Jednak dotknąłem też czegoś innego.
Próbowała odpełznąć, ale złapałem ją za kostkę. Kopnęła mnie drugą nogą. Mimo to trzymałem ją jak pies kość. – Puszczaj! – krzyknęła.
Nie rozpoznałem tego głosu. Nie puściłem.
– Co jest! Puszczaj!
Nie ma mowy. Zaparłem się w trawę i przyciągnąłem kobietę do siebie. Było ciemno, ale moje oczy zaczęły oswajać się z mrokiem.
Szarpnąłem mocniej. Obróciła się na plecy. Była już blisko. W końcu zdołałem zobaczyć jej twarz. Poznałem ją dopiero po chwili.
Głównie dlatego, że minęło sporo czasu. Jej twarz zmieniła się, a przynajmniej tak mi się wydawało. Wyglądała zupełnie inaczej.
Rozpoznałem ją dzięki włosom, które podczas szamotaniny spadły jej na oczy. To był znajomy widok, bardziej niż rysy jej twarzy – ta bezradna poza i sposób, w jaki unikała kontaktu wzrokowego.
A poza tym, mieszkając w domu, który zawsze łączyłem z jej osobą, wciąż miałem w pamięci jej obraz. Kobieta odgarnęła włosy z twarzy i spojrzała na mnie. Nagle wróciły szkolne dni w tym ceglanym budynku wznoszącym się zaledwie sto metrów od miejsca, gdzie znajdowaliśmy się teraz. Być może wszystko nabrało sensu.
Ta tajemnicza kobieta stała przed domem, w którym kiedyś mieszkała. Tą tajemniczą kobietą była Dina Levinsky.
10
Siedzieliśmy przy kuchennym stole. Zaparzyłem herbatę, mieszankę chińskiej zielonej, kupioną w Starbucks. Podobno działała uspokajająco. Zobaczymy. Podałem Dinie filiżankę. – Dziękuję, Marc.
Skinąłem głową i usiadłem naprzeciw Diny. Znałem ją od dziecka.
Tak dobrze, jak tylko mogą się znać dzieci chodzące do tej samej klasy podstawówki, chociaż -jak pewnie pamiętacie – chyba nigdy nie zamieniliśmy ze sobą ani słowa. Każdy z nas spotkał kiedyś jakąś Dinę Levinsky. Była klasową ofiarą, dziewczyną tak często izolowaną, wyśmiewaną i dręczoną, że człowiek zastanawiał się, jak udało jej się pozostać przy zdrowych zmysłach. Wprawdzie nie przyłączałem się do tych okrutnych zabaw, ale też nigdy nie próbowałem im zapobiec. Nawet gdybym nie zamieszkał w jej dawnym domu, Dina Levinsky i tak żyłaby w mojej pamięci. Tak jak żyje w waszej. Odpowiedz bez namysłu: Kto był najbardziej wyśmiewany w twojej klasie? No właśnie, doskonale pamiętasz. Pamiętasz imię i nazwisko, a także wygląd tej osoby. Pamiętasz, jak samotnie wracała do domu i w milczeniu siedziała w kawiarence. Pamiętasz wszystko. Dina Levinsky żyje w tobie. – Słyszałam, że jesteś lekarzem – powiedziała do mnie Dina.
– Tak. A ty?
– Projektantką i artystką. Za miesiąc mam wystawę w Village.
– Obrazów?
Zawahała się.
– Tak.
– Zawsze ładnie rysowałaś.
Przechyliła głowę, zaskoczona.
– Zauważyłeś?
Zapadła krótka cisza. Potem usłyszałem swój głos:
– Powinienem był ci jakoś pomóc.
Dina uśmiechnęła się.
– Nie, sama powinnam sobie pomóc.
Ładnie wyglądała. Nie, nie wyrosła na piękność jak jedno z tych filmowych brzydkich kaczątek. Przede wszystkim Dina nigdy nie była brzydka. Tylko pospolita. Twarz miała wciąż zbyt pociągłą, lecz u dorosłej kobiety to już tak nie raziło. Jej włosy, dawniej bardzo rzadkie, teraz zgęstniały. – Pamiętasz Cindy McGovern? – zapytała.
– Jasne.
– Dręczyła mnie bardziej niż inni.
– Pamiętam.
– Cóż, to zabawne. Kilka lat temu miałam wystawę w śródmieściu i nagle pojawiła się Cindy. Podeszła do mnie, objęła mnie i ucałowała. Chciała porozmawiać o dawnych czasach, no wiesz, w stylu: „A pamiętasz, jakim pacanem był pan Lewis?”. Uśmiechała się do mnie i przysięgam, Marc, że zupełnie zapomniała, jak mnie traktowała. I wcale nie udawała. Po prostu kompletnie wymazała to z pamięci. Często się z tym spotykam. – Z czym?
Dina oburącz podniosła filiżankę.
– Nikt nie pamięta, jaki był okropny.
Skuliła się, omiatając wzrokiem kuchnię. Zastanawiałem się nad swoją pamięcią. Czy zawsze stałem na uboczu, czy też tylko tak sobie wmawiam?
– To takie dziwne – powiedziała Dina.
– To, że jesteś w tym domu?
– Taak. – Odstawiła filiżankę. – Pewnie chcesz usłyszeć wyjaśnienie.
Czekałem. Znów zaczęła rozglądać się wokół.
– Chcesz usłyszeć coś niezwykłego?
– Jasne.
– Właśnie tu kiedyś siadywałam. No wiesz, kiedy byłam mała. My też mieliśmy prostokątny stół. Zawsze siadałam w tym samym miejscu. Kiedy teraz tutaj weszłam, odruchowo zajęłam to krzesło. Myślę… myślę, że to jeden z powodów tego, że przyszłam tu dzisiaj.
– Nie jestem pewien, czy rozumiem.
– Ten dom – wyjaśniła. – On wciąż mnie przyciąga.
Wzywa. – Nachyliła się do mnie. Po raz pierwszy spojrzała mi w oczy. – Słyszałeś plotki, prawda? O moim ojcu i o tym, co się tutaj stało.
– Tak.
– To prawda – powiedziała.
Udało mi się nie skrzywić. Nie miałem pojęcia, jak zareagować.
Pomyślałem o piekle, jakim była dla niej szkoła. Próbowałem wyobrazić sobie drugie piekło, jakim był dla niej dom. Nie zdołałem. – Już nie żyje. Mówię o moim ojcu. Umarł sześć lat temu. Zamrugałem i odwróciłem oczy.
– Nic mi nie jest, Marc. Leczyłam się, a właściwie nadal się leczę. Znasz doktora Radio?
– Nie.
– Naprawdę się tak nazywa. Stanley Radio. Jego metoda radiowej terapii uczyniła go sławnym. Leczę się u niego od lat.
Bardzo mi pomógł. Dzięki niemu zdołałam opanować tendencje autodestrukcyjne. Już nie czuję się bezwartościowa. Teraz śmieję się z tego. Wyszłam z dołka. Tak, naprawdę. Większość ofiar molestowania seksualnego ma problemy z nawiązywaniem normalnych związków. Ja nigdy ich nie miałam. Prowadzę normalne życie. Jestem mężatką. Mój mąż to wspaniały facet. Nasze małżeństwo to nie sielanka, ale piekielnie dobry związek.
– Cieszę się – mruknąłem, bo nie wiedziałem, co innego mógłbym powiedzieć.
Znów się uśmiechnęła.
– Jesteś przesądny, Marc?
– Nie.
– Ja też nie. Tylko że kiedy przeczytałam o twojej żonie i córce, zaczęłam się zastanawiać nad tym domem i wszystkim. Myśleć o złej karmie i tym podobnych sprawach. Twoja żona była taka ładna.
– Znałaś Monice?
– Spotkałyśmy się.
– Kiedy?
Dina nie odpowiedziała od razu.
– Czy znasz pojęcie „czynnika wyzwalającego”?
Z czasów, kiedy odbywałem staż na różnych oddziałach szpitalnych, pamiętałem, co oznacza ten termin. – W psychiatrii?
– Tak. Widzisz, kiedy przeczytałam o tym, co tu się stało, to było dla mnie takim czynnikiem. Jak w przypadku alkoholizmu albo anoreksji. Nie ma mowy o całkowitym wyleczeniu. Coś się wydarzy i staje się czynnikiem powodującym nawrót choroby. Zaczęłam ogryzać paznokcie. Znów zaczęłam kaleczyć swoje ciało. Tak jakbym… jakbym musiała stawić czoło temu domowi.
Potrzebowałam konfrontacji z przeszłością, żeby ją pokonać. – I właśnie dlatego przyszłaś dziś tutaj?
– Tak.
– I kiedy widziałem cię tutaj osiemnaście miesięcy temu?
– Też.
Usiadłem wygodniej.
– Jak często tu przychodziłaś?