– Wygodnie? – zapytał.
Rosemary Barr nie odpowiedziała. Ten, którego nazywali Chenką, oddał jej but. Przykucnął przed nią i wsunął jej na nogę, jak ekspedient w sklepie z obuwiem. Potem odszedł i usiadł na kanapie obok tego, którego nazywali Vladimirem. Ten, na którego mówili Sokolov, został na dole w pomieszczeniu pełnym sprzętu monitorującego. Linsky przechadzał się po pokoju, pobladły z bólu. Miał coś z kręgosłupem.
– Kiedy Zek pyta, masz odpowiadać – powiedział Vladimir.
Rosemary odwróciła głowę. Bała się tego mężczyzny. Bardziej niż pozostałych. Vladimir był ogromny i otaczała go aura zepsucia, jak odór.
– Czy ona rozumie swoją pozycję? – zapytał Linsky.
Zek uśmiechnął się do niego, a Linsky odpowiedział uśmiechem. To był ich prywatny żart. W obozie wszelkie skargi na łamanie prawa lub nieludzkie traktowanie spotykały się z pytaniem: „Czy rozumiesz swoją pozycję?”. A temu pytaniu zawsze towarzyszyło stwierdzenie: „Nie masz żadnej pozycji.
Dla ojczyzny jesteś niczym”. Kiedy Linsky po raz pierwszy usłyszał to pytanie, chciał na nie odpowiedzieć, ale Zek odciągnął go na bok. Wtedy miał już za sobą osiemnaście lat odsiadki i ta interwencja była u niego zupełnie nietypowa. Najwyraźniej poczuł sympatię do nieopierzonego młodzika. Wziął go pod swoje skrzydła. Od tej pory zawsze byli razem, w niezliczonych miejscach, których żaden z nich nie potrafiłby nazwać. O gułagach napisano wiele książek, ujawniono wiele dokumentów i sporządzono mapy, ale ironia losu sprawiła, że ci, których w nich więziono, nie mieli pojęcia, gdzie byli. Nikt im tego nie mówił. Obóz to obóz, z drutami, barakami, bezkresnymi lasami, niekończącą się tundrą i pracą. Czy nazwa coś zmienia?
Linsky był żołnierzem i złodziejem. W Europie Zachodniej lub Ameryce siedziałby w więzieniu, dwa lata tu, trzy lata tam, lecz w sowieckim państwie kradzież była przestępstwem przeciwko ideologii. Dowodziła wstecznego i aspołecznego upodobania do własności prywatnej. Winnego takiego przestępstwa należało jak najszybciej i trwale usunąć poza nawias cywilizowanego społeczeństwa. W przypadku Linsky'ego to usunięcie trwało do 1991 roku, kiedy cały ten cywilizowany ustrój runął i opróżniono gułagi.
– Ona rozumie swoją pozycję – powiedział Zek. – I nie
bawem ją zaakceptuje.
Franklin zadzwonił do Helen Rodin. Po dziesięciu minutach pojawiła się w jego biurze. Wciąż była zła na Reachera. Nic dziwnego. Jednak za bardzo martwiła się o Rosemary Barr, żeby robić z tego aferę. Franklin został za biurkiem, jednym okiem zerkając na monitor komputera. Helen i Ann Yanni siedziały razem przy stole. Reacher spoglądał przez okno. Niebo ciemniało.
– Powinniśmy kogoś zawiadomić – powiedziała Helen.
– Na przykład kogo? – zapytał Reacher.
– Mojego ojca. On jest uczciwy.
Reacher odwrócił się do niej.
– Załóżmy, że jest. Co mu powiemy? Że ktoś zaginął? Po prostu zawiadomiłby policję, bo cóż innego mógłby zrobić? A jeśli Emerson jest przekupiony, policja nie kiwnie palcem. Nawet jeśli Emerson jest uczciwy, policja i tak nic nie zrobi. Nikt nie przejmuje się zaginięciem dorosłej osoby. Zbyt wiele jest takich przypadków.
– Jednak ta jest istotnym świadkiem w sprawie.
– W sprawie dotyczącej jej brata. Policjanci uznają to za ucieczkę, zupełnie naturalną w tej sytuacji. Jej brat jest powszechnie znanym przestępcą, a ona nie mogła znieść wstydu.
– Przecież widziałeś, że została porwana. Mógłbyś im to powiedzieć.
– Widziałem but. Tylko tyle mógłbym powiedzieć. Poza tym nie jestem dla nich wiarygodnym świadkiem. Od dwóch dni sobie z nimi pogrywam.
– No to co zrobimy?
Reacher znów odwrócił się do okna.
– Sami się tym zajmiemy – powiedział.
– Jak?
– Potrzebna nam tylko lokalizacja. Sprawdzimy tę zastrzeloną kobietę, znajdziemy nazwiska, ustalimy powiązania, poznamy lokalizację. Wtedy tam pojedziemy.
– Kiedy? – spytała Yanni.
– Za dwanaście godzin – odparł Reacher. – Przed świtem. Oni będą mieli swój harmonogram pracy. Zechcą najpierw usunąć z drogi mnie, a dopiero potem zająć się Rosemary Barr. Musimy ją uwolnić, zanim stracą cierpliwość.
– Jednak to oznacza, że pojawisz się dokładnie tam, gdzie się ciebie spodziewają.
Reacher nic nie odrzekł.
– Wejdziesz prosto w pułapkę – zauważyła Yanni.
Reacher dalej milczał. Yanni odwróciła się do Franklina.
– Powiedz nam więcej o tej zastrzelonej kobiecie.
– Nie ma nic więcej do powiedzenia – odparł Franklin. – Bardzo dokładnie ją sprawdziłem. Była przeciętną obywatelką.
– Miała jakąś rodzinę?
– Tylko na wschodzie. Tam, skąd przyjechała.
– Przyjaciółki?
– Tylko dwie. Z pracy i sąsiadkę. Obie niezbyt interesujące. Na przykład żadna z nich nie jest Rosjanką.
Yanni znów obróciła się do Reachera.
– Może się mylisz. Może trzeci strzał nie był najważniejszy.
– Musiał być – powiedział Reacher. – Inaczej po co zrobiłby przerwę po trzecim strzale? Sprawdzał, czy trafił cel.
– Po szóstym strzale też zrobił sobie przerwę. Na dobre.
– Nie czekałby tak długo. Sytuacja mogła wymknąć mu się spod kontroli. Ludzie mogli rzucić się do panicznej ucieczki.
– Ale tego nie zrobili.
– Tylko że on nie mógł tego przewidzieć.
– Zgadzam się – powiedział Franklin. – Czegoś takiego nie załatwia się pierwszym ani ostatnim strzałem.
Nagle zamyślił się, wbijając wzrok w ścianę, ale nie widząc jej.
– Zaczekajcie – rzekł. Spojrzał na ekran.
– O czymś zapomniałem – rzekł.
– O czym? – spytał Reacher.
– O tym, co powiedziałeś o Rosemary Barr. O zaginionych
osobach.
Znów zaczął klikać myszą i stukać w klawiaturę. Potem nacisnął enter i pochylił się wyczekująco, jakby w ten sposób chciał przyspieszyć wyszukiwanie.
– Ostatnia próba – powiedział.
Reacher wiedział z reklam telewizyjnych, że komputery działają z częstotliwością taktowania mierzoną w gigahercach. Zakładał, że to bardzo szybko. Pomimo to ekran monitora komputerowego Franklina bardzo długo pozostawał pusty. Tylko w rogu widać było niewielką ikonkę. Obracała się powoli. Sugerowała długie i mozolne przeszukiwania nieskończenie wielkich zbiorów danych. Trwało to kilka minut. Potem ikonka znieruchomiała. Z trzaskiem elektrostatycznego ładunku obraz na ekranie znikł i znów się pojawił, ukazując gęsto zadrukowany
dokument. Drobna komputerowa czcionka. Z miejsca pod oknem Reacher nic nie mógł odczytać.
W biurze zapadła cisza.
Franklin oderwał wzrok od ekranu.
– W porządku – oznajmił. – Jest. Nareszcie. W końcu mamy coś, co nie jest normalne. Jakiś punkt zaczepienia.
– Co takiego? – zapytała Yanni.
– Oline Archer dwa miesiące temu zgłosiła zaginięcie męża.
15
Franklin odsunął krzesło do tyłu, robiąc miejsce dla pozostałych, którzy stłoczyli się przed monitorem. Reacher i Helen Rodin stanęli obok siebie. Już nie wyczuwał jej wrogości. Tylko podniecenie wywołane odkryciem.