Выбрать главу

Kenzie odstawia kieliszek i czeka, aż kursor zaczyna migać na początku dokumentu. A potem wyłącza komputer, modląc się o cud.

Dwoje pogrążonych w żałobie krewnych jest przy łóżku Mamie Richardson, lat osiemdziesiąt dwa, która od udaru w zeszłym tygodniu pozostaje w śpiączce. Lekarze wyjaśnili, że mózg doznał rozległych obrażeń. Rodzina zjawiła się, by wspólnie wyłączyć aparaturę podtrzymującą życie.

Z jednej strony łóżka przysiadła córka Mamie, z drugiej jej mąż, z którym przeżyła sześćdziesiąt lat. Albert gładzi pokrytą plamkami jak skóra lamparta dłoń żony, nie zważając na łzy, które wsiąkają w koc przykrywający jej chude nogi.

Córka spogląda na lekarza stojącego przy aparaturze, potem na ojca.

– Już, tato?

Starzec tylko kiwa głową.

Córka daje znak lekarzowi, ale nagle nieruchomieje, słysząc ostry głos matki.

– Isabelle Louise! – krzyczy Mamie, siadając na łóżku. – W imię Boga, co ty wyprawiasz?

– Mamo? – szepcze kobieta.

– Mamie! – krzyczy jej mąż. – O Boże! Boże! Mamie!

Staruszka szarpnięciem usuwa rurkę z tlenem z nosa.

– Do czegoś ty mnie kazał przyczepić, Albercie?!

– Połóż się, mamo. Miałaś udar. – Córka patrzy na lekarza, który najpierw cofa się wstrząśnięty, a potem zaczyna badać Mamie.

– Proszę wezwać pielęgniarkę – mówi lekarz do Alberta.

To jednak chwilę trwa, bo Albert nie potrafi oderwać oczu od kobiety, z którą od półwiecza tworzył jedność, z której śmiercią umarłaby też większa część jego samego. A potem biegnie korytarzem z energią człowieka o połowę młodszego, wymachując rękami i wołając, by pielęgniarki natychmiast przyszły, zebrały się w sali intensywnej opieki medycznej, która przypadkiem znajduje się dokładnie pod salą Faith White.

W środku nocy Faith przesuwa rękę i uderza mnie w twarz. Wprawdzie personel proponuje łóżko składane dla rodzica spędzającego noc przy dziecku, ale ja wolałam położyć się koło Faith. W ten sposób mogę ją ochraniać, być przy niej, gdyby ją bolało.

Faith rzuca się i wierci. Przyciskam usta do jej czoła i natychmiast się cofam – jest rozpalona, nie pamiętam, by kiedykolwiek była taka gorąca. Wyciągam rękę i naciskam guzik.

– Tak?

– Moja córka ma gorączkę.

– Już idziemy.

Kiedy pielęgniarki przychodzą z termometrami i gąbkami nasączonymi alkoholem, Faith nawet nie drgnie. Krzątaninie sióstr towarzyszy dziwny odgłos; mija chwila, nim sobie uświadamiam, że te rytmiczne, słabe jęki wydobywają się z gardła Faith.

– Nie możecie wezwać doktora Blumberga?

– Pani White – odpowiada jedna z pielęgniarek – proszę pozwolić nam wykonywać naszą pracę, dobrze?

Ale ja jestem matką, takie słowa cisną mi się na usta. Nie pozwolicie mi na moją pracę?

– Sto pięć i pół – słyszę cichy głos pielęgniarki.

Sto pięć? Zaczynam myśleć o zakażeniu krwi, zapaleniu opon mózgowych, gwałtownie postępującym raku. Gdyby to było poważne, czy wieczorne badania czegoś by nie wykazały, na przykład wysokiego poziomu białych ciałek? Ale czy gdyby nie było poważne, Faith miałaby taką wysoką gorączkę?

Nie chcę jej zostawiać, ale wiem, że mam obowiązek do spełnienia. Wychodzę na korytarz i proszę w recepcji o możliwość skorzystania z telefonu. Koło sali Faith tłoczy się zbyt wielu ludzi, bym mogła zadzwonić z aparatu koło łóżka. Po krótkich poszukiwaniach wyjmuję z torebki małą zieloną karteczkę z numerem telefonu.

– Jessico, mówi Mariah White – mówię z wysiłkiem. – Możesz przekazać Colinowi, że stan Faith się pogorszył?

Wchodząc do kancelarii, Malcolm Metz (wezwany przez gęsto przepraszającą Elkland, która pełniła nocny dyżur, gdy do holu niczym uwolniony z klatki tygrys wpadł Colin White) ma wciąż mokre po prysznicu włosy i przekrwione oczy. To go strasznie wkurza, bo lubi wyglądać dobrze w te dni, gdy staje w sądzie, tymczasem do rozprawy zostało mniej niż pięć godzin i będzie sprawiał wrażenie, jakby całą noc spędził na hulance. Zatrzymuje się na widok swojego klienta: włosy sterczą mu kępkami, w marynarce chyba spał… i czy na rękawie ma krew?

– Chryste – mówi Metz. – Wyglądasz gorzej niż ja.

– Dobra – zaczyna Colin, nie fatygując się nawet, by spojrzeć na adwokata. – Problem jest taki. Boli ją. Jest w cholernym szpitalu. I nie obchodzi mnie, co powiesz, ludzie wierzą telewizji, a to na pewno wpłynie na sędziego. Weź ten proces niani z Bostonu! Płacę ci kupę forsy za wygraną. I mówię ci, to jej się dzieje w domu. Widziałem na własne oczy. Coś albo ktoś wywołuje w niej chorobę.

– Zaraz, zaraz – mówi Metz. – Kto jest chory? Kto jest w szpitalu?

Colin patrzy tak, jakby adwokat zwariował.

– Faith.

Metz otwiera szeroko oczy.

– Faith jest w szpitalu?

– Wczoraj wieczorem zaczęła krwawić. Na moich oczach. Stała i nagle… – Colin kręci głową. – Chryste, muszę wierzyć, że będą mogli zrobić więcej, niż dać jej leki na złagodzenie bólu. Wiesz… coś musi się zdarzyć, żeby człowiek zaczął krwawić.

Metz unosi rękę.

– Twoja córka jest w szpitalu – powtarza.

– Tak.

– Na obserwacji.

– Tak.

Metz uśmiecha się szeroko.

– Boże, cudownie. – Widząc rozgniewany wzrok Colina, pośpiesznie wyjaśnia: – Pracujemy nad pewnym tropem i dziwnym zbiegiem okoliczności ta sprawa go potwierdza. – Podczas gdy Elkland wyjaśnia Colinowi, na czym polega zespół Münchausena, Metz myśli o swym początkowym wniosku o przesłuchanie jednostronne, złożonym u sędziego tylko dla przyjemności, który jednak okazał się nieświadomym przebłyskiem geniuszu. – Wyobraź to sobie: wchodzimy do sądu i składamy wniosek o odseparowanie matki od Faith, ponieważ życie dziecka jest w poważnym niebezpieczeństwie. Kiedy zrobiliśmy to po raz pierwszy, sędzia myślał, że blefujemy, i pozwolił Faith zostać z matką, ale przez tę jego błędną decyzję dziecko jest teraz w szpitalu. Wyjaśniam, na czym polega zespół Münchausena, i mówię, że nasz ekspert udowodni, dlaczego to rozwiązanie jest konieczne. A potem proszę o nakaz sądowy, zabraniający Mariah zbliżania się do córki. Sędzia będzie miał wyrzuty sumienia, że nasz pierwszy wniosek odrzucił, i zatańczy, jak mu zagramy.

Colin wpatruje się w niego ponuro.

– Nigdy nie słyszałem o tym Münchausenie.

– Ani ja – mówi z uśmiechem Metz. – Ale zanim rozprawa się skończy, obaj będziemy ekspertami.

Colin kręci głową.

– Sam nie wiem, Malcolm. Mariah… może czasami zbyt jest zajęta sobą, ale nigdy świadomie nie skrzywdziłaby Faith.

Elkland przygryza wargę.

– Panie White, czytałam, że elementem tego zaburzenia psychicznego jest sprawianie wrażenia idealnego i troskliwego rodzica przy równoczesnym ukrywaniu swoich postępków.

– Wczoraj stałem kilka kroków od Faith i patrzyłem, jak zaczyna krwawić – mówi Colin wolno. – Niczym się nie ukłuła, w ogóle niczego nie dotykała… a Mariah stała jeszcze dalej niż ja. Ale wy myślicie, że… myślicie…

– Problem nie polega na tym, co my myślimy – przerywa mu Metz. – Rzecz w tym, co chcemy, żeby myślał sędzia.

Kenzie śpi koło swojego laptopa, kiedy dzwoni telefon.

– Pani van der Hoven – słyszy aksamitny głos, gdy podnosi słuchawkę.

Nie da się, nawet w stanie sennej dezorientacji, nie rozpoznać Malcolma Metza.

– Wcześnie pan wstał.

– Piąta rano to najlepsza pora dnia.

– Bez pana bym tego nie wiedziała.

Metz śmieje się krótko.

– Domyślam się, że wysłała już pani swój raport.

Czując, jak serce jej się ściska, Kenzie spogląda na ekran monitora pusty niczym ściana.