– Nas? – zapytała Yanni. – Wszyscy jedziemy?
– Jasne – odparł Reacher. – Cała czwórka. Franklin wróci tutaj, a jego biuro będzie naszym centrum łączności.
– Dobrze – powiedziała Yanni.
– Potrzebne będą telefony komórkowe – rzekł Reacher.
– Ja mam jeden – zgłosiła Yanni.
– Ja też – dodał Cash.
– I ja – powiedziała Helen.
– Ja nie mam – rzekł Reacher.
Franklin wyjął z kieszeni małą nokię.
– Weź mój – zaproponował. Reacher wziął telefon.
– Możesz ustanowić połączenie konferencyjne? Cztery
nasze komórki i twój telefon stacjonarny? Jak tylko tutaj
wrócisz?
Franklin skinął głową.
– Podajcie mi numery.
– I wyłączcie dzwonki – przypomniał Reacher.
– Kiedy to zrobimy? – zapytał Cash.
– Czwarta rano to moja ulubiona pora – odparł Reacher. – Jednak oni będą tego oczekiwali. Nauczyliśmy się tego od nich. Czwarta rano to pora, kiedy KGB pukało do drzwi.
Napotykało najsłabszy opór. Kwestia biorytmu. Dlatego zaskoczymy ich. Zrobimy to o drugiej trzydzieści.
– Jeśli ich zaskoczysz, nie będziesz musiał uderzać bardzo
mocno? – podsunęła Yanni.
Reacher pokręcił głową.
– W tej sytuacji, jeśli ich zaskoczymy, oni nie uderzą mocno mnie.
– A gdzie ja mam być? – zapytał Cash.
– Przy południowo-zachodnim rogu wytwórni żwiru – powiedział Reacher. – Poobserwujesz dom od południowego wschodu. Będziesz widział jednocześnie jego zachodnią i północną ścianę. Weźmiesz karabin.
– W porządku.
– Co masz dla mnie?
Cash sięgnął do kieszeni kamizelki i wyjął pochwę z nożem. Rzucił go Reacherowi. Ten złapał nóż. Standardowy navy seal SRK. Część wyposażenia. Hartowana stal, epoksydowana na czarno, siedmiocalowe ostrze. Używany.
– To wszystko? – spytał Reacher.
– Wszystko, co mam – odparł Cash. – Jedyna broń, jaką mam, to mój karabin i ten nóż.
– Żartujesz.
– Jestem biznesmenem, nie psycholem.
– Rany boskie, sierżancie, mam iść z nożem na pistolety? Chyba powinno być odwrotnie.
– To wszystko, co mam – powtórzył Cash.
– Wspaniale.
– Możesz zabrać broń pierwszemu, którego załatwisz. Spójrzmy prawdzie w oczy: jeżeli nie podejdziesz dostatecznie blisko, żeby zakłuć któregoś z nich, to i tak nie zwyciężysz.
Reacher nic nie powiedział.
Czekali. Minęła północ. Dwunasta trzydzieści. Yanni wzięła swój telefon komórkowy i gdzieś zadzwoniła. Reacher kolejny raz powtórzył cały plan. Najpierw w myślach, potem na głos,
żeby wszyscy słyszeli. Szczegóły, dyspozycje, warianty, poprawki.
– Być może zmienimy ten plan – powiedział. – Kiedy
będziemy na miejscu. Dowiemy się, kiedy obejrzymy teren.
Czekali. Pierwsza. Pierwsza trzydzieści. Reacher zaczął się zastanawiać, co zrobi, kiedy będzie po wszystkim. Co się stanie po zwycięstwie. Zwrócił się do Franklina.
– Kto jest najważniejszy po Emersonie? – zapytał.
– Kobieta, niejaka Donna Bianca – odparł Franklin.
– Jest dobra?
– Prawie tak jak on.
– Powinna tam być. Po wszystkim zacznie się prawdziwy cyrk. Za dużo dla jednego. Chcę, żebyś ściągnął tam Emersona i Donnę Biance. Oraz Alexa Rodina. Kiedy zwyciężymy.
– Będą w łóżkach.
– No to ich zbudzisz.
– Jeśli zwyciężymy – powiedział Franklin.
O pierwszej czterdzieści pięć zaczęli się niepokoić. Helen Rodin podeszła i przykucnęła obok Reachera. Podniosła nóż. Obejrzała go. Odłożyła na miejsce.
– Dlaczego to robisz? – zapytała.
– Ponieważ mogę. I z powodu dziewczyny.
– Zginiesz.
– Mało prawdopodobne – odparł Reacher. – To starzy ludzie i głupcy. Przeżyłem gorsze rzeczy.
– Tylko tak mówisz.
– Jeśli uda mi się dostać do środka, nic mi nie będzie. Walka w domu to łatwizna. Ludzie są przerażeni, kiedy intruz wtargnie do domu. Nienawidzą tego.
– Nie zdołasz dostać się do środka. Zobaczą cię.
Reacher sięgnął do kieszeni i wyjął błyszczącą nową
ćwierćdolarówkę, która uwierała go w samochodzie. Podał ją Helen.
– To dla ciebie – powiedział. Spojrzała na nią.
– Na pamiątkę po tobie?
– Na pamiątkę dzisiejszej nocy. Potem spojrzał na zegarek. Wstał.
– Do roboty – powiedział.
16
Przez moment stali w ciemności i ciszy na parkingu pod oknami biura Franklina. Potem Yanni poszła do swojego mustanga po płytę Sheryl Crow. Dała ją Cashowi. Ten otworzył humvee, pochylił się i wsunął płytę do odtwarzacza. Potem dał Franklinowi kluczyki. Franklin usiadł za kierownicą. Cash zajął miejsce obok niego i położył sobie na kolanach M24. Reacher, Helen Rodin i Ann Yanni upchnęli się z tyłu.
– Włączcie ogrzewanie – powiedział Reacher.
Cash pochylił się w lewo i nastawił maksymalną temperaturę. Franklin zapuścił silnik. Wyjechał tyłem na ulicę. Wykręcił i ruszył na zachód. Później skręcił na północ. Silnik głośno pracował, a samochód trząsł. Włączyło się ogrzewanie i nawiew powietrza. W kabinie zrobiło się ciepło, a potem gorąco. Skręcili na zachód i na północ, znów na zachód i na północ, jadąc drogami przecinającymi pola. Trasa składała się z długich prostych odcinków, przerywanych ostrymi zakrętami. Wreszcie pokonali ostatni. Franklin wyprostował się za kierownicą i przyspieszył.
– To tam – powiedziała Yanni. – Wprost przed nami,
jakieś trzy mile stąd.
– Włącz muzykę – poprosił Reacher. – Ósmy utwór.
Cash nacisnął klawisz.
Każdy dzień jest krętą drogą.
– Głośniej – rzekł Reacher.
Cash podkręcił głośność. Franklin jechał dalej, sześćdziesiąt mil na godzinę.
– Dwie mile! – zawołała Yanni. A potem: – Jedna!
Franklin jechał dalej. Reacher spoglądał przez okno po
prawej. Obserwował uciekające w mrok pola. Światła reflektorów na moment wyrywały je z objęć ciemności. Spryskiwacze obracały się tak wolno, że wyglądały jak nieruchome. W powietrzu unosiła się mgiełka.
– Długie światła – powiedział Reacher.
Franklin włączył je.
– Muzyka na cały regulator – polecił Reacher. Cash podkręcił głośność na maksimum.
KAŻDY DZIEŃ JEST KRĘTĄ DROGĄ.
– Pół mili! – zawołała Yanni.
– Okna! – krzyknął Reacher.
Cztery kciuki nacisnęły cztery guziki i wszystkie cztery szyby opadły o cal. Gorące powietrze i głośna muzyka popłynęły w noc. Reacher patrzył w prawo i zobaczył przelatujący obok, czarny zarys domu – samotnego, odległego, prostokątnego, solidnego, okazałego, z przyćmionymi światłami w oknach. Teren wokół domu był zupełnie płaski. Wysypany żwirem, jasny i bardzo długi podjazd, prosty jak strzała.
Franklin nie zdejmował nogi z pedału gazu.
– Znak stopu za czterysta jardów! – zawołała Yanni.
– Przygotować się! – krzyknął Reacher. – Już czas.
– Sto jardów! – krzyknęła Yanni.
– Drzwi! – krzyknął Reacher.
Troje drzwi uchyliło się. Franklin gwałtownie zahamował. Reacher, Yanni, Helen i Cash wytoczyli się z wozu. Franklin nie wahał się ani sekundy. Ponownie przyspieszył, jakby po prostu przystanął przed znakiem stopu. Reacher, Yanni, Cash i Helen otrzepali się i stanęli zbitą grupką na poboczu drogi. Patrzyli na północ, aż łunę reflektorów, warkot silnika i łoskot muzyki pochłonęły ciemności i odległość.