Выбрать главу

– Mówiłem ci. Ktoś mu towarzyszył. Zastrzelił go.

– Widziałeś tego kogoś?

– Nie. Rachel… -Zrozumiałem do czego zmierza. -Daj spokój, Lenny. Wiesz, że to nieprawda.

– Chcę wiedzieć, skąd się wzięły te zdjęcia na CD, Marc.

– Świetnie, więc zapytajmy ją o to.

Kiedy wyszliśmy z kuchni, na schodach zobaczyłem Cheryl.

Zmierzyła mnie wzrokiem, trzymając ręce założone na piersi. Jej twarz miała taki wyraz, jakiego jeszcze nigdy u niej nie widziałem. Aż przystanąłem. Na dywanie zauważyłem plamę krwi, zapewne Rachel. Na ścianie wisiała fotografia całej czwórki ich dzieci, usiłujących wyglądać swobodnie w identycznych białych golfach na białym tle. Dzieci i jednolite białe tło. – Ja się tym zajmę – rzekł Lenny. – Zostań na górze.

Pospieszyliśmy do gabinetu. Na telewizorze leżało opakowanie od DVD z najnowszym filmem Disneya. O mało nie potknąłem się o Wiffie Bali i plastikowy kij baseballowy. Na podłodze walała się plansza do gry w monopol z Pokemonami, porzucona w połowie rozgrywki. Ktoś, zapewne jedno z dzieci, napisał na kartce „NICZEGO NIE DOTYKAĆ” i położył ją na planszy. Przechodząc koło kominka, mimochodem zauważyłem, że ostatnio uaktualnili fotografie. Dzieci na zdjęciach były starsze, takie jak obecnie.

Jednak zdjęcie z dawnych czasów, ukazujące naszą czwórkę na przyjęciu, znikło. Nie wiedziałem, co to oznacza. Zapewne nic.

A może Lenny i Cheryl poszli za swoją własną radą: należy iść naprzód. Rachel siedziała za biurkiem Lenny'ego, pochylona nad klawiaturą. Lewy bok jej szyi pokrywała zaschnięta krew. Ucho było mocno poszarpane przez kulę. Zerknęła na nas, kiedy weszliśmy do gabinetu, lecz nie przestała stukać w klawiaturę.

Przyjrzałem się uchu. Poważnie uszkodzone. Kula nadszarpnęła górną część. Ponadto rozcięła skórę z boku głowy. Centymetr w prawo – gdzie tam, ćwierć centymetra – i Rachel już by nie żyła.

Nie zwracała na mnie uwagi, nawet kiedy dezynfekowałem ranę i owijałem bandażem. Na razie będzie musiało wystarczyć. Zajmę się tym, kiedy będzie to możliwe.

– Mam – powiedziała nagle Rachel. Uśmiechnęła się i nacisnęła klawisz. Drukarka zaczęła powarkiwać. Lenny popatrzył na mnie. Skończyłem bandażować.

– Rachel?

Spojrzała na mnie.

– Musimy porozmawiać.

– Nie – ucięła. – Musimy jechać. Właśnie znalazłam nowy trop.

Lenny nie ruszył się z miejsca. Cheryl wślizgnęła się do pokoju, wciąż trzymając ręce splecione na piersiach. – Jaki trop? – zapytałem.

– Sprawdziłam wykaz rozmów w tym telefonie komórkowym – powiedziała Rachel.

– Potrafisz to zrobić?

– Przecież to proste, Marc – odparła z lekkim zniecierpliwieniem.

– Wykaz rozmów przychodzących i wychodzących.

W każdej komórce jest taka opcja.

– Racja.

– Wykaz wychodzących niewiele mi powiedział. Nie było w nim żadnego numeru, co oznacza, że nawet jeśli ten facet do kogoś dzwonił, to na zastrzeżony numer.

Usiłowałem nadążać.

– W porządku.

– Jednak wykaz przychodzących to co innego. Widniał w nim tylko jeden numer. Według wewnętrznego zegara komórki, rozmowa odbyła się o północy. Sprawdziłam ten numer w internetowej książce telefonicznej, pod switchboard.com. Znalazłam adres niejakiego Verne'a Daytona w Huntersville w stanie New Jersey. Ani nazwisko, ani miasto nic mi nie mówiło.

– Gdzie jest to Huntersville?

– To też sprawdziłam w Internecie. Przy granicy z Pensylwanią.

Powiększyłam mapę do średnicy kilkuset metrów. Dom stoi na uboczu. To duża posiadłość na kompletnym odludziu.

Zimny dreszcz przeszedł mi po plecach i rozszedł się po całym ciele. Zwróciłem się do Lenny'ego. – Chciałbym pożyczyć twój wóz.

– Poczekaj chwilkę – rzekł Lenny. – Musimy poznać odpowiedź na kilka pytań.

Rachel wstała.

– Chcesz wiedzieć, skąd się wzięły te fotografie na CD.

– Tak, na początek.

– To ja jestem na tych zdjęciach. Owszem, byłam tam.

Reszta to nie twój interes. Jestem winna wyjaśnienie Marcowi, nie tobie. Co jeszcze?

Lenny chyba po raz pierwszy nie wiedział, co powiedzieć.

– Chcesz także wiedzieć, czy zabiłam mojego męża, prawda?

Spojrzała na Cheryl. – Myślisz, że zabiłam Jerry'ego? – Już nie wiem, co myśleć – odparła Cheryl. – Chcę jednak, żebyście oboje się stąd wynieśli.

– Cheryl – próbował uspokoić ją Lenny.

Przeszyła go spojrzeniem, które powaliłoby szarżującego nosorożca. – Nie powinni nas do tego mieszać.

– Jest naszym najlepszym przyjacielem. Ojcem chrzestnym naszego syna.

– Właśnie dlatego. I sprowadza niebezpieczeństwo na nasz dom? Na czwórkę naszych dzieci?

– Daj spokój, Cheryl. Przesadzasz.

– Nie – wtrąciłem. – Ma rację. Powinniśmy natychmiast się stąd wynieść. Daj mi kluczyki.

Rachel wyrwała papier z drukarki.

– Dane – wyjaśniła.

Kiwnąłem głową i popatrzyłem na Lenny'ego. Zgarbił się. Lekko kołysał się na nogach. Ponownie przypomniały mi się szkolne czasy. – Czy nie powinniśmy zadzwonić do Ticknera i Regana? – i co im powiedzieć?

– Mogę im wszystko wyjaśnić – odparł Lenny. – Jeśli Tara tam jest…

Urwał i potrząsnął głową, jakby nagle zrozumiał, że to niemożliwe. – Im byłoby łatwiej wejść do środka.

Podszedłem do niego.

– Dowiedzieli się o nadajniku, który ukryła Rachel.

– Kto?

– Porywacze. Nie wiem jak. A jednak dowiedzieli się.

Dodaj dwa do dwóch, Lenny. Porywacze w liście ostrzegli nas, że mają informatora. Za pierwszym razem wiedzieli, że zawiadomiłem policję. Za drugim dowiedzieli się o nadajniku.

– To niczego nie dowodzi.

– Sądzisz, że mam czas na szukanie dowodu?

Lenny'emu wydłużyła się mina.

– Wiesz, że nie mogę ryzykować.

– Taak – mruknął. – Wiem.

Potem sięgnął do kieszeni i wyjął kluczyki. Odjechaliśmy.

34

Kiedy Regan i Tickner odebrali telefon z wiadomością o strzelaninie pod domem Seidmana, obaj zerwali się na równe nogi.

Byli już przy windzie, kiedy zadzwonił telefon komórkowy Ticknera. Szorstki, nadmiernie formalny kobiecy głos powiedział:

– Agent specjalny Tickner?

– Przy telefonie.

– Tu agent specjalny Claudia Fisher.

Tickner znał to nazwisko. Może nawet spotkał ją parę razy. – O co chodzi? – zapytał.

– Gdzie pan teraz jest?

– W szpitalu New York Presbyterian, ale właśnie jadę do New Jersey.

– Nie – powiedziała. – Proszę natychmiast przyjechać do One Federal Plaza.

Tickner spojrzał na zegarek. Była piąta rano.

– Teraz?

– Chyba wyraziłam się jasno. Tak.

– Można spytać, o co chodzi?

– Zastępca dyrektora Joseph Pistillo chciałby z panem porozmawiać.

Pistillo? Tickner zdziwił się. Pistillo był szychą w FBI na Wschodnim Wybrzeżu. Był szefem szefa wszystkich szefów Ticknera.

– Właśnie jestem w drodze na miejsce przestępstwa.

– To nie jest prośba – powiedziała Fisher. – Dyrektor Joseph Pistillo czeka. Spodziewa się pana za pół godziny. Telefon zamilkł. Tickner schował go do kieszeni.

– Co to było, do diabła? – zapytał Regan.

– Muszę jechać – odparł Tickner, odchodząc korytarzem.

– Dokąd?

– Mój szef chce mnie widzieć.

– Teraz?

– Natychmiast. -Tickner był już w połowie korytarza.