Выбрать главу

– Chciałby się pan ze mną spotkać, gdyby było inaczej?

Metz chwilę się zastanawia.

– Nie wiem. Sądząc z wyników oglądalności pańskiego programu, mógłby pan przypuszczalnie przekonać sędziego, że słońce jutro nie wzejdzie.

Ian wybucha śmiechem.

– Chyba jednak jest pan moim fanem.

– Może więc powie pan, czym pan dysponuje.

– Przyzwoitym nagraniem z ukrytej kamery, na którym Mariah White uczy córkę, jak kłaniać się tłumowi. Zeznaniem kobiety, która w ogólnokrajowej telewizji opowiadała o uzdrowieniu jej dziecka z AIDS przez Faith, że Mariah White zapłaciła jej trzy tysiące dolarów za tę historyjkę. Podpisanym przez kilku ekspertów naukowym wytłumaczeniem faktu, że Millie Epstein powstała z martwych – ma to coś wspólnego z obiegiem prądu i tkankami ciała, coś w tym rodzaju.

– A dłonie?

– Rzekome stygmaty? Złudzenie optyczne.

– Złudzenie optyczne?

– Niech pan da spokój, widział pan połykaczy ognia w cyrku albo magików przesuwających przedmioty przez swoje ręce.

– Jak im się udało oszukać tylu lekarzy?

– Cóż, wciąż nad tym pracuję. Moja teoria jest taka, że nie oszukały. W czasie medycznego badania Faith naprawdę przebiła sobie czymś ręce.

Metz nie kryje sceptycyzmu.

– Po co? W jakim celu?

Ian odchyla się na krześle.

– Dziwię się, że w ogóle pan o to pyta, panie Metz. Żeby zwrócić na siebie uwagę.

Metz mruży oczy.

– Pozwoli pan, że zapytam, dlaczego żaden z tych materiałów nie pojawił się w jednym z pańskich ostatnich programów?

– Bo mam coś o wiele większego, czego użyję do zdemaskowania całej sprawy. I niech pan nawet nie pyta, to nie jest do negocjacji. – Ian zaplata palce. – Tak jak ja to widzę, pańska sala sądowa może odwalić taki sam kawał dobrej roboty jak każdy z moich kpiarskich programów i równie skutecznie doprowadzić do wielkiego finału. Za wymienione na początku honorarium może pan korzystać z informacji oraz podpisanych oświadczeń, o których mówiłem, a także z mojej liczącej się reputacji i obecności. Ale to wszystko, więcej pan nie dostanie.

– Rozumiem. – Metz wolno kiwa głową.

– Musi pan też zrozumieć, że jestem człowiekiem zajętym. Z przyjemnością omówię zeznanie dotyczące informacji, które panu przekazałem… ale musimy to zrobić tu i teraz.

– Wykluczone. Nie jestem przygotowany. Muszę…

– Musi pan zrobić połowę tego, co z innymi świadkami. Umiem grać. Pozostaje tylko ustalenie potrzebnych panu faktów w porządku, jaki panu odpowiada.

Zapada milczenie, dwaj mężczyźni o potężnej osobowości siedzą stłoczeni w niewielkim pomieszczeniu.

– Druga próba na dzień przed składaniem zeznań – targuje się Metz.

– Szanowny panie – mówi Ian z uśmiechem – dobił pan targu.

Mariah uchyla nieznacznie drzwi i w progu widzi Kenzie van der Hoven.

– Czy Faith może wyjść się pobawić?

Wbrew rozsądkowi Mariah wybucha śmiechem.

– Trochę za zimno. Może lepiej zostańcie w domu.

Umówiona z góry wizyta kuratorki jest dla niej wybawieniem. Przez cały dzień burczała na Faith, że plącze się pod nogami, rzecz całkowicie zrozumiała, skoro są uwięzione w domu.

Faith wpada do pokoju na rolkach. Mariah patrzy na czarne ślady, zostawione na kafelkach przez kółka, i gryzie się w język, żeby po raz dwudziesty tego dnia nie wrzasnąć na córkę, zwłaszcza w obecności kuratorki. Łapie tylko wzrok Faith, unosi brew, a potem spogląda na rolki z wyraźną irytacją.

– Ojej. – Faith siada na podłodze i szarpie rzepy, na które zapięte są rolki. – Kenzie, przyszłaś zobaczyć się ze mną?

– Tak. Może być?

– Super.

Mariah uśmiecha się.

– Jeśli będziecie mnie potrzebować, jestem w kuchni. Gotuję lunch.

Kenzie odprowadza ją wzrokiem, czując, jak pięć drobnych paluszków ujmuje jej dłoń.

– Chodź zobaczyć mój pokój – proponuje Faith. – Jest naprawdę ładny.

– Tak? – Kenzie daje się prowadzić po schodach. – W jakim jest kolorze?

– Żółtym. – Faith pchnięciem otwiera drzwi, ujawniając słoneczne ściany i białe łóżko z baldachimem. Rzuca się na łóżko i zaczyna podskakiwać, jej włosy unoszą się niczym fala. Opada na pupę i schodzi na ziemię, odgrywając rolę gospodyni.

– To moje klocki lego. I komplet do malowania, który Święty Mikołaj przyniósł mi w zeszłym roku, a to jest zdjęcie, które mi zrobiono, jak miałam tylko dwie godziny.

Kenzie posłusznie ogląda zdjęcie drobnego noworodka z buzią jak pomidor.

– Spędzasz dużo czasu w swoim pokoju?

– To zależy. Mama nie zgadza się, żebym miała tu telewizor, więc nie mogę oglądać filmów na wideo ani innych rzeczy. Czasami mam ochotę rysować w kuchni, więc idę tam z moim kompletem do rysowania. A czasami rysuję na podłodze. – Unosi ręce nad głowę. – Kiedyś chodziłam na balet.

Kenzie patrzy, jak dziewczynka wolno robi piruet.

– Teraz nie chodzisz? Dlaczego?

– Różne rzeczy się zdarzyły. – Faith skubie dywan. – Mama się rozchorowała.

– A potem?

– Potem przyszła Bóg.

Kenzie czuje, jak krew przestaje krążyć jej w żyłach.

– Rozumiem. Czy to była dobra rzecz?

Faith rzuca się na plecy, wyciąga ręce i zawija na siebie dywan.

– Popatrz, jestem kokonem.

– Opowiedz mi o Bogu – nalega Kenzie.

Faith przetacza się w jej stronę. Owinięta w dywan rzeczywiście wygląda jak larwa, widać tylko jej buzię.

– Przy niej czuję się dobrze, jest mi ciepło, jak wtedy, kiedy siadam na stosie prania, które mama wyjęła z suszarki. Ale nie lubię, kiedy sprawia mi ból.

Kenzie pochyla się ku niej.

– Sprawia ci ból?

– Mówi, że musi, a ja wiem, że nie chce, bo potem zawsze mnie przeprasza.

Kenzie wpatruje się w dziewczynkę, w jej dłonie z wyraźnymi bliznami. Jako kuratorka procesowa widziała wiele rzeczy, w większości bardzo nieprzyjemnych.

– Czy Bóg przychodzi rozmawiać z tobą, kiedy w pokoju jest ciemno? – pyta, a Faith potakuje. – Możesz ją dotknąć? Zobaczyć jej twarz?

– Czasami. A czasami po prostu wiem, że to ona.

– Bo sprawia ci ból?

– Nie… bo pachnie pomarańczami.

Kenzie śmieje się nerwowo.

– Naprawdę? – Faith bierze figurkę z domku dla lalek. – Chcesz się pobawić?

Kenzie spogląda na replikę wiejskiego domu.

– Piękny – mówi, przesuwając palcem po delikatnym łuku balustrady. – Też go dostałaś od Świętego Mikołaja?

– Nie, zrobiła go moja mama. To jej praca.

Kenzie na podstawie wieloletnich doświadczeń wie, że istnieją dwa najbardziej prawdopodobne wyjaśnienia ran na dłoniach Faith: samookaleczenie albo okaleczenie przez bliską osobę. Kogoś, kto przekonał dziewczynkę, że robi jej krzywdę, bo ją kocha. Kenzie wpatruje się w precyzyjnie wykonany domek dla lalek i gorączkowo się zastanawia. Choć tyle razy już to widziała, wciąż z trudem przychodzi jej uwierzyć, że rodzice, którzy pod każdym innym względem wydają się normalni, wobec swoich dzieci są potworami.

– Kochanie – mówi – czy twoja mama ci to robi?

– Co robi?

Kenzie wzdycha. Niemal zawsze niemożliwością jest skłonienie wykorzystywanego dziecka, by powiedziało, kto je wykorzystuje. Po pierwsze, dziecko żyje w strachu przed zemstą przyobiecaną za złamanie tajemnicy. Po drugie, działa tu pokręcony system wdzięczności – dziecko na jakimś smutnym poziomie uważa te epizody za objaw uwagi.

Bywa i tak, że czasami dzieci nic nie mówią, bo nie mają o czym mówić. Są przypadki, gdy rzeczywiście wpadają na drzwi i podbijają sobie oko albo spadają ze stołu i doznają wstrząsu mózgu… a może nawet samoistnie krwawią. Nie ulega wątpliwości, że Mariah nie krzywdzi córki otwarcie, Faith nie przejawia niechęci wobec matki. Może rozgłos w mediach nie jest najlepszą na świecie rzeczą dla małej dziewczynki, może Faith przydałoby się więcej życia towarzyskiego – ale to nie ma nic wspólnego z wykorzystywaniem.