– Co jej się przytrafiło, Lenny?
– To nie moja broszka. – Pokręcił głową. – Nie widziałeś jej ile, piętnaście lat?
– Ściśle mówiąc, czternaście.
– Mniej więcej.
Rozejrzał się po pokoju i zatrzymał spojrzenie na zdjęciu Moniki i Tary. Potem odwrócił wzrok i pociągnął łyk coli.
– Przestań żyć przeszłością, przyjacielu.
Obaj usiedliśmy wygodnie i udawaliśmy, że oglądamy mecz.
„Przestań żyć przeszłością” – powiedział. Spojrzałem na fotografię Tary i zadałem sobie pytanie, czy Lenny mówił o niej, czy o Rachel.
Edgar Portman podniósł smycz. Potrząsnął nią, aż zadzwoniła klamra. Brano, jego rodowodowy mastyf, przybiegł co sił w nogach, słysząc ten dźwięk. Przed sześcioma laty zdobył medal najlepszego samca na Westminster Dog Show. Wielu uważało, że powinien zdobyć tytuł championa. Mimo to Edgar postanowił wycofać go z wystaw.
Pokazowy pies rzadko bywa w domu. A Edgar chciał mieć go przy sobie. Ludzie często rozczarowywali Edgara. Psy nigdy.
Bruno wystawił jęzor i pomerdał ogonem. Edgar przypiął smycz do obroży. Pójdę na godzinny spacer. Edgar spojrzał na swoje biurko.
Tam, na błyszczącym blacie, spoczywało kartonowe pudełko identyczne jak to, które przysłano mu osiemnaście miesięcy wcześniej. Bruno zaskomlał. Edgar zastanawiał się, czy był to wyraz zniecierpliwienia, czy też wyczuwał niepokój swego pana.
Może jedno i drugie. Tak czy inaczej, Edgar potrzebował świeżego powietrza.
Tamtą przesyłkę, którą otrzymał osiemnaście miesięcy temu, poddano wszelkim możliwym badaniom. Mimo to policja nie dowiedziała się niczego. W oparciu o swoje dotychczasowe doświadczenia Edgar był prawie pewny, że ci niekompetentni gliniarze i tym razem niczego nie znajdą. Przed osiemnastoma miesiącami Marc nie posłuchał jego rady. Edgar miał nadzieję, że tym razem nie popełni tego błędu. Ruszył do drzwi. Bruno pobiegł przodem. Dobrze będzie odetchnąć świeżym powietrzem. Edgar wyszedł na zewnątrz i zrobił głęboki wdech. To nie zmieniło sytuacji, ale trochę poprawiło mu humor. Edgar i Bruno ruszyli znanym sobie szlakiem, lecz pod wpływem nagłego impulsu Edgar skręcił w prawo. Rodzinny cmentarzyk. Widział go codziennie, tak często, że prawie przestał go zauważać. Nigdy tam nie zachodził. Jednak dzisiaj nagle postanowił pójść. Bruno, zaskoczony niespodziewaną zmianą stałej trasy, niechętnie ruszył za panem. Edgar przestąpił przez niski płotek. Zabolała go noga. Podeszły wiek. Te spacery przychodziły mu z coraz większym trudem. Teraz często chodził, podpierając się laską – kupił sobie tę, którą posługiwał się Dashiell Hammet, kiedy chorował na gruźlicę – jednak nigdy nie używał jej podczas spacerów z Brunem. Z jakiegoś powodu wydawało mu się to niewskazane. Pies zawahał się, a potem przeskoczył przez płotek. Obaj stanęli przed dwoma świeżymi nagrobkami. Edgar starał się nie rozmyślać o życiu i śmierci, o bogactwie i jego związku ze szczęściem. Tego rodzaju jałowe rozważania wolał pozostawiać innym. Zdawał sobie sprawę z tego, że zapewne nie był dobrym ojcem. Brał przykład ze swojego ojca, a ten ze swego. W rezultacie, być może, właśnie ten chłód go uratował. Gdyby bardziej kochał swoje dzieci, gdyby w pełni uczestniczył w ich życiu, wątpił, czy zdołałby przeżyć ich śmierć. Pies znowu zaczął skomleć. Edgar spojrzał na swojego towarzysza, zaglądając mu w ślepia. – Czas ruszać, chłopcze – powiedział łagodnie.
Frontowe drzwi domu otworzyły się. Edgar odwrócił się i ujrzał swojego brata, Carsona, który zmierzał pospiesznie ku niemu. – Mój Boże! – zawołał Carson.
– Zakładam, że zobaczyłeś paczkę.
– Tak, oczywiście. Dzwoniłeś do Marca?
– Nie.
– To dobrze – rzekł Carson. – To lipa. Nie może być inaczej.
Edgar nic nie powiedział.
– Nie zgadzasz się z tym? – spytał Carson.
– Sam nie wiem.
– Chyba nie sądzisz, że ona jeszcze żyje.
Edgar lekko pociągnął smycz.
– Lepiej zaczekajmy na wyniki analiz – rzekł. – Wtedy będziemy mieli pewność.
Lubię pracować w nocy. Zawsze lubiłem. Wybrałem odpowiedni zawód.
Kocham moją pracę. Nigdy nie była dla mnie nudnym obowiązkiem, wypełnianym niechętnie tylko po to, żeby mieć co włożyć do ust.
Pogrążam się w pracy. Jak sportowiec, kiedy robię swoje, zapominam o wszystkim. Zamykam się we własnym świecie. Wtedy czuję się najlepiej. Jednak tej nocy – trzeciej od tamtego wieczoru, kiedy spotkałem Rachel – nie miałem dyżuru. Siedziałem sam w saloniku i zmieniałem kanały telewizyjne. Jak większość męskich osobników mojego gatunku, zbyt często korzystam z pilota.
Potrafię robić to przez kilka godzin, oglądając wszystko i nic.
W zeszłym roku Lenny i Cheryl sprezentowali mi odtwarzacz DVD, wyjaśniając, że magnetowidy odeszły w niebyt śladem ośmiościeżkowych magnetofonów. Teraz spojrzałem na zegar odtwarzacza. Kilka minut po dziewiątej. Mógłbym puścić jakiś film na DVD i położyć się spać przed jedenastą. Właśnie wyjąłem wypożyczoną płytkę DVD z pudełka i miałem włożyć ją do odtwarzacza -jeszcze nie wymyślili pilota, który by to robił – gdy usłyszałem szczekanie. Dwa domy dalej wprowadzili się nowi lokatorzy. Mieli czworo lub pięcioro małych dzieci albo coś koło tego. Trudno zliczyć przy tak dużej rodzinie. Wszystkie wydawały się zlewać w jedno dziecko. Jeszcze się z nimi nie zaznajomiłem, ale na ich podwórku widziałem psa, irlandzkiego wilczarza, wielkości forda explorera. Byłem przekonany, że to on szczeka.
Odchyliłem zasłonę. Spojrzałem przez okno i z jakiegoś powodu, którego nie potrafię wyjaśnić, wcale nie zdziwiło mnie to, co zobaczyłem. Kobieta stała dokładnie w tym samym miejscu, w którym widziałem ją osiemnaście miesięcy wcześniej. Ten długi płaszcz, długie włosy, ręce w kieszeniach – wszystko wyglądało tak samo.
Bałem się spuścić ją z oczu, ale też nie chciałem, żeby mnie zauważyła. Cofnąłem się, chowając głowę, niczym superdetektyw.
Przyciśnięty plecami i policzkiem do ściany, zastanawiałem się, co robić. Przede wszystkim, straciłem ją z oczu. A to oznaczało, że mogłaby odejść, a ja nawet bym tego nie zauważył. Hm, niedobrze. Musiałem zaryzykować i zerknąć. Natychmiast.
Wystawiłem głowę i rzuciłem okiem. Kobieta wciąż tam była. Nadal stała przed domem, ale teraz kilka kroków bliżej frontowych drzwi. Nie wiedziałem, co to miało oznaczać. Co dalej? Może pobiec do drzwi i stawić jej czoło? Wydawało się to całkiem niezłym posunięciem. Jeśli zacznie uciekać, to cóż, pewnie pobiegnę za nią. Zaryzykowałem następne spojrzenie, lecz kiedy wystawiłem głowę, zobaczyłem, że kobieta spogląda prosto w moje okno. Schowałem się. Do diabła. Zauważyła mnie. To nie ulegało wątpliwości. Chwyciłem dolną połowę okna, zamierzając je otworzyć, lecz ona już zaczęła pospiesznie odchodzić. Och nie, nie tym razem.
Miałem na sobie chirurgiczny fartuch – niemal każdy znany mi lekarz ma kilka starych, które nosi po domu – i byłem boso.
Podbiegłem do frontowych drzwi i otworzyłem je na oścież. Kobieta była już prawie na chodniku. Kiedy zobaczyła mnie w drzwiach, rzuciła się do ucieczki. Pobiegłem za nią. Do diabła z moimi stopami. Czułem się trochę śmiesznie. Nie jestem najszybszym z dwunogich stworzeń. Zapewne nie byłbym nawet najszybszym z jednonogich, a teraz próbowałem ścigać nieznajomą kobietę, ponieważ przez chwilę stała przed moim domem. Nie wiem, czego chciałem się od niej dowiedzieć. Ta kobieta prawdopodobnie spacerowała, a ja ją przestraszyłem. Pewnie zawiadomi policję.