– Musimy to przemyśleć – rzekł Lenny, drapiąc się po brodzie. – Zamierzam popytać tu i ówdzie. Zadzwoń do mnie, jeśli czegoś się dowiesz, dobrze?
– Taak, dobrze.
– I obiecaj mi, że już nie będziesz z nimi rozmawiał. Jest prawie pewne, że zechcą cię aresztować. – Podniósł rękę, uciszając mnie, zanim zdążyłem zaprzeczyć. – Mają dość dowodów, by uzyskać nakaz aresztowania, a może nawet wyrok skazujący. To prawda, że jeszcze nie dopięli sprawy na ostatni guzik. Pomyśl jednak o sprawie Skakela. Mieli jeszcze mniej dowodów, a jednak został skazany. Dlatego obiecaj mi, że nic im nie powiesz, jeśli tutaj wrócą.
Obiecałem, ponieważ policja znów była na złym tropie.
Współpracując z nimi, nie odzyskałbym córeczki. Na tym stanęło.
Lenny zostawił mnie samego. Poprosiłem, żeby zgasił światło.
Spełnił moją prośbę. Mimo to w pokoju nie zrobiło się ciemno. W salach szpitalnych nigdy nie jest całkiem ciemno. Usiłowałem zrozumieć, co się stało. Tickner zabrał ze sobą te dziwne zdjęcia. Żałowałem, że ich nie zostawił. Chciałem lepiej im się przyjrzeć, gdyż w żaden sposób nie potrafiłem wytłumaczyć sobie ich istnienia. Czy były prawdziwe? Nie można było wykluczyć fotomontażu, szczególnie teraz, w wieku cyfrowej fotografii i obróbki. Może to było właściwe wyjaśnienie?
Może po prostu zostały zręcznie zmontowane? Ponownie zacząłem zastanawiać się nad wizytą Diny Levinsky. O co naprawdę jej chodziło? Dlaczego zapytała, czy kochałem Monice? Dlaczego sądziła, że wiem, kto mnie postrzelił? Rozmyślałem nad tym wszystkim, kiedy otworzyły się drzwi. – Czy w tym pokoju leży facet zwany Ogierem w Kitlu?
Przyszła Zia.
– Cześć.
Weszła i skwitowała moją horyzontalną pozycję niedbałym machnięciem ręki. – To ma usprawiedliwić twoją nieobecność w pracy?
– Zeszłej nocy miałem być pod telefonem, tak?
– Uhm.
– Przepraszam.
– Ponieważ cię nie złapali, wyciągnęli mnie z wyra. Dodam, że przerwali mi przyjemny erotyczny sen. – Zia kciukiem wskazała drzwi. – Tamten wielki czarnoskóry facet na korytarzu.
– Ten z ciemnymi okularami zsuniętymi na czubek wygolonej głowy?
– To on. Policjant?
– Agent FBI.
– Jest nadzieja, że zdołasz nas poznać? Wynagrodziłbyś mi ten przerwany sen.
– Spróbuję to zrobić, zanim mnie aresztuje.
– Może być i potem.
Uśmiechnąłem się. Zia usiadła na brzegu łóżka. Opowiedziałem jej, co się stało. Nie wysuwała swoich teorii. Nie zadawała pytań.
Tylko słuchała i kochałem ją za to. Właśnie doszedłem do tego, że jestem teraz głównym podejrzanym, kiedy zadzwonił mój telefon komórkowy. Jako lekarze, oboje byliśmy zdziwieni. W szpitalu obowiązuje kategoryczny zakaz używania komórek. Pospiesznie chwyciłem aparat i przyłożyłem do ucha.
– Marc?
Dzwoniła Rachel.
– Gdzie jesteś?
– Jadę za pieniędzmi.
– Co?!
– Zrobili dokładnie tak, jak przewidywałam – powiedziała.
– Wyrzucili torbę, ale nie znaleźli nadajnika w paczce banknotów.
Teraz jadę w kierunku Harlem River Drive. Oni są najwyżej półtora kilometra przede mną.
– Musimy porozmawiać – powiedziałem.
– Czy znalazłeś Tarę?
– To było oszustwo. Widziałem to dziecko, które przy wieźli. To nie była moja córka.
Zapadła chwila ciszy.
– Rachel?
– Kiepsko się czuję, Marc.
– Co ci jest?
– Zostałam pobita. W parku. Nic poważnego, ale potrzebuję twojej pomocy.
– Zaczekaj chwilę. Mój samochód został na parkingu. Czym za nimi jedziesz?
– Zauważyłeś furgonetkę zieleni miejskiej w pobliżu parku? – Tak.
– Ukradłam ją. To stary grat, łatwo poszło. Pomyślałam, że do rana nikt nie zauważy jego braku.
– Oni uważają, że to nasza robota, Rachel. Podejrzewają, że mamy romans. Pokazali mi zdjęcia, które były na tym kompakcie. Jesteś na nich ty przed szpitalem, w którym pracuję.
Zapadła cisza, przerywana tylko szumem zakłóceń.
– Rachel?
– Gdzie jesteś? – zapytała.
– W szpitalu New York Presbyterian.
– Jesteś cały?
– Trochę potłuczony, ale owszem, cały.
– Jest tam policja?
– I federalni. Facet nazwiskiem Tickner. Znasz go?
Odparła cicho:
– Tak. – I zaraz dodała: – Jak chcesz to rozegrać?
– Co masz na myśli?
– Czy chcesz nadal ich śledzić? Czy też przekazać to Ticknerowi i Reganowi?
Wolałbym, żeby była przy mnie. Żebym mógł zapytać ją o zdjęcia i telefon do mojego domu. – Nie jestem pewien, czy to ma jakieś znaczenie – odparłem. – Miałaś rację. To byli naciągacze. Pewnie przysłali włosy jakiegoś innego dziecka.
Znowu cisza.
– Co ty na to? – spytałem.
– Wiesz, jak wykonuje się badanie DNA? – zapytała.
– Nie bardzo.
– Nie mam czasu na wyjaśnianie ci tego, ale próby wykonuje się na kolejnych warstwach. Po pewnym czasie wyniki układają się w logiczną całość. Potrzeba co najmniej dwudziestu czterech godzin, zanim uzyskamy absolutnie pewny wynik.
– A więc?
– Właśnie dzwoniłam do mojego analityka. Zostało jeszcze osiem godzin. Jednak już teraz można powiedzieć, że ten drugi kosmyk, który przysłali Edgarowi…
– Co z nimi?
– Ich DNA jest zgodny z twoim. – Nie byłem pewien, czy się nie przesłyszałem. Rachel wydała dźwięk, który mógł być westchnieniem. – Inaczej mówiąc, nie wykluczył, że jesteś ojcem.
A nawet wprost przeciwnie.
O mało nie upuściłem telefonu. Zia zauważyła to i przysunęła się bliżej. Znowu skupiłem się i wziąłem w garść. Opanuj się. Myśl.
Rozważyłem możliwości. Tickner i Regan nigdy mi nie uwierzą. Nie wypuszczą mnie stąd. Pewnie nas aresztują. A przecież gdybym im powiedział, może zdołałbym dowieść naszej niewinności. Jednak dowodzenie mojej niewinności nie miało żadnego znaczenia.
Czy to możliwe, że moja córeczka jeszcze żyje?
Oto najważniejsze pytanie. Jeśli żyje, to powinienem trzymać się pierwotnego planu. Współpraca z przedstawicielami organów ścigania, szczególnie teraz, kiedy byłem ich głównym podejrzanym, była bez sensu. A załóżmy, że porywacze -jak twierdzili w swoich listach – naprawdę mieli wśród nich informatora? W tym momencie ten, kto zabrał torbę z pieniędzmi, nie wiedział, że Rachel go tropi. A co mogło się stać, gdybym wciągnął w to policję i FBI?
Czy porywacze nie wpadną w panikę i nie popełnią jakiegoś głupstwa? Powinienem zastanowić się nad jeszcze jedną sprawą. Czy nadal ufam Rachel? Te zdjęcia nadwątliły moje zaufanie. Już nie wiedziałem, w co wierzyć. Mimo to nie miałem innego wyjścia, jak uznać te wątpliwości za niepotrzebne. Powinienem skupić się na jednym: odzyskaniu Tary. Co da mi największe szanse na poznanie prawdy o jej losie? – Bardzo jesteś poturbowana? – spytałem.
– Poradzimy sobie, Marc.
– Zatem już jadę.
Rozłączyłem się i spojrzałem na Zię.
– Musisz mi pomóc stąd się wydostać.
Tickner i Regan siedzieli w „saloniku lekarzy” na końcu korytarza. Ta nazwa nie pasowała do zbyt jasno oświetlonego, spartańskiego pomieszczenia z pokojową anteną stojącą na telewizorze. W kącie stała mała lodówka. Tickner wyjął z niej dwa brązowe pudełka śniadaniowe z wypisanymi na nich imionami.