– Byli zbyt zajęci marnowaniem czasu na szukanie dowodów przeciwko tobie.
Zdziwiła się.
– Przeciwko mnie?
– Lenny powiedział mi o tym, kiedy byliśmy w jego domu. Myślą, że ty to zrobiłaś. Beze mnie. Sądzą, że masz obsesję na moim punkcie albo coś takiego.
– Co?!
Wstałem od stolika.
– Posłuchaj, zamierzam, odwiedzić tego całego Bacarda. Nikomu nie chcę zrobić krzywdy, ale jeśli wie coś o mojej córce, zamierzam to z niego wycisnąć.
Verne podniósł zaciśniętą pięść.
– Dobrze powiedziane.
Zapytałem go, czy mogę pożyczyć jego camaro. Przypomniał mi, że całkowicie mnie popiera. Spodziewałem się dalszych sprzeciwów Rachel. Nie spierała się. Może wiedziała, że nie zmienię zdania.
A może uważała, że mam rację. A może – co najbardziej prawdopodobne – była tak zdumiona tym, że jej dawni koledzy mogli uznać ją za jedyną podejrzaną. – Pojadę z tobą – zaproponowała.
– Nie – odparłem tonem niedopuszczającym sprzeciwu.
Nie miałem pojęcia, co zrobię, kiedy tam dojadę, ale wiedziałem, że jestem zdolny do wszystkiego. – Już ci to tłumaczyłem. Teraz przemawiałem jak chirurg na sali operacyjnej.
– Zadzwonię do ciebie, kiedy dotrę do biura Bacarda.
Wtedy ty wejdziesz do mieszkania Denise Vanech.
Nie czekałem na odpowiedź. Wsiadłem do camaro i ruszyłem w kierunku biurowca MetroVista.
39
Lydia rozejrzała się wokół. Była trochę za bardzo odsłonięta, ale nic nie mogła na to poradzić. Na głowie miała krótką perukę koloru jasnoblond – upodabniającą ją do Denise Vanech z opisu Bacarda. Zapukała do drzwi pokoju. Zasłona obok drzwi poruszyła się. Lydia powiedziała z uśmiechem: – Tatiana?
Dziewczyna nie odpowiedziała.
Lydia wiedziała, że dziewczyna prawie nie mówi po angielsku.
Zastanawiała się, jak to rozegrać. Czas odgrywał kluczową rolę…
Trzeba zatrzeć wszystkie ślady i pozamykać wszystkim usta… Kiedy mówi to ktoś taki jak Bacard, który zawsze twierdził, że nie lubi widoku krwi, natychmiast rozumiesz, o co chodzi. Lydia i Heshy rozdzielili się. Ona przyjechała tutaj. Spotkają się później.
– W porządku, Tatiano – powiedziała przez drzwi.
– Przyszłam ci pomóc.
Tamta nie ruszyła się.
– Jestem przyjaciółką Pavla – spróbowała. – Znasz Pavla?
Zasłona odsunęła się. Na moment mignęła za nią twarz młodej dziewczyny, wymizerowana i dziecinna. Lydia skinęła głową. Tamta nadal nie otwierała drzwi. Lydia rozejrzała się na boki. Nikogo nie zobaczyła, ale wciąż czuła się zbyt odsłonięta.
Trzeba szybko zakończyć sprawę. – Zaczekaj – powiedziała.
Patrząc na zasłonę, sięgnęła do torebki. Wyjęła karteczkę i długopis. Napisała coś, starając się, żeby obserwująca ją zza zasłony dziewczyna widziała, co robi. Potem zamknęła długopis i podeszła do okna. Przycisnęła kartkę do szyby, by Tatiana mogła ją przeczytać. Jakby wywabiała spłoszonego kota spod kanapy.
Tatiana powoli podeszła do okna. Lydia nie ruszała się, żeby jej nie przestraszyć. Tatiana przysunęła twarz do szyby. Kici, kici.
Lydia widziała jej twarz. Dziewczyna mrużyła oczy, usiłując przeczytać słowa na kartce. Gdy znalazła się dostatecznie blisko, Lydia przyłożyła lufę pistoletu do szyby i wycelowała między oczy dziewczyny. Tatiana w ostatniej chwili próbowała się uchylić. Za późno, za późno. Kula przebiła szkło i prawe oko dziewczyny.
Trysnęła krew. Lydia wystrzeliła ponownie, odruchowo opuszczając lufę. Trafiła padającą Tatianę w czubek głowy. Ta druga kula była zbyteczna. Pierwsza, ta, która trafiła w oko, dosięgła mózgu, powodując natychmiastowy zgon. Lydia pospiesznie odeszła.
Zaryzykowała i obejrzała się za siebie. Nikogo. Kiedy dotarła do pobliskiego centrum handlowego, pozbyła się peruki i białego płaszcza. Potem odnalazła swój samochód na oddalonym o pół kilometra parkingu.
Kiedy dojechałem do MetroVista, zadzwoniłem do Rachel. Jej samochód stał zaparkowany na ulicy, niedaleko domu Denise Vanech.
Oboje byliśmy gotowi. Sam nie wiem, co spodziewałem się zdziałać.
Chyba chciałem wpaść do gabinetu Bacarda, podetknąć mu pistolet pod nos i zażądać wyjaśnień. Nie przewidziałem, że znajdę tam typowe biuro, a ściśle mówiąc tego, że Bacard ma własną poczekalnię.
Siedziało w niej dwoje ludzi, wyglądających na małżeństwo. Mąż schował się za laminowany egzemplarz Sports Illustrated. Żona miała zbolałą minę. Usiłowała się do mnie uśmiechnąć, lecz najwyraźniej ten wysiłek sprawiał jej przykrość. Nagle zdałem sobie sprawę z tego, jak wyglądam. Wciąż miałem na sobie szpitalne ubranie. Byłem nieogolony. Oczy z pewnością były przekrwione z niewyspania. Włosy niewątpliwie sterczały mi na wszystkie strony, jakbym dopiero co wstał z barłogu.
Recepcjonistka siedziała za jednym z tych okienek z przesuwaną szybą, które zwykle kojarzą mi się z gabinetem dentystycznym.
Kobieta – niewielka plakietka na jej piersi głosiła AGNES WEISS – uśmiechnęła się do mnie słodko. – W czym mogę pomóc?
– Chcę zobaczyć się z panem Bacardem.
– Jest pan umówiony? – spytała wciąż słodkim głosikiem, w którym usłyszałem retoryczną nutę. Już znała odpowiedź. – To nagła sprawa.
– Rozumiem. Czy jest pan naszym klientem, panie…
– Doktorze – warknąłem odruchowo. – Proszę mu powiedzieć, że doktor Marc Seidman chce się natychmiast z nim widzieć. I że to nagła sprawa.
Młoda para przyglądała się nam uważnie. Słodki uśmiech zaczął gasnąć na ustach recepcjonistki – Pan Bacard jest dziś bardzo zajęty. – Otworzyła terminarz. – Zaraz zobaczę, kiedy będzie mógł znaleźć chwilę czasu, dobrze?
– Agnes, spójrz na mnie.
Zrobiła to.
Obrzuciłem ją moim najgroźniejszym spojrzeniem, zapowiadającym rychłą i nieuniknioną śmierć, jeśli nie okaże chęci do współpracy. – Powiedz mu. że przyszedł doktor Seidman. Powiedz, że to pilna sprawa. I że jeśli natychmiast się ze mną nie zobaczy, pójdę na policję.
Młodzi ludzie popatrzyli po sobie. Agnes wierciła się w fotelu.
– Jeśli zechce pan usiąść…
– Przekaż mu to.
– Proszę pana, jeśli się pan nie odsunie, wezwę ochronę. Cofnąłem się o krok. W każdej chwili mogłem przysunąć się z powrotem.
Agnes nie podniosła słuchawki. Cofnąłem się jeszcze o krok.
Zasunęła szybę. Para patrzyła na mnie. Mężczyzna powiedział:
– Ona go kryje.
– Jack! – zaprotestowała, jego żona.
Zignorował ją.
– Bacard wybiegł z biura pół godziny temu. Recepcjonistka wciąż powtarza, że szef zaraz wróci.
Już wcześniej zauważyłem wiszące na ścianie fotografie. Teraz przyjrzałem im się uważniej. Na każdej był ten sam człowiek w towarzystwie różnych polityków, przebrzmiałych sław, byłych sportowców. Założyłem, że to Steve Bacard. Zapamiętałem jego twarz – nalaną, z cofniętym podbródkiem i rumieńcem członka wiejskiego klubu. Podziękowałem mężczyźnie imieniem Jack i ruszyłem do drzwi. Biuro Bacarda znajdowało się na parterze, więc postanowiłem czekać na niego przy wejściu. W ten sposób zaskoczę go na neutralnym terenie i zanim Agnes zdąży go ostrzec. Minęło pięć minut. Kilku urzędników weszło lub wyszło, wszyscy udręczeni zmaganiami z tonerami do drukarek i przyciskami do papieru, uginając się pod ciężarem dyplomatek wielkości bagażnika małego samochodu. Przechadzałem się po korytarzu. Weszła następna para.