec rozgrzebywaniu sprawy.

– Właśnie. Dwie próby, ten sam cel, taki sam zamiar, ten sam sprawca.

– Najwyraźniej.

– Poniedziałkowe zajście zaczęło się od tego, że śledzono mnie od chwili, gdy opuściłem hotel. Sandy, Jeb Oliver i jego kolesie krążyli po mieście, czekając, aż ktoś zadzwoni i powie im, dokąd poszedłem. Tak więc w rzeczywistości wszystko zaczęło się od tego, że byłem śledzony już wtedy, kiedy szedłem do hotelu.

– Już to wałkowaliśmy.

– Tylko skąd zakulisowy manipulator znał moje nazwisko? Skąd w ogóle wiedział, że jestem w mieście? Skąd wiedział, że jestem facetem, który może sprawiać kłopoty?

– Ktoś mu powiedział.

– A kto o tym wiedział już w poniedziałek rano?

Helen zastanowiła się.

– Mój ojciec – powiedziała. – Od samego rana. Emerson zapewne też. Zaraz potem. Omawiali sprawę. Na pewno natychmiast skontaktowali się ze sobą, jeśli pojawiła się groźba podważenia dowodów.

– Właśnie – rzekł Reacher. – Zatem jeden z nich zadzwonił do zakulisowego manipulatora w poniedziałek, na długo przed porą lunchu.

Helen milczała.

– Chyba że jeden z nich jest tym zakulisowym manipulatorem – dodał Reacher.

– Jest nim Zek. Sam tak powiedziałeś.

– Powiedziałem, że on jest szefem Charliego. Tylko tyle. Nie wiemy, czy rzeczywiście siedzi na szczycie piramidy.

– Miałeś rację – powiedziała Helen. – Nie podoba mi się ten tok rozumowania.

– Ktoś skontaktował się z wykonawcami – rzekł Reacher. – To pewne. Albo twój ojciec, albo Emerson. Moje

nazwisko było im znane dwie godziny po tym, jak wysiadłem z autobusu. Tym samym jeden z tych dwóch jest sprzedajny, a drugi nam nie pomoże, ponieważ podoba mu się obecny stan rzeczy.

W pokoju zapadła cisza.

– Muszę wracać do pracy – przerwała ją Ann Yanni.

Nikt się nie odezwał.

– Zadzwońcie do mnie, jeśli wydarzy się coś nowego -

poprosiła.

W pokoju wciąż panowała cisza. Reacher się nie odzywał. Ann Yanni przeszła przez pokój. Zatrzymała się przed nim.

– Kluczyki – zażądała. Sięgnął do kieszeni i wyjął je.

– Dzięki za pożyczenie – powiedział. – Fajny wóz.

***

Linsky obserwował odjeżdżającego mustanga. Samochód pojechał na północ. Głośny silnik, słaby tłumik. Było go słychać kilka przecznic dalej. Potem na ulicy znów zrobiło się cicho i Linsky sięgnął po telefon.

– Ta kobieta z telewizji odjechała – zameldował.

– Prywatny detektyw zostanie w biurze – rzekł Zek.

– A jeśli pozostali wyjdą razem?

– Mam nadzieję, że nie.

– A jeżeli tak?

– Zgarnijcie wszystkich.

***

– Czy jest na to jakieś lekarstwo? – zapytała Rosemary Barr. – Na chorobę Parkinsona?

– Nie – odparł Reacher. – Nie ma lekarstwa ani środków zapobiegawczych. Tylko leki łagodzące przebieg choroby. Pomaga fizjoterapia. I sen. Objawy ustępują, kiedy chory śpi.

– Może dlatego łykał tabletki nasenne. Żeby uciec przed chorobą.

– Nie powinien uciekać zbyt często. Kontakt z innymi ludźmi pomaga.

– Powinnam pojechać do szpitala – doszła do wniosku Rosemary.

– Wyjaśnij mu sytuację – zaproponował Reacher. – Powiedz, co naprawdę zdarzyło się w piątek.

Rosemary skinęła głową. Przeszła przez pokój i otworzyła drzwi. Minutę później Reacher usłyszał, jak jej samochód odjeżdża.

***

Franklin wyszedł do kuchni zaparzyć kawę. Reacher i Helen Rodin zostali w biurze sami. Reacher usiadł na krześle, na którym siedziała Rosemary Barr. Helen podeszła do okna i spojrzała na ulicę. Stała plecami do pokoju. Była ubrana tak samo jak Rosemary Barr. Czarna bluzka, czarna spódnica, półbuty z czarnej skóry. Nie wyglądała jednak jak wdowa. Raczej jak mieszkanka Nowego Jorku lub Paryża. Miała wyższe obcasy, a nogi długie i opalone.

– Ci faceci, o których mówimy, to Rosjanie – powiedziała. Reacher milczał.

– Mój ojciec jest Amerykaninem.

– Amerykaninem, który nazywa się Aleksiej Aleksiejewicz – przypomniał Reacher.

– Nasza rodzina przybyła tu przed pierwszą wojną światową. On na pewno nie jest z nimi powiązany. Jak mógłby być? Ci ludzie, o których mówimy, to męty.

– Co robił twój ojciec, zanim został prokuratorem okręgowym?

– Był zastępcą prokuratora.

– A przedtem?

– Zawsze pracował w prokuraturze.