Выбрать главу

Reacher nadal milczał.

– Zrób dwa kroki w tył – polecił Charlie.

Reacher cofnął się o dwa kroki. Stanął na skraju chodnika. Charlie znajdował się dwadzieścia stóp od niego. Wciąż trzymał w ręku but. Uśmiechał się.

– Odwróć się – powiedział.

– Chcesz mnie zastrzelić? – zapytał Reacher.

– Może.

– Powinieneś.

– Dlaczego?

– Bo jeśli tego nie zrobisz, znajdę cię i pożałujesz, że tego nie zrobiłeś.

– Gadanie.

– Ja nie rzucam słów na wiatr.

– Może więc cię zastrzelę.

– Powinieneś.

– Odwróć się – polecił Charlie. Reacher odwrócił się.

– Teraz stój spokojnie.

Reacher stał spokojnie. Twarzą do ulicy. Oczy miał otwarte. Spoglądał na asfalt. Położono go na starym bruku. Mnóstwo wybrzuszeń układających się w regularny wzór. Zaczął je liczyć, żeby czymś zapełnić ostatnie sekundy życia. Jednocześnie wytężał słuch. Usiłował złowić uchem szmer odzieży, gdy Charlie wyciągnie rękę. Nasłuchiwał metalicznego szczęku języka spustowego, pokonującego tę ostatnią jedną dziesiątą cala. Czy Charlie strzeli? Zdrowy rozsądek podpowiadał, że nie. Zabójstwa zawsze są przedmiotem dochodzenia.

Tylko że ci ludzie byli szaleńcami. I prawdopodobnie na ich liście płac figurował miejscowy policjant. Albo oni byli na jego liście płac.

Cisza. Reacher nadstawiał uszu.

Nic nie słyszał. Nic się nie działo. Zupełnie nic. Minęła minuta. Dwie. Potem w odległości stu jardów na wschód zawyła syrena. Dwa krótkie elektroniczne piski radiowozu przedzierającego się przez zatłoczoną ulicę.

– Stój spokojnie – powtórzył Charlie.

Reacher stał spokojnie. Dziesięć sekund. Dwadzieścia. Trzydzieści. Potem na ulicy pojawiły się jednocześnie dwa radiowozy. Jeden od wschodu, a drugi od zachodu. Oba jechały szybko. Z rykiem silników. Z wizgiem opon. Ceglane mury głośnym echem odbijały te dźwięki. Radiowozy zahamowały. Otworzyły się drzwiczki. Policjanci wyskoczyli na ulicę. Reacher się obejrzał. Charliego już nie było.

14

Aresztowanie przeprowadzono szybko i sprawnie, w rutynowy sposób. Broń, okrzyki, kajdanki, odczytanie praw. Rea-cher nie odezwał się ani słowem. Wiedział, że nie powinien. Przez trzynaście lat był policjantem i wiedział, w jakie kłopoty można się wpakować gadaniem. I jak bardzo wszystko spowolnić. Powiedz coś, a policjanci będą musieli przystanąć, żeby to zapisać. A Reacher nie miał czasu do stracenia. Nie teraz.

Na szczęście podróż na posterunek była krótka. Przejechali zaledwie cztery przecznice. Reacher domyślił się, że Franklin, jako były policjant, specjalnie otworzył biuro w znanej sobie dzielnicy. Reacher wykorzystał podróż na opracowanie strategii. Domyślił się, że zabiorą go prosto do Emersona, co dawało mu pięćdziesiąt procent szans na spotkanie z wtyczką Rosjan.

Albo uczciwym policjantem.

W końcu miał stuprocentową pewność, że znalazł się w jednym pokoju z wtyczką, ponieważ Emerson czekał na niego z Alexem Rodinem. Reachera wyprowadzono z radiowozu i poprowadzono prosto do biura Emersona. Ten siedział za biurkiem. Rodin stał przed nim.

Nie mogę nic powiedzieć, pomyślał Reacher. Jednak muszę wydostać się stąd jak najszybciej.

Potem pomyślał: Który z nich? Rodin czy Emerson? Rodin miał na sobie garnitur. Granatowy, letni, drogi, być może ten sam co w poniedziałek. Emerson był w koszuli z krótkimi rękawami. Bawił się długopisem. Opuszczał go na notes, raz jednym, a raz drugim końcem.

Do roboty, popędzał ich w myślach Reacher.

– Nie tak trudno było cię znaleźć – powiedział Emerson.

Reacher nie odpowiedział. Nadal był skuty.

– Niech nam pan opowie o tej nocy, kiedy zginęła dziewczyna – odezwał się Rodin.

Reacher milczał.

– Powiedz nam, co czułeś – rzekł Emerson – kiedy

skręciłeś jej kark.

Reacher milczał.

– Przysięgłym się to nie spodoba – zauważył Rodin.

– Telefon – powiedział Reacher.

– Chcesz wezwać adwokata? – zapytał Emerson.

– Kto jest pańskim adwokatem? – spytał Rodin.

– Pana córka – odparł Reacher.

– Mamy ją wezwać? – zapytał Emerson.

– Może. A może Rosemary Barr. Patrzył im w oczy.

– Siostrę podejrzanego? – zdziwił się Rodin.

– Chcesz, żebyśmy zadzwonili do siostry podejrzanego? -

spytał Emerson.

Jeden z was wie, że ona nie odebrałaby telefonu, pomyślał Reacher. Który? Z ich oczu niczego nie da się wyczytać.

– Zadzwońcie do Ann Yanni – powiedział.

– Tej dziennikarki? – zdziwił się Rodin. – Dlaczego do niej?

– Mam prawo do jednego telefonu – odparł Reacher. – Niczego nie muszę wyjaśniać. Mówię do kogo, a wy wykręcacie numer.

– Ona teraz szykuje się do wejścia na antenę. O szóstej nadają lokalne wiadomości.

– No to zaczekamy – powiedział Reacher. – Mam mnóstwo czasu.

Który z was wie, że to nieprawda?

***

Czekali, ale okazało się, że nie musieli długo czekać. Emerson połączył się z NBC i powiedział asystentce Ann Yanni, że policja aresztowała Jacka Reachera, który domaga się widzenia z Yanni, z niewiadomych powodów. Była to dość dziwna wiadomość, ale Ann Yanni znalazła się w biurze Emersona niecałe trzydzieści minut później. Była dziennikarką na tropie sensacji. Wiedziała, że sieć ogólnokrajowa to lepsza przyszłość niż szara codzienność lokalnych wiadomości.

– W czym mogę pomóc? – zapytała.

Robiła wrażenie. Była miejscową gwiazdą. I reprezentowała środki przekazu. Zarówno Emerson, jak i Rodin byli pod wrażeniem. Nie tylko jej samej, ale tego, co sobą reprezentowała.

– Przykro mi – powiedział do niej Reacher. – Wiem, że

tego nie chciałaś, i wiem, że obiecałem o tym nie mówić, ale

w tych okolicznościach musisz potwierdzić moje alibi. Obawiam się, że nie ma innego wyjścia.

Patrzył na nią. Widział, że rozumie jego słowa. Lekkie zmieszanie na jej twarzy. Poza tym żadnej innej reakcji. Patrzył jej prosto w oczy. Nie reagowała.

Pomóż mi wydostać się stąd, dziewczyno.

Jedna sekunda.

Dwie.

Brak reakcji.

Reacher wstrzymał oddech. Do licha, rób, co do ciebie należy, Yanni. Jeszcze moment i wszystko diabli wezmą.

Nic.

Potem skinęła głową. Załapała. Reacher odetchnął. Dobry wybór. Zawodowy refleks. Była przyzwyczajona chwytać wiadomości jednym uchem i sekundę później powtarzać je na antenie, jakby wiedziała o wszystkim od dawna.

– Jakie alibi? – zapytał Emerson.

Yanni spojrzała na niego. Potem na Rodina.

– Myślałam, że chodzi o Jacka Reachera – odezwała się.

– Bo chodzi – rzekł Emerson.

– Przecież to jest Joe Gordon – odparła. – A przynajmniej tak mi się przedstawił.

– Powiedział pani, że nazywa się Joe Gordon?

– Kiedy się poznaliśmy.

– Czyli kiedy?

– Dwa dni temu.

– Pokazywaliście jego zdjęcie w wiadomościach.

– To było jego zdjęcie? Zupełnie niepodobne. Miał inną fryzurę. Nie widzę żadnego podobieństwa.

– Jakie alibi? – powtórzył Emerson.

– Na kiedy? – spytała.

– Na tę noc, kiedy zabito dziewczynę. O tym tutaj rozmawiamy.

Yanni milczała.

– Jeśli pani coś wie, musi nam pani powiedzieć – rzekł Rodin.

– Wolałabym nie – odparła Yanni.

Reacher uśmiechnął się pod nosem. Powiedziała to w sposób, który gwarantował, że za chwilę Emerson i Rodin będą błagać, żeby im powiedziała. Stała tam, zarumieniona na zawołanie aż po brwi, wyprostowana jak struna, z trzema odpiętymi guzikami bluzki. Była wspaniałą aktorką. Reacher doszedł do wniosku, że przypuszczalnie jak wszystkie komentatorki z telewizji.