Выбрать главу

Mariah z wysiłkiem szuka w myślach, co mogłaby powiedzieć kuratorce, nie sprawiając przy tym wrażenia, że próbowała oszukać prawo. Co naturalnie byłoby prawdą. Spogląda na Faith, pragnąc zmienić temat, zanim córka wypaple, że mieszkały z Ianem.

– To nie było celowe – mówi głośno. – Chciałam po prostu ułatwić nam życie.

– Dlaczego Kansas City?

– Do tego miasta odlatywał pierwszy samolot z lotniska.

Faith podskakuje na łóżku.

– Tak, i zgadnij, kto był w pierwszej klasie…

– Faith. – Ostry ton matki sprawia, że dziewczynka siada prosto. Mariah zaciska usta, w pełni świadoma badawczego wzroku Kenzie i zakłopotania Faith. – Wróciłyśmy i to się liczy. Kiedy dowiedziałam się o pozwie, wróciłyśmy.

Kenzie nawet nie mruga. Mariah czuje, jak pod kołnierzem bluzki zbiera się jej pot. Z oczu kuratorki czyta wyraźnie, jakby słowa te były na nich wypisane: Ta kobieta kłamie. Ale powiedzenie Kenzie więcej oznacza przyznanie się, że uciekała przed Colinem i jego groźbą wystąpienia do sądu. Oznacza upublicznienie związku z Ianem. Pogwałcenie jego prywatności. Wpatruje się w Kenzie, nie zamierzając tym razem ustąpić.

Ku jej zaskoczeniu robi to Kenzie. Nie wyciąga notatnika, nie zadaje dalszych pytań, nie udziela Mariah nagany, ale odwraca wzrok. Pochyla się nad głową Faith i wraca do pracy; nucąc pod nosem, plecie pasma pięknych włosów jak nici na kanwie. Mariah nie pozostaje nic innego, jak patrzeć, gdy Kenzie wiąże ze sobą końce.

– Ian, Boże. Jak to dobrze, że dzwonisz.

Ian zamyka palce na słuchawce i uśmiecha się.

– Co za powitanie, moja droga.

– Myślę, że ona wie. Kuratorka. Zadawała dzisiaj pytania i Faith chlapnęła coś o Kansas City, i…

– Mariah, uspokój się. Weź głęboki oddech… Dobrze. A teraz powiedz, co się stało? – Słucha uważnie, marszcząc brwi. – Nie sądzę, by sprawa była jednoznaczna. Wie tylko, że w samolocie był ktoś, kto wpadł w oko Faith. To może oznaczać jednego z Backstreet Boys albo księcia Williama.

– Ale wie, kiedy dokładnie wyjechałyśmy i kiedy Colin złożył pozew.

– I tak by się tego dowiedziała – mówi Ian łagodniejszym tonem. – Twoją najlepszą obroną jest to, że wróciłaś z Faith. – Waha się, myśląc o spotkaniu z Metzem. – Mówiłem ci, żebyś się nie martwiła, Mariah. Mówiłem ci, że znajdę wyjście. Nie ufasz mi?

Przez straszną chwilę Mariah milczy. A potem Ian czuje tę falę ciepła, która dociera do niego linią telefoniczną, wyprzedzając jej głos.

– Ufam, Ianie.

Chce odpowiedzieć, ale brakuje mu słów.

– Przykro mi, że przeze mnie się w to wplątałeś – dodaje Mariah.

Ian zamyka oczy.

– Kochanie, nie chciałbym być nigdzie indziej – mówi.

16 listopada 1999

W dniu, w którym Kenzie spotyka się z Millie Epstein, daniem dnia w kafejce w centrum Nowego Kanaanu jest ryba z frytkami.

– Fatalnie. – Millie cmoka z dezaprobatą, przeglądając menu.

– Nie wiadomo nawet, czy są smażone w oleju canola.

To brzmi jak doskonały wstęp, Kenzie więc pochyla się, opierając łokcie o porysowany blat.

– Przypuszczam, że obecnie jest pani dość ostrożna.

Millie podnosi na nią wzrok.

– Dlaczego miałabym być ostrożna? Jeśli znowu padnę, zamiast pogotowia wezwę Faith. – Widząc, że kuratorka otwiera usta zdziwiona, Millie dodaje z uśmiechem: – Żartuję. Jasne, że jestem ostrożna. Ale przed atakiem serca też byłam ostrożna. Zdrowo się odżywiałam, regularnie brałam leki. Pozwoli pani, że o coś zapytam. Widziała pani moją dokumentację ze szpitala?

– Tak.

– Wierzy pani, że zostałam wskrzeszona?

Kenzie rumieni się.

– Nie wiem, czy określenie „wskrzeszona” jest właściwe…

– Więc jak należałoby to nazwać? Cudem?

– Myślałam raczej o bardzo nietypowej reakcji systemu nerwowego.

– Aha – mruczy Millie. – Wierzy pani w Boga, pani van der Hoven?

– Nie to jest problemem. I sądzę, że to ja powinnam zadawać pytania.

Starsza kobieta mówi dalej, nie zwracając uwagi na jej słowa:

– Mnie też to irytuje. Nie należę do typu „chwalmy Jezusa”, pewnie nie należałabym też, gdybym była chrześcijanką.

– Kwestią rozpatrywaną w sprawie o przyznanie opieki jest to, który dom będzie dla Faith najlepszy, proszę pani. Z szacunkiem, ale to nie zostawia zbyt wiele miejsca dla Boga.

– I tu się z panią nie zgadzam. – Millie dłubie kciukiem w zębach i kręci głową. – Bardziej religijna kobieta powiedziałaby, że dla Boga zawsze jest miejsce, choć nie ma go ani w jednym, ani w drugim domu. Według mnie, nie jest pani w stanie wykonać swojej pracy bez zadania sobie pytania, czy wierzy pani, czy nie. Bo jeśli pani nie wierzy, oznacza to, że Faith kłamie, a to wpłynie na pani decyzję, komu należy ją przekazać – Pani Epstein, nie jest pani kuratorem procesowym.

Millie spogląda na nią poważnie.

– Nie jestem. A pani nie jest jej babcią.

Nim Kenzie ma czas odpowiedzieć, do stolika podchodzi kelnerka.

– Co u ciebie, Millie? – pyta z familiarnością typową dla małego miasteczka, gdzie człowiek, idąc ulicą, rozpoznaje innych przechodniów.

– Irene, czy ryba i frytki są smażone w oleju canola?

Kelnerka wybucha śmiechem.

– Myślisz, że to restauracja Four Seasons? Z tego, co wiem, wyjmuje się je z zamrażarki pani Paul.

Millie wyciąga rękę nad stołem i klepie Kenzie po dłoni.

– Niech pani weźmie zupę. Na pewno pani nie zaszkodzi.

Ale Kenzie zamawia tylko colę.

– Potrzebne nam tu delikatesy – mówi Millie. – Ma pani pojęcie, ile czasu minęło, odkąd jadłam dobre pastrami?

Kenzi uśmiecha się nieznacznie.

– Całe życie?

Millie wybucha śmiechem.

– Touche – mówi, przesuwając palcem po torebce ze słodzikiem. – Kiedy Faith miała trzy lata, urządzałyśmy podwieczorki. Odwiedzała mnie w domu, wyjmowałyśmy obrusy mojej babki i ubierałyśmy się w moje stare płaszcze kąpielowe z lat czterdziestych, te z różowymi piórkami przy rękawach i kołnierzu, jakże się one nazywają?

– Marabut.

– Tak jest. Marabut. Czy to nie jest przypadkiem gatunek renifera?

– Nie, renifer to karibu. – Kenzie uśmiecha się. – Pani Epstein, doceniani pani troskę o wnuczkę. Zapewniam panią, że ja tylko dokładam starań, by podjąć decyzję, która będzie najlepsza dla Faith.

– Cóż, jeśli uważa pani, że Faith kłamie, w takim razie jest to nie tylko patologiczne, ale i zaraźliwe. Ponieważ matka jej wierzy, i tak samo mniej więcej pięćset osób koczujących wokół domu, nie wspominając o lekarzach, którzy widzieli, jak moje serce przestało bić.

Kenzie milczy chwilę.

– Pamięta pani emisję „Wojny światów”?

– Oczywiście. Mąż i ja baliśmy się jak wszyscy.

– I o to mi chodzi, pani Epstein. Ludzie słyszą to, co chcą słyszeć. Wierzą w to, w co chcą wierzyć.

Millie wolno odstawia szklankę z wodą i nieświadomym gestem przesuwa dłonią po sercu.

– W co pani chce wierzyć, pani van der Hoven?

Kenzie nie waha się nawet przez moment.

– Że to, co zalecę, okaże się dobre dla Faith. A pani, pani Epstein? W co pani chce wierzyć?

Że czas może się cofnąć. Że skończą się koszmary. Że Colin nigdy nie wkroczył w życie mojej córki.

– Chcę wierzyć, że istnieje Bóg – mówi Millie wyraźnie. – Bo jestem diabelnie pewna, że istnieje szatan.

– Hunstead! – woła Metz ze swego tronu u szczytu stołu konferencyjnego. – Ty i Lee zdobędziecie potwierdzenia. Chcę kopię jej biletu do Kansas City…

– Przepraszam? – przerywa mu wspólnik. – Chodzi o Kansas City w Missouri czy Kansas City w Kansas?