– Może mógłby nam pan opowiedzieć o wyjątkowych chwilach spędzonych z Faith.
– Och, byliśmy ze sobą bardzo blisko. W pamięci utkwiły mi drobiazgi… jak szczotkowanie jej włosów po kąpieli albo otulanie kołdrą, kiedy spała. Raz zakopała moje stopy w piasku.
– Jaki obecnie jest pański stan cywilny?
Colin uśmiecha się do ławek z publicznością, skąd macha do niego Jessica.
– Od dwóch miesięcy jestem szczęśliwym mężem i spodziewamy się dziecka. Faith bardzo się ucieszy z małego braciszka albo siostrzyczki.
– Nie sądzi pan, że ludzie mogą się zastanawiać, dlaczego w przeciągu zaledwie dwóch miesięcy zmienił pan zdanie w kwestii prawa do opieki nad Faith?
Colin potakuje.
– Nie mówię, że zachowałem się idealnie, bo tak nie było. Popełniłem błędy, które pragnąłbym cofnąć. Nigdy jednak nie zmieniłem zdania co do Faith. Po prostu nie chciałem zabierać jej ze znanego środowiska, kiedy reszta jej świata stanęła na głowie. – Spogląda na Jessicę. – Kocham moją drugą żonę i kocham życie, które wspólnie budujemy. Nie mogę być ojcem mającego się narodzić dziecka, jeśli nie będę ojcem dla Faith. A z tego, co widzę, ona równie mocno potrzebuje mnie.
Metz przechodzi przed stołem sędziego.
– Panie White, dlaczego pan dzisiaj tu jest?
Colin przełyka ślinę.
– Nie tak dawno włączyłem w nocy telewizor i zobaczyłem relację o mojej córce. Była w szpitalu i opowiadano jakieś szalone rzeczy, że ma wizje religijne i dłonie jej krwawią. Na litość boską! Mogłem myśleć tylko o tym, że Mariah już raz przecięła sobie żyły, a teraz jest sama z moją córką i nagle nie wiadomo czemu Faith krwawi. Zawsze wiedziałem, że moja żona to wariatka, ale…
– Sprzeciw!
Sędzia marszczy brwi.
– Nie będę tego słuchał, panie White. Proszę odpowiadać na pytania.
Metz znowu zwraca się do swojego klienta.
– Co sprawiło, że złożył pan wniosek o zmianę prawa do opieki?
– Kilka tygodni temu uświadomiłem sobie, że Faith nie jest tak bezpieczna, jak mi się wydawało.
– Czy wcześniej miał pan powody przypuszczać, że Mariah nie nadaje się na opiekunkę?
– Parę lat temu, kiedy wypisano ją z Greenhaven. Była wtedy bardzo niestabilna emocjonalnie i zajmowanie się sobą było dla niej dostatecznie trudne, nie wspominając o noworodku. Ale jej stan się poprawił, bardzo się poprawił… albo tak mi się wydawało – mówi Colin.
– Uważa pan, że może zapewnić bezpieczniejszy dom dla Faith?
– Boże, tak. Mieszkamy w cudownej dzielnicy z rewelacyjnym placem zabaw, a ja nie pozwoliłbym, żeby dziennikarze się do niej zbliżali. Stłumiłbym całą sprawę w zarodku, tak by znowu mogła cieszyć się dzieciństwem.
– Jako ojciec co pan sądzi o sytuacji Faith?
Colin spogląda na Mariah. W jego błyszczących, szeroko otwartych oczach maluje się uczciwość.
– Martwię się o nią – mówi. – Myślę, że życie Faith jest w niebezpieczeństwie. I uważam, że winę za to ponosi jej matka.
Mariah szarpie Joan za rękaw.
– Oni myślą, że krzywdzę Faith – szepcze oszołomiona. – Myślą, że ja jej to robię?
Joan ściska dłoń swojej klientki, podnosząc się z miejsca, by podejść do świadka. Przygotowała Mariah na najgorsze, ale podobnie jak ona, spodziewała się raczej wyrachowanych przytyków o pobycie w ośrodku zamkniętym, a nie przedstawiania jej jako krzywdzącej córkę matki. Mariah późno przyjechała do sądu i Joan nie miała czasu powiedzieć swojej klientce o przyjętej przez Metza strategii; nie ma też zamiaru informować jej teraz, w samym środku posiedzenia, że sędzia zakazał Mariah zbliżać się do Faith na czas trwania rozprawy.
– Odpręż się, pozwól mi wykonywać swoją pracę. – Joan patrzy na Colina długo i surowo, tak by wiedział, za jakiego drania go uważa. – Panie White – mówi zimno – powiedział pan, że miał pan kłopoty w małżeństwie.
– Tak.
– Mimo to nie rozmawiał pan o nich z żoną, ponieważ była emocjonalnie niestabilna.
– Tak jest.
– Czy może pan zdefiniować wyrażenie „emocjonalnie niestabilna”?
– Sprzeciw – mówi Metz. – Mój klient nie jest z zawodu psychologiem.
– W takim razie nie powinien używać tego terminu – kontruje Joan.
– Zezwalam na pytanie – mówi sędzia.
Colin niepewnie poprawia się na krześle.
– Siedem lat temu była w zamkniętym ośrodku psychiatrycznym, ponieważ miała tendencje samobójcze.
– A, prawda. Mówił pan, że próbowała się zabić.
Colin spogląda na Mariah.
– Tak.
– Próbowała się zabić zupełnie nieoczekiwanie?
– Nie, była wtedy w głębokiej depresji.
– Rozumiem. Czy był jakiś powód tej depresji?
Colin nieznacznie kiwa głową.
– Przepraszam, panie White, ale musi pan odpowiedzieć głośno, żeby stenograf mógł to zapisać.
– Tak.
Joan staje blisko Mariah, tak by wzrok sędziego – nie wspominając o żarłocznych spojrzeniach dziennikarzy zgromadzonych na galerii – musiał także na nią paść.
– Może mógłby nam pan pomóc i powiedzieć, z jakiego powodu pańska żona była w depresji. – Widząc, że Colin zaciska wargi, Joan krzyżuje ręce na piersiach. – Ja pana pytam, panie White, a pan powinien mi odpowiedzieć.
– Miałem romans i ona się o tym dowiedziała.
– Siedem lat temu miał pan romans, przez co pańska żona wpadła w depresję. Cztery miesiące temu, kiedy znowu miał pan romans, obawiał się pan, że to odkrycie ponownie wpędzi ją w depresję?
– Tak jest.
– Czy te związki z innymi kobietami były jedynymi błędami, jakie popełnił pan w trakcie swojego małżeństwa?
– Tak sądzę.
– Słuszne więc będzie stwierdzenie, że w trakcie swojego małżeństwa tylko dwukrotnie, raz cztery miesiące i raz siedem lat temu, czuł pan – jak pan to ujął? – potrzebę szukania pociechy?
– Tak.
– Przypuszczam więc, że nazwiska Cynthii Snow – Harding i Helen Xavier nic panu nie mówią.
Widząc, że twarz Colina robi się biała jak jego koszula, Mariah wbija paznokcie w uda. Joan ją uprzedziła, mimo to wciąż ma ochotę uciec z sali albo podbiec do miejsca dla świadka i wy drapać Colinowi oczy. Jak to możliwe, że Joan tak szybko odkryła fakty, o których ona przez lata nie miała pojęcia?
Ponieważ chciała się dowiedzieć, myśli Mariah. A ja nie.
– Czy to prawda, panie White, że Cynthia Snow – Harding i Helen Xavier to kolejne kobiety, z którymi miał pan romans?
Colin zerka na Metza przekładającego jakieś papiery.
– Nie nazwałbym tego romansami – odpowiada pośpiesznie. – To były bardzo przelotne… związki.
Joan prycha.
– Zostawmy to – proponuje. – Mówił pan, że kiedy siedem lat temu pańska żona Mariah cierpiała na głęboką depresję po tym, jak dowiedziała się o pańskim romansie z inną kobietą, oddał ją pan do ośrodka zamkniętego.
– Tak. Do Greenhaven Institute.
– Czy personel Greenhaven z własnej inicjatywy przyjechał po nią?
– Nie – mówi Colin. – Załatwiłem to.
– Naprawdę? – Joan udaje szok. – A nie próbował pan najpierw posłać ją na leczenie do psychiatry?
– Cóż, tak. Ale na krótko, bo nie dawało to żadnych rezultatów.
– Prosił pan tego psychiatrę, by przepisał Mariah leki?
– Bardziej niepokoiłem się tym, co może…
– Proszę odpowiedzieć na moje pytanie, panie White – przerywa mu Joan.
– Nie, nie prosiłem o to psychiatry.