Выбрать главу

– To były moje, jesienne. Letnie mnie nie posłuchają, nawet gdyby były rozumne, tak samo jak nie mogłam niczego rozkazać zimowym wtedy, pod elfią kopułą. Może by nie tknęły mnie ani Pożogara, rozpoznając, że jesteśmy feyrami. Ale atakując je, automatycznie stajemy się zwierzyną…

Brama wyleciała z zawiasów. Na Chaos! Drzewce są ogromnie silne, ich ramiona-konary są w stanie rozwalić zamkowe mury. Pięciu wojowników odleciało w tył, przewracając kilku następnych i łamiąc szyk obrońców.

Banda idiotów! Ci nieustraszeni pogromcy feyrów rzucili się natychmiast do ataku, zamiast poczekać, aż drzewce odejdą i przepuszczą na przód baskerwilki. Drzewce nie wejdą do miasta. Są nieruchawe i zbyt wielkie do walki w ciasnych uliczkach. Ale atakować je to czyste samobójstwo. Giętkie, silne ręce drzew olbrzymów zabijały jednym uderzeniem.

Nie wytrzymałam.

– Dokąd, kretyni?! – krzyknęłam, patrząc za kolejnymi wypadami śmiertelnych.

– Rey… może trzeba się włączyć…?

– Nie! – warknęłam, odwracając się do maga. – Do nich musi dotrzeć, że sami nie dadzą rady. Trzeba się wtrącić w takim momencie, kiedy nie będą mieli wątpliwości, czy się nam podporządkować.

– Rey!

Wilki napierały na ludzi coraz mocniej. Jeszcze parę metrów – i przebiją się na ulicę Zachodnią. Tam prawdopodobnie jest oddział pospolitego ruszenia, ale starcy i kobiety długo się nie utrzymają.

– Rey!

Między kudłatymi szarymi łapami kicały słoneczne zające. Gdybym nie wiedziała, że mają zęby jak brzytwy, a pazurów mógłby im pozazdrościć każdy kot, próbowałabym pozbyć się ich ot tak, kopniakami.

– Rey…!

– Teraz!

W biegu dobyłam Damy i wysunęłam pazury. Nikt na nas nie zwracał uwagi. Na razie.

Dopóki nie pojawiliśmy się na pierwszej linii, napierając na feyry, krok po kroku odzyskując teren.

– Za bramę z nimi! – krzyknęłam, odwracając się do ludzi. – Szybciej! Pomóżcie!

Tak było przez następną godzinę. Feyry zrobiły się ostrożniejsze. Nie atakowały już na oślep, ale nie ustawały w próbach wdarcia się do miasta. Ludzie, jak przewidywałam, słuchali moich komend. Zorientowawszy się, że Kes jest magiem, a mnie wziąwszy za jego kolegę, dowódca oddziału z radością pozwolił nam dowodzić. Ja głupia! Można było tak zadziałać od razu!

Minęła godzina. A trzeba utrzymać się przez dobę.

– Kes, trzeba zrobić wypad na zewnątrz! Wiedziałam, że dzięki naszej więzi usłyszy mnie bez względu na odległość.

W chwilę później zjawił się przy mnie, po drodze odrzucając na bok atakującego wilka i zabijając złotoptaka mierzącego mu w oczy szponami.

– A co jest?

– Nawet ja nie wyrobię w tym tempie do jutra rana. Trzeba ich odepchnąć od bramy, żeby łucznicy mogli wyjść. Mieczowi choć trochę odpoczną, a feyry nie będą lazły pod strzały, nawet one nie są takie głupie.

Ale trzeba je odepchnąć chociaż na te dwadzieścia kroków. Nie znasz jakiegoś poręcznego zaklęcia?

– Jest parę takich, które się zaleca przeciwko dużym skupiskom feyrów – odparł mag, machinalnie odsuwając nogą Pożogara, co wywołało gniewny warkot. – Mogę posłać falę powietrzną. Przy moim poziomie kontroli żywiołu wytrzyma jakieś dziesięć metrów…

– To i tak trzy-cztery razy dalej. Cofnęliśmy się za plecy ludzi, żeby złapać oddech. Zawołałam do siebie dowódcę łuczników, którzy do tego czasu nie uczestniczyli w walce, i przedstawiłam mu swój plan. Przyjął go z radością i obiecał zrobić dokładnie wszystko, cokolwiek mu powiem.

– Idziemy?

Plan, jak wszystkie genialne plany, był prosty. Wyskoczywszy z bramy, wysłałam falę ognia, a Kes równocześnie falę wiatru. Wokół nas momentalnie zrobiło się pusto. W tej pustce łucznicy stanęli dookoła nas w półkręgu, nie pozwalając niższym wrócić. Kilka najgłupszych zginęło od strzał albo od ostrza Kesa, reszta kłębiła się w bezpiecznej odległości, nie wyrywając się do ataku. Choć bezrozumne, były jednak feyrami. Instynkt samozachowawczy działał mimo wszystko, zawsze kierował naszym postępowaniem. Teraz z jednej strony był instynkt, z drugiej – rozkaz Książąt. Niższe wahały się. Co innego atakować ludzi z mieczami, mając szansę dotarcia do celu, a co innego, kiedy nie ma nawet słabej nadziei.

– Co teraz? – spytał Kes, posyłając powietrzną strzałę w stronę nieostrożnego złotoptaka. Trafił w skrzydło i ptaszysko spadło na ziemię. – Kiedy się pozbierają?

– Mamy jakieś piętnaście minut. Potem spadamy. Wszyscy słyszeli? Jak się przegrupują, wracamy do miasta. Nie strugać bohaterów!

Ludzie skinęli głowami, celując dalej w znieruchomiałe feyry.

Wychodziliśmy przed bramę co godzinę, dając odpocząć walczącym, których po każdym ataku niższych ubywało. Ledwo trzymałam się na nogach. Tak samo Kes. Choć zwielokrotnione przez rytuał, nasze siły były ograniczone. Nawet Książęta mają swoją wytrzymałość. Podzieliliśmy strażników na dwa oddziały, które broniły bramy na zmianę. Dawało to ludziom choć trochę odpoczynku, a nam – możliwość podliczenia strat.

– Beznadziejna sprawa! – Komendant straży z trudem zszedł z muru i otarł wierzchem dłoni krew z ust. – Jeśli nie przyjdą łowcy, ta hołota wbije się do miasta, a magów jest wszystkiego trzech i są zajęci podtrzymywaniem Tarczy.

– Wcale nie musimy odpierać całego ataku i mordować wszystkich niższych – westchnęłam. – Aby do świtu. O pierwszym brzasku feyry odejdą. Kończy się ich czas. Od początku jesieni będzie pokój.

Człowiek spojrzał na swoich podkomendnych, walczących przy bramie, i pokręcił głową.

– Pokój? Słyszałem o czymś takim, ale nie pamiętam, jak wygląda. Nie bardzo sobie wyobrażam świat, w którym ludzie i feyry nie mordują się nawzajem. Bardzo cię proszę, nie pocieszaj mnie…

Wstałam, wspierając się na Damie jak na kosturze. Mój wewnętrzny zegar już dawno przestał działać i nie wiedziałam, która godzina. Może dopiero co zrobiło się ciemno, a może już była północ. Świadomie zapomniałam o zegarze. Teraz, kiedy znaleźliśmy dobrą, a przynajmniej niezłą taktykę, trzeba było tylko trzymać się jej i tępo machać bronią.

– Nie jestem magiem – powiedziałam, patrząc na siedzącego pod murem człowieka, na rozpacz malującą się w jego oczach. – Ani łapaczem. Ale obiecuję ci, że kiedyś się spotkamy, my z wami, i podamy sobie ręce, Haden. Obiecuję.

Pierwszym raz zwróciłam się do tego człowieka po imieniu. Do tego momentu nawet myślałam o nim per „dowódca”. Nie chciałam dostrzec w nim odrębnej osoby, żywej istoty. Do tego momentu był dla mnie pionkiem w grze, którego trzeba było optymalnie wykorzystać. I który można było poświęcić, jeśli będzie trzeba.

– Rey, trzeba wyskoczyć. Za mało ludzi… Muszą odpocząć. Jeszcze trochę, już niedługo, ale… – wydyszał ciężko Kes. Pot spływał mu po twarzy strumieniami.

Wiedziałam, co to za „ale”. Do świtu niedaleko, ale jeśli feyry wedrą się do miasta – z którego prawie wszyscy mężczyźni poszli do Wołogrodu, a zostali starcy, kobiety i dzieci – to tego czasu wystarczy im aż nadto. Nie mogłam na to pozwolić. Nie teraz, kiedy zaraz będzie trzeba stanąć ramię w ramię. Jeśli feyry wedrą się do miasta, magowie zerwą układ. Uznają, że ich oszukałam. Zaczną się zastanawiać, czy Granica naprawdę jest tak słaba jak twierdzę, czy to wszystko nie było podstępem obliczonym na osłabienie Rusi i wybicie śmiertelnych.

– Dobra, wychodzimy. Sami. Łucznicy nie mają już strzał, nie ma co ich wystawiać.

Wyjęłam z wewnętrznej kieszeni kurtki cienki rzemyk i u nasady szyi zebrałam rozsypane po plecach włosy w kucyk. Cienkie czułki wysunęły się zza uszu i zawibrowały. Nie czas było się maskować.