Выбрать главу

– Zakładam, że przefaksowała pani raport do sędziego wczoraj wieczorem, żeby miał czas się z nim zapoznać przed dzisiejszą rozprawą. Czuję się jednak zobowiązany do przekazania pani pewnej informacji, nim rozpocznie się posiedzenie.

– Jakiej mianowicie, panie Metz?

– Faith White została wczoraj przyjęta do szpitala.

Kenzie podrywa się.

– Co takiego?

– Jak zrozumiałem z tego, co mówił mój klient, znowu zaczęły krwawić jej dłonie, a potem stan się pogorszył.

– O mój Boże. Kto jest teraz z nią?

– Przypuszczam, że matka. – W słuchawce zapada milczenie. – Chciałem jednak panią poinformować, że zamierzam to zmienić. Zwracam się do sędziego o zakaz zbliżania się Mariah do córki. Mam powody wierzyć, że to Mariah okalecza Faith.

– Ma pan dowody?

– Doszedłem do wniosku, że pani White cierpi na pewne zaburzenia psychiczne. Mam eksperta, który zapoznał się ze sprawą i przyznał mi rację.

– Rozumiem.

– I tak by się pani o tym dowiedziała, ale pomyślałem, że pewnie wolałaby pani usłyszeć o tym wcześniej – mówi Metz i rozłącza się.

Kenzie włącza komputer i czeka, aż ekran ożyje. Krzywi się – tyle energii eksplodującej w jednej chwili. Zaczyna z furią stukać w klawisze, licząc, że zdąży odwiedzić Faith przed posiedzeniem sądu i że jeśli jakaś niebiańska istota opiekuje się Faith, to towarzyszyła jej do karetki, jest z nią w szpitalu, będzie w nowym, bezpieczniejszym domu.

„Zalecam, by prawo do opieki nad Faith White przyznane zostało jej ojcu” – pisze.

Rozdział czternasty

Innych wybawił, siebie nie może wybawić.

Ewangelia wg św. Mateusza, 27,42

3 grudnia 1999 – rano

Kiedy Faith była niemowlęciem, Mariah czasami wciąż się dziwiła na widok dziecka śpiącego obok niej lub ssącego jej pierś, i wówczas ogarniało ją wielkie przerażenie. Lata rozciągały się przed nią jak czerwone linie dróg na mapie, pełne niebezpieczeństw i błędów. Na tamtym etapie życie Faith było proste, pozbawione blizn. Zadanie Mariah polegało na dopilnowaniu, by to się nie zmieniło.

Dość szybko stało się dla niej jasne, że z tego zadania nigdy nie będzie umiała dobrze się wywiązać, że zawsze będzie jej towarzyszyło uczucie nieudolności. W żadnym razie nie nadawała się na matkę, wiedziała przecież, że jest w takim samym stopniu pełna wad, w jakim to dziecko jest doskonałe. W ułamku sekundy mogło stać się coś złego: trzęsienie ziemi, grypa, smoczek, który wpadł do ścieku. Spoglądała na buzię swojej córki i widziała wypadki, które czekają tylko na okazję. A potem wzrok jej się przejaśniał i widziała wyłącznie miłość, studnię tak głęboką, że choćbyś nie wiem jak próbował, nigdy nie dotrzesz do jej dna, możesz tylko wstrzymać oddech na widok tej przerażającej głębi.

Faith porusza się i Mariah natychmiast się ku niej odwraca. Zabandażowane dłonie Faith poruszają się po pościeli, po czym chowają pod dłońmi Mariah. Faith nieruchomieje i uspokaja się.

Nagle Mariah zadaje sobie pytanie, czy właśnie chwile jak ta nie są najważniejsze przy ocenianiu, czy ktoś jest dobrym rodzicem: świadomość, że nieważne, jak bardzo się starasz, nie będziesz w stanie ochronić swojego dziecka przed tragediami, pomyłkami, koszmarami. Może zadanie matki nie polega na dawaniu schronienia, ale obserwowaniu, jak dziecko nabiera rozpędu… i łagodzeniu upadku, kiedy jest po wszystkim.

Mariah przyciska dłonie do ust. Musi, w przeciwnym wypadku na pewno zacznie głośno, chrapliwie szlochać albo krzyczeć na jedną z mających dobre intencje pielęgniarek, żeby zostawiła w spokoju jej córkę.

– Nie rozumiem – mówi Millie cicho, stojąc z Mariah kilka kroków od łóżka Faith. – Nigdy dotąd nie była tak bardzo chora. Może to jakaś infekcja, którą złapała podczas krwotoku.

– To nie jest infekcja – szepcze Mariah. – Ona umiera.

Millie patrzy na nią z przestrachem.

– Na litość boską, dlaczego tak mówisz?

– Popatrz na nią.

Faith jest blada. Dłonie, z których wciąż sączy się krew, owinięte są tymi samymi co wczoraj bandażami. Gorączka ze 104 skoczyła do 106 stopni mimo chłodnych kąpieli, przemywania alkoholem, dawek advilu i tylenolu, podawanych dożylnie. Obserwowanie jej wprawia Mariah w zdenerwowanie. Łapie się na tym, że patrzy na nieznaczne ruchy nozdrzy Faith i liczy, ile razy podnosi się jej klatka piersiowa.

Millie zaciska usta i idzie do cichej recepcji.

– Czy dzwonił Colin White? – pyta; telefony do pokoju Faith przełączają tutaj, żeby dziewczynka mogła spać.

– Nie, pani Epstein – odpowiada pielęgniarka. – Jak zadzwoni, od razu was zawiadomię.

Millie nie wraca do Faith, tylko idzie korytarzem. Opiera się o ścianę i chowa twarz w dłoniach.

– Pani Epstein?

Pośpiesznym ruchem wyciera łzy i widzi doktora Blumberga.

– Proszę nie zwracać na mnie uwagi. – Pociąga nosem.

Idą razem, zwalniając kroku przed salą Faith.

– Nastąpiła jakaś zmiana od wczorajszego wieczoru?

– Według mnie, nie – odpowiada Millie, zatrzymując się w progu. – Martwię się o Mariah. Może mógłby pan z nią porozmawiać.

Doktor Blumberg kiwa głową i wchodzi do pokoju. Mariah unosi wzrok na czas, by zobaczyć, jak pielęgniarki pierzchają. Lekarz przyciąga sobie krzesło.

– Jak się pani czuje?

– Wolałabym porozmawiać o Faith – odpowiada Mariah.

– Cóż, nie wiem, co na razie mógłbym zrobić. Ale pani… dać pani środek na sen?

– Chcę, żeby Faith się obudziła i wróciła ze mną do domu – odpowiada Mariah stanowczo, wpatrując się w ucho Faith. Kiedy Faith była malutka, Mariah obserwowała, jak krew krąży pod cienką powłoką skóry, i myślała, że niemal widzi płytki i ciałka, energię przepływającą przez maleńką postać. Blumberg wsuwa złożone dłonie między kolana.

– Nie wiem, co się z nią dzieje. Rano przeprowadzę kolejne badania laboratoryjne. I dołożę wszelkich starań, by było jej wygodnie, ma pani na to moje słowo.

Mariah wpatruje się w lekarza.

– Chce pan wiedzieć, co się z nią dzieje? Ona umiera. Jak to możliwe, że ja to widzę, choć nie jestem lekarzem?

– Ona nie umiera. Gdyby tak było, powiedziałbym pani.

Mariah z pasją skupia wzrok na twarzy Faith, na cieniach pod jej oczami, małym nosku. Nachyla się nad nią tak bardzo, że tylko Faith może usłyszeć jej słowa, i szepcze:

– Nie odchodź ode mnie. Nie waż się. Nie zrobiłaś tego przez wiele lat. Nie rób tego teraz.

– Mariah, kochanie, musimy iść do sądu. – Millie klepie swój zegarek. – Dziesiąta.

– Nie idę.

– Nie masz wyboru.

Mariah odwraca się tak szybko, że Millie robi krok do tyłu.

– Nie idę. Nie zostawię jej. – Dotyka policzka Faith. – Mam wybór.

Jedyne ustępstwo, jakie Joan Standish robi ze względu na fakt, że dzisiaj stanie twarzą w twarz w sali sądowej ze sławetnym Malcolmem Metzem, jest dodanie do rozkładu zajęć kwadransa na ćwiczenie pośladków. Robi to między myciem zębów a piciem kawy, gwałtownie ściskając, rozluźniając i podnosząc, przez co cała jest spięta i zlana potem. W trakcie ćwiczeń z lubością sobie wyobraża Metza gapiącego się na jej pupę, kiedy po wygraniu sprawy będzie szła korytarzami sądowymi.

Tak więc rano w dzień rozprawy Joan ćwiczy, bierze prysznic i wyjmuje z szafy kostium z czerwonej wełenki. Jest klasyczny, ale jaskrawy, a ona – gotowa uciec się do każdej sztuczki, byle odciągnąć uwagę od Malcolma Metza.

Nad talerzem płatków przypomina sobie, że w baku już prawie nie ma benzyny. W myślach klepie się z uznaniem po plecach za zwracanie uwagi na szczegóły; może w tej samej chwili Metz skazany jest na dziesięciominutowe spóźnienie, bo zapomniał zatankować. Joan ostrożnie myje ręce, by nie zachlapać kostiumu, i bierze spakowaną wieczorem aktówkę.