Przez trzydzieści sześć lat mieszkała w nim rodzina Levinskych, ale w gruncie rzeczy nikt ich nie znał. Pani Levinsky wydawała się miłą kobietą z lekkim tikiem mięśni twarzy. Pan Levinsky był potworem, który wciąż wrzeszczał na nią na trawniku przed domem.
Baliśmy się go. Pewnego razu widzieliśmy panią Levinsky uciekającą w nocnej koszuli z domu i pana Levinsky'ego goniącego za nią z łopatą. Dzieciaki, które skracały sobie drogę przez niemal każdy ogród, omijały ich trawnik. Kiedy skończyłem college, zaczęły krążyć plotki o tym, że molestował swoją córkę Dinę, smutnooką i długowłosą chudzinę, z którą chodziłem do szkoły od pierwszej klasy. Patrząc wstecz, uprzytamniam sobie, że często miałem wspólne zajęcia z Diną Levinsky i nie pamiętam, by kiedykolwiek mówiła inaczej niż szeptem, a i to tylko zmuszona przez szczególnie wytrwałych nauczycieli. Nigdy nie próbowałem się z nią zaprzyjaźnić. Nie wiedziałem, jak mógłbym jej pomóc, a mimo to żałuję, że nie usiłowałem. Mniej więcej w tym czasie, gdy zaczęły krążyć plotki o molestowaniu Diny, rodzina Levinskych zwinęła manatki i się wyprowadziła. Nikt nie wiedział dokąd. Bank przejął dom i zaczął go wynajmować. Złożyliśmy z Monicą ofertę kupna kilka tygodni przed narodzinami Tary. Kiedy zamieszkaliśmy w tym domu, z początku nie spałem po nocach, nasłuchując sam nie wiem czego: jakichś dźwięków lub odgłosów świadczących o jego przeszłości i dramacie poprzednich mieszkańców. Usiłowałem odgadnąć, która sypialnia należała do Diny, i wyobrazić sobie, co wtedy przeżywała, lecz nie zdołałem. Jak już powiedziałem, dom to tylko zaprawa i cegły. Nic więcej. Na podjeździe były zaparkowane dwa nie znane mi samochody. Matka stała przy frontowych drzwiach. Kiedy wysiadłem, podbiegła do mnie jak na tych migawkach o powracających jeńcach wojennych. Mocno mnie uściskała i poczułem zbyt silny zapach perfum. Wciąż trzymałem torbę Nike'a z pieniędzmi, trudno więc mi było odwzajemnić uścisk. Patrząc jej przez ramię, ujrzałem detektywa Boba Regana, który wyszedł z mojego domu. Obok niego pojawił się wysoki czarnoskóry mężczyzna o wygolonej głowie i w czarnych okularach.
Matka szepnęła: – Czekali na ciebie.
Skinąłem głową i ruszyłem ku nim. Regan osłonił dłonią oczy, ale tylko na pokaz. Słońce nie świeciło tak silnie. Czarnoskóry pozostał nieruchomy jak kamień. – Gdzie pan był? – zapytał
Regan. A kiedy nie odpowiedziałem od razu, dodał: – Opuścił pan szpital ponad godzinę temu.
Pomyślałem o telefonie komórkowym, który miałem w kieszeni. I o torbie z pieniędzmi, którą trzymałem w ręku. Na razie poprzestałem na półprawdzie: – Byłem na grobie żony.
– Musimy porozmawiać, Marc.
– Chodźmy do środka.
Wszyscy weszliśmy do domu. Przystanąłem w przedpokoju. Ciało
Moniki znaleziono zaledwie trzy kroki od miejsca, gdzie teraz się zatrzymałem. Nadal stojąc w progu, obrzuciłem wzrokiem ściany, szukając śladów przemocy. Był tylko jeden. Znalazłem go szybko.
Dziura po kuli nad litografią Behrensa, wiszącą obok schodów, pozostawiona przez jedyny pocisk, który nie trafił Moniki ani mnie, została zagipsowana. Biała plama odcinała się od ściany.
Trzeba będzie ją zamalować. Zapatrzyłem się na plamę. Usłyszałem dyskretne kaszlnięcie.
To wyrwało mnie z transu. Matka poklepała mnie po plecach, a potem ruszyła do kuchni. Wprowadziłem Regana i jego kolegę do salonu. Usiedli na fotelach. Ja zająłem kanapę. Jeszcze nie urządziliśmy się tu z Monicą. Fotele pochodziły z czasów, kiedy mieszkałem w akademiku, i było to po nich widać. Kanapa została wzięta z apartamentu Moniki – zbyt elegancki mebel wyglądający na ukradziony z Wersalu. Była ciężka i niewygodna i nawet w swoich najlepszych latach miała zbyt cienkie obicie. – To jest agent specjalny Lloyd Tickner – rzekł Regan, wskazując na czarnoskórego – z FBI.
Tickner skinął głową. Odpowiedziałem mu tym samym. Regan spróbował się do mnie uśmiechnąć. – Dobrze widzieć, że lepiej się pan czuje – zauważył.
– Wcale nie – odparłem.
Wyglądał na zdumionego.
– Nie poczuję się lepiej, dopóki nie odzyskam córki.
– No tak, słusznie. Zatem przejdę do rzeczy. Chcemy zadać jeszcze kilka pytań, jeśli nie ma pan nic przeciwko temu.
Powiedziałem im, że nie mam.
Regan zakaszlał, zasłaniając pięścią usta. Grał na czas.
– Musimy zadać te pytania. Choćby niezbyt nam się to podobało. Panu z pewnością również się to nie spodoba, ale musimy je zadać. Pojmuje pan?
Nie rozumiałem, ale nie była to odpowiednia chwila, żeby domagać się obszernych wyjaśnień. – Proszę pytać.
– Co może nam pan powiedzieć o pańskim małżeństwie?
W moim mózgu zapaliło się czerwone światełko.
– A co ma do rzeczy moje małżeństwo?
Regan wzruszył ramionami, Tickner pozostał nieruchomy.
– My tylko próbujemy poskładać kawałki łamigłówki, to wszystko.
– Moje małżeństwo nie ma z tym nic wspólnego.
– Jestem pewien, że tak jest, ale niech pan posłucha, Marc.
Rzecz w tym, że ślad szybko stygnie. Każdy mijający dzień działa na naszą niekorzyść. Musimy zbadać wszystkie tropy. – Jedyny trop, jaki mnie interesuje, to ten, który doprowadzi do córki.
– Rozumiemy to. Na tym też skupia się główny kierunek śledztwa. Na próbach ustalenia, co przydarzyło się pana córce.
A także panu. Nie zapominajmy, że ktoś usiłował pana zabić, mam rację?
– Pewnie tak.
– Jednak nie możemy ignorować również innych aspektów tej sprawy. Chyba pan to rozumie?
– Jakich aspektów?
– Na przykład pańskiego małżeństwa.
– Konkretnie czego?
– Kiedy się pobraliście, Monica była w ciąży, prawda?
– A co to ma…?
Urwałem. Już chciałem wypalić z obu luf, gdy nagle przypomniały mi się słowa Lenny'ego. Miałem rozmawiać z glinami tylko w jego obecności. Powinienem go wezwać. Zdawałem sobie z tego sprawę.
Jednak ich ton i zachowanie… gdybym teraz zamilkł i powiedział, że chcę wezwać adwokata, wyglądałbym na winnego. Nie miałem niczego do ukrycia. Po co podsycać ich podejrzenia? To tylko skierowałoby ich na fałszywy trop. Oczywiście, wiedziałem, że właśnie tak działają, że to typowa policyjna zagrywka, ale jestem lekarzem. Gorzej, chirurgiem. A my często się mylimy, uważając, że jesteśmy mądrzejsi od innych. Odpowiedziałem szczerze:
– Tak, była w ciąży. I co z tego?
– Jest pan chirurgiem plastycznym, zgadza się?
Ta zmiana tematu zaskoczyła mnie.
– Owszem.
– Pan i pana partnerka wyjeżdżacie za granicę i operujecie rozszczepione podniebienia, poważne uszkodzenia, oparzenia i tym podobne przypadki?
– Mniej więcej.
– Zatem często pan podróżuje?
– Dość często – odparłem.
– Tak więc – rzekł Regan – czy można by rzec, iż w ciągu dwóch lat przed ślubem więcej przebywał pan za granicą niż w kraju?
– Całkiem możliwe. – Usiadłem wygodniej na twardej kanapie. – Może mi pan wyjaśnić, jakie to wszystko ma znaczenie?
Regan posłał mi rozbrajający uśmiech.