Выбрать главу

– To poważna sprawa – rzekł Emerson.

– Najwidoczniej – powiedziała Yanni. – A nie możecie mi uwierzyć na słowo?

– Że co?

– Że on tego nie zrobił.

– Musimy poznać szczegóły – nalegał Rodin.

– A ja muszę myśleć o mojej reputacji – odparła Yanni.

– Jeśli wycofamy zarzuty, pani oświadczenie nie zostanie podane do wiadomości publicznej.

– A może pan zagwarantować, że wycofacie zarzuty?

– Nie przed wysłuchaniem pani oświadczenia – powiedział Emerson.

– Zatem to typowy paragraf dwadzieścia dwa.

– Obawiam się, że tak.

Nie przeciągaj struny, pomyślał Reacher. Nie mamy czasu.

Yanni westchnęła. Wbiła wzrok w podłogę. Podniosła głowęi spojrzała Emersonowi w oczy, wściekła, zmieszana, wspaniała.

– Spędziliśmy tę noc razem – powiedziała.

– Pani i Reacher?

– Ja i Joe Gordon. Emerson wskazał palcem.

– Ten człowiek?

Yanni skinęła głową.

– Ten.

– Całą noc?

– Tak.

– Od której do której?

– Mniej więcej od jedenastej czterdzieści. Wtedy skończyły się wiadomości. Aż do rana, kiedy zbudził mnie pager, bo znaleźliście ciało.

– Gdzie byliście?

Reacher zamknął oczy. W myślach odtworzył rozmowę z Ann Yanni poprzedniego wieczoru w podziemnym parkingu. Szyba w bocznym oknie, opuszczona półtora cala. Powiedziałem jej czy nie?

– W motelu – powiedziała Yanni. – W jego pokoju.

– Recepcjonista pani nie widział.

– Oczywiście, że mnie nie widział. Muszę myśleć o swojej reputacji.

– Numer pokoju? Mówiłem jej?

– Osiem – powiedziała Yanni.

– Nie opuszczał w nocy pokoju?

– Nie.

– Ani na chwilę?

– Nie.

– Jest pani tego pewna?

Yanni odwróciła głowę.

– Ponieważ nie zmrużyliśmy oka.

W biurze zrobiło się cicho.

– Może pani jakoś tego dowieść? – zapytał Emerson.

– Na przykład jak?

– Znaki szczególne? W tej chwili niewidoczne, ale takie, które mogła widzieć osoba na pani miejscu?

– Och, proszę.

– To ostatnie pytanie – oświadczył Emerson.

Yanni milczała. Reacher przypomniał sobie, jak zapalił światło w mustangu i podniósł koszulę, pokazując łyżkę do opon. Przesunął skute dłonie, kładąc je na brzuchu.

– Jakikolwiek – nalegał Emerson.

– To ważne – dodał Rodin.

– Ma bliznę – powiedziała Yanni. – Nisko na brzuchu. Okropnie dużą.

Emerson i Rodin jednocześnie spojrzeli na Reachera. Ten wstał. Chwycił oburącz koszulę i wyciągnął ją ze spodni. Podniósł.

– W porządku – powiedział Emerson.

– Co to było? – zapytał Rodin.

– Kawałek szczęki sierżanta piechoty morskiej – wyjaśnił Reacher. – Lekarze twierdzili, że ten fragment ważył prawie cztery uncje. Leciał z prędkością pięciu tysięcy stóp na sekundę z epicentrum eksplozji trotylu. Niósł go podmuch, aż trafił we mnie.

Opuścił koszulę. Nie próbował schować jej do spodni. Kajdanki bardzo by to utrudniały.

– Zadowoleni? – zapytał. – Czy już dostatecznie wprawiliście tę damę w zakłopotanie?

Emerson i Rodin spojrzeli po sobie. Jeden z was doskonale wie, że jestem niewinny, pomyślał Reacher. A nie obchodzi mnie, co myśli drugi.

– Pani Yanni będzie musiała złożyć oświadczenie na piśmie – oświadczył Emerson.

– Proszę sporządzić protokół, a ja go podpiszę – powiedziała Yanni.

Rodin spojrzał na Reachera.

– A pan może to jakoś udowodnić?

– W jaki sposób?

– Czymś w rodzaju tej pana blizny. Tylko u pani Yanni. Reacher kiwnął głową.

– Owszem, mógłbym. Jednak tego nie zrobię. A jeśli po

prosi pan o to ponownie, wbiję panu zęby do gardła.

W biurze zrobiło się cicho. Emerson włożył rękę do kieszeni i wyjął klucz od kajdanek. Obrócił się i rzucił go Reacherowi. Ten miał skute ręce, ale przezornie wyciągnął najpierw prawą dłoń. Złapał nią kluczyk i uśmiechnął się.

– Rozmawiałeś z Bellantoniem? – zapytał.

– Dlaczego podał pan pani Yanni fałszywe nazwisko? – zainteresował się Emerson.

– Może nie było fałszywe – odparł Reacher. – Może Gordon to moje prawdziwe nazwisko.

Odrzucił kluczyk, podszedł do Emersona, wyciągnął ręce i czekał, aż detektyw go rozkuje.

***

Zek odebrał telefon dwie minuty później. Znajomy głos mówił cicho i pospiesznie.

– Nie udało się – powiedział. – Miał alibi.

– Prawdziwe?

– Pewnie nie. Jednak nie będziemy go podważać.

– I co teraz?

– Siedźcie spokojnie. Jest o krok od was. A w takim razie wkrótce sam do was przyjdzie. Zamknijcie się, naładujcie broń i czekajcie.

***

– Nie opierali się zbyt mocno – zauważyła Ann Yanni. -

Prawda?

Zapuściła silnik mustanga, zanim Reacher zdążył zamknąć drzwi.

– Wcale tego nie oczekiwałem – odparł. – Niewinny

wie, że nic na mnie nie mają. A ten winien wie, że po wy-

puszczeniu zniknę ze sceny szybciej, niż gdybym siedział w celi.

– Dlaczego?

– Ponieważ oni mają Rosemary Barr i wiedzą, że zamierzam ją odszukać. Będą czekali na mnie, gotowi do zabawy. Do rana mam już nie żyć. To ich nowy plan. Tańszy niż odsiadka.

***

Pojechali prosto do biura Franklina, wbiegli po schodach i zastali detektywa siedzącego przy biurku. Światła w pokoju były zgaszone i twarz Franklina oświetlał jedynie blask monitora. Wpatrywał się weń pustym wzrokiem, jakby niczego nie mógł zeń wyczytać. Reacher powiedział mu o porwaniu Rosemary Barr. Franklin znieruchomiał i zerknął w kierunku drzwi. Potem na okno.

– Przecież byliśmy tutaj – powiedział. Reacher skinął głową.

– Wszyscy troje. Ty, ja i Helen.

– Nic nie słyszałem.

– Ja też nie – przyznał Reacher. – Są naprawdę dobrzy.

– Co z nią zrobią?

– Zmuszą do złożenia zeznań obciążających jej brata. Coś wymyślą.

– Zrobią jej krzywdę?

– To zależy, jak szybko się ugnie.

– Ona się nie ugnie – powiedziała Yanni. – Nawet za milion lat. Nie rozumiesz? Zależy jej tylko na oczyszczeniu brata.

– To zrobią jej krzywdę.

– Dokąd ją zabrali? – zapytał Franklin. – Domyślasz się?

– Do swojej kwatery głównej – rzekł Reacher. – Jednak nie wiem, gdzie ona jest.

***

Siedziała w salonie na piętrze, przywiązana taśmą izolacyjną do krzesła. Zek przyglądał się jej. Kobiety go fascynowały.

Kiedyś przeżył dwadzieścia siedem lat, nie widząc żadnej. W karnym batalionie, do którego wcielono go w 1943 roku. było ich kilka, ale niewiele i szybko zginęły. A kiedy zakończyła się Wielka Wojna Ojczyźniana, dla niego rozpoczął się koszmarny pobyt w gułagach. W 1949 roku zobaczył wieśniaczkę niedaleko Kanału Białomorskiego. Była zgarbioną, przysadzistą starą wiedźmą, pracującą dwieście jardów dalej na buraczanym polu. Później nie widział żadnej aż do 1976 roku, kiedy to ujrzał pielęgniarkę, jadącą na zaprzężonych w trzy konie saniach po zamrożonym syberyjskim pustkowiu. Wtedy pracował w kamieniołomie. Wyszedł z niego razem z dwustoma innymi zekami i wlekli się rozciągniętą kolumną po długiej i prostej drodze. Sanie z pielęgniarką jechały inną drogą, przecinającą ich drogę pod kątem prostym. Teren był płaski i równy, pokryty śniegiem. Zekowie mogli patrzeć do woli. Stali i patrzyli, jak pielęgniarka przejeżdża całą milę. Tego wieczoru strażnicy nie dali im kolacji, karząc za postój bez pozwolenia. Czterej więźniowie umarli, ale nie Zek.