Выбрать главу

– Czy Faith stara się o aprobatę matki?

– Tak, ale to bardzo powszechna reakcja po rozwodzie. Dziecko boi się, że rodzic, który z nim pozostał, także odejdzie, robi więc wszystko, by utrzymać jego zainteresowanie.

– Może nawet naśladuje zachowanie?

– Oczywiście – odpowiada Orlitz. – Rodzic może świadomie lub podświadomie wymuszać określone zachowania, wygrywając dziecko przeciwko byłemu współmałżonkowi, tak że w konsekwencji dziecko staje się pionkiem. Niektórzy eksperci nazywają taki porozwodowy wzór „zespołem alienacji rodzicielskiej”.

– Wymuszanie zachowania dziecka – powtarza Metz. – Interesujące. Nie mam więcej pytań.

Joan wstaje i zapina żakiet marynarki. Zna Metza na tyle dobrze, by zdawać sobie sprawę, że przygotował grunt pod zeznania przyszłego świadka.

– Może zaczniemy od problemu wymuszonego zachowania? – mówi. – Czy z rozmowy z Faith wywnioskował pan, że jej, ujmijmy to tak, nietypowe zachowania w ostatnim okresie były bezpośrednio inspirowane przez matkę?

– Nie.

– Dziękuję. Panie doktorze, przeprowadził pan wywiady z obojgiem rodziców. Uznał pan, że Colin White jest emocjonalnie zrównoważony i zdolny zapewnić dobry dom córce. Czy, pańskim zdaniem, Mariah White jest emocjonalnie zrównoważona?

– Tak, obecnie funkcjonuje bardzo dobrze.

– Czy, pana zdaniem, jest obecnie dobrą matką?

– Tak. Faith jest do niej bardzo przywiązana.

– Raz jeszcze zmieńmy temat. Według pana, ilu osobom w Ameryce lekarze przepisują leki antydepresyjne?

– Powiedziałbym, że liczba ta bliska jest siedemnastu milionom.

– W jakich procentach przypadków lek okazuje się skuteczny?

– Jeśli pacjenci przyjmują go przez określony czas i równocześnie poddawani są terapii, lek jest skuteczny w około osiemdziesięciu procent przypadków.

– Czy prozac wpływa na normalne, codzienne funkcjonowanie?

– Nie.

– Czy utrudnia spełnianie obowiązków rodzicielskich?

– Nie.

– Doktorze Orlitz, rozmawiał pan z Faith o tamtym popołudniu, kiedy jej ojciec odszedł?

– Tak.

– Czy to jakoś na nią wpłynęło?

– Nie rozumiała dynamiki związków między dorosłymi (co, nawiasem mówiąc, jest błogosławieństwem) i dlatego była przekonana, że odejście ojca nastąpiło z jej winy. W tej kwestii potrzebna będzie Faith terapia.

– Fatalnie – mówi Joan. – Ale pomimo to, pana zdaniem, Colin White jest odpowiedzialnym rodzicem, chociaż jego postępek zranił Faith?

– Tak.

– Znalazł pan dowody na to, że Mariah w jakiś sposób kiedykolwiek skrzywdziła Faith?

– Nie. Była stabilnym i ciągle obecnym elementem, na którym Faith mogła polegać podczas kryzysu.

– Dziękuję – mówi Joan i wraca na miejsce obok swojej klientki.

Sędzia Rothbottam ogłasza krótką przerwę. Dziennikarze wybiegają z sali, by powiadomić redakcje o najnowszych wydarzeniach. Metz wyprowadza Colina; obaj znikają w tłoku. Mariah nie rusza się z miejsca, tylko kładzie głowę na dłoniach.

Joan dotyka jej ramienia.

– Powodem, dla którego nazywa się nas obroną – mówi – jest to, że zaczynamy walczyć, kiedy oni kończą. Nieważne, co opowiadają, Mariah, naprawdę. Odpłacimy im z nawiązką.

– Wiem – Mariah pociera skronie. – Ile czasu mamy?

Joan uśmiecha się łagodnie.

– Mniej więcej tyle, żeby pójść do łazienki.

Mariah w jednej chwili wypada zza stołu; dokądkolwiek, byle nie tu. Wychodzi z sali i widzi morze twarzy. Jej wzrok przesuwa się na Iana, który siedzi w poczekalni, czekając, aż zostanie powołany na świadka, Ian udaje, że jej nie zna.

Musi tak być, omówili to wcześniej. Teraz jednak, kiedy matka czuwa przy Faith, Mariah przydałby się silny i godny zaufania sprzymierzeniec.

Z trudem odrywa spojrzenie od Iana. Musi zebrać wszystkie siły, by go minąć i nie obejrzeć się, nie sprawdzić, czy on za nią patrzy.

Doktor DeSantis jest małą, pulchną kobietą z chmurą czarnych włosów, które podskakują, gdy mówi. Wymienia listę swoich robiących wrażenie dokonań, po czym uśmiecha się do Malcolma Metza.

– Doktor DeSantis, czy miała pani okazję przeprowadzić wywiad z Colinem White'em?

– Naturalnie. Pan White jest wspaniałym, troskliwym, całkowicie zrównoważonym człowiekiem, który pragnie, by córka brała aktywny udział w jego życiu.

– Czy przeprowadziła pani wywiad z Mariah White?

– Nie – odpowiada lekarka. – Pani White nie skorzystała z propozycji.

– Rozumiem. A czy miała pani okazję zapoznać się z diagnozą stanu Mariah White, dokonaną przez doktora Johansena?

– Tak.

– Co może nam pani powiedzieć o jej zdrowiu psychicznym?

– Ta kobieta ma za sobą bardzo poważną depresję, przez co jest narażona na epizody emocjonalnego niezrównoważenia w przyszłości, a nikt nie potrafi przewidzieć, co wywoła następny.

– Dziękuję, pani doktor. – Metz zwraca się do Joan. – Świadek do pani dyspozycji.

Joan wstaje, ale nie wychodzi nawet zza stołu.

– Doktor DeSantis, czy jest pani terapeutką Colina White'a? Lekarka różowi się z oburzenia pod obłokiem włosów.

– Zostałam poproszona o konsultację w jego sprawie.

– Czy jest prawdą, doktor DeSantis, że po raz pierwszy i ostatni widziała pani Colina White'a dwudziestego dziewiątego października, dwa dni po wstępnym przesłuchaniu w sprawie wniosku o zmianę prawa do opieki?

– Tak sądzę.

– Aha. Pani doktor, w ilu procesach pani zeznawała?

– W ponad pięćdziesięciu – odpowiada lekarka z dumą.

– W ilu z tych pięćdziesięciu procesach zeznawała pani na prośbę pana Metza?

– W dwudziestu siedmiu.

Joan z namysłem kiwa głową.

– Czy w którymkolwiek z tych dwudziestu siedmiu procesów stwierdziła pani, że jego klient ma jakieś psychiczne braki?

– Nie – mówi lekarka.

– Pozwoli pani, że podsumuję. Pan Metz ponownie panią zatrudnił i – proszę mnie poprawić, jeśli się mylę – zgodnie z pani opinią jako eksperta jego klient jest całkowicie zrównoważony, podczas gdy moja klientka pod względem emocjonalnym jest przypadkiem beznadziejnym.

– Nie użyłabym takich określeń…

– Tak czy nie, pani doktor?

– Owszem, stwierdziłam, że klient pana Metza jest bardziej zrównoważony od pani klientki. Tak.

– Cóż – mówi Joan sucho. – Co za niespodzianka.

Szpitalna kaplica jest ponurym małym pomieszczeniem, wcześniej używanym jako składzik na miotły. Jest tu sześć ławek, trzy po obu stronach niewielkiego podium, nad którym wisi krzyż. Kaplica nie należy do żadnego określonego wyznania, ale jakimś sposobem ten symbol chrześcijaństwa umknął uwagi. Ksiądz MacReady klęczy; jego usta poruszają się bezgłośnie, odmawiając „Ojcze Nasz”, podczas gdy serce coraz boleśniej się ściska.

Próbuje zignorować trzask otwieranych drzwi, ale skrzypienie jest niesamowicie głośne, a jako duchowny czuje się w obowiązku zaproponować wsparcie pogrążonej w żałobie duszy, jeśli zajdzie taka potrzeba. Wstaje, otrzepuje dżinsy i odwraca się.

Ku jego zdumieniu rabin Solomon wpatruje się w krzyż takim wzrokiem, jakby był to gotujący się do ataku grzechotnik.

– Ekumenizm, a niech mnie.

– Witam, rabinie – mówi ksiądz MacReady.

Mężczyźni mierzą się wzrokiem; dotąd się nie spotkali, ale dzięki plotkom wiedzą, że obaj są tu ze względu na Faith White. Rabin kiwa głową.

– Ma pan jakieś wieści? – pyta ksiądz.

– Poszedłem na oddział pediatryczny, ale nie wpuścili mnie do sali. Coś się dzieje.

– Coś dobrego?

– Nie wydaje mi się – odpowiada rabin.

Obaj stoją w milczeniu.

– Czy Żydzi nie potrzebują minimalnej liczby osób do odmówienia modlitwy? – pyta po chwili ksiądz.