Выбрать главу

Takie jest prawo naszego świata. Dzieci są nietykalne, czyjekolwiek by były. Straciwszy rozum, zapomnieliśmy i o tym, zdradziliśmy samych siebie, zabijaliśmy je. Ja też zabijałam.

Ale ta dziewczynka… Ona mnie uratowała. Siedziała obok potwora, który ją zaatakował, w ostatniej chwili padł na ziemię i zastygł u jej stóp, i śpiewała piosenkę. Płakała, trzęsła się, ale nie uciekała. Bo przy niej był ktoś, kto potrzebował pomocy. Tak wiejskie dzieci dbają o wilczęta i liski znalezione w lesie, ranne i bezradne.

Dziewczynka jako jedyna przeżyła atak feyrów. Podróżowała z rodzicami, magami. Napadło na nich całe stado, dorośli zorientowali się, że nie mają szans, i skupili się na wyteleportowaniu dziecka jak najdalej, dając jej szansę przeżycia. Na pewno ją znasz, teraz jest pod opieką Akademii. Doprowadziłam ją do Wołogrodu i zostawiłam na progu siedziby łowców. Nie wiem, czy mnie pamięta, ale ja jej nigdy nie zapomnę.

Poradziłam sobie, Kes. Poradziłam sobie, bo na mojej drodze stanął ktoś, kto potrzebował mojej pomocy. Pojawiła się szansa, żeby naprawić… może nie, nie naprawić, ale odkupić winę, ratować życie innym w zamian za tych, których zabiłam. Bo nie miałam prawa umrzeć, nie spróbowawszy. Tak, jak ty nie masz prawa.

I nawet o tym nie myśl, że możesz się nie zgodzić! Będziesz żył! Będziesz!

– Po co?

Otworzył oczy i odjął dłonie od twarzy, nieznacznie zmieniając pozycję, tak że mógł mnie widzieć.

– Po co mam żyć? Byłaś potrzebna tej dziewczynce. A ja co? To, co się z tobą stało, to moja wina…

Milczałam.

– Zabij mnie! – wyrwało mu się nagle. – Błagam, dobij mnie!

Naprężył się i ukląkł naprzeciwko mnie, patrząc na miecz leżący metr od nas.

– Dobij mnie!

Przestraszyłam się. On naprawdę tego chciał. Tak skomlą ranne zwierzęta, prosząc, żeby je dobić, nie męczyć, nie czekać, aż skonają w cierpieniu, walcząc z nadchodzącą śmiercią. Chciał tego tak bardzo, że przeciwstawiałam się temu pragnieniu z autentycznym bólem.

– Dobij mnie! Rey, zabij mnie! Natychmiast! To ja byłem, ja! Wyciągnąłem od mistrza nauczyciela Róg i chciałem sobie ściągnąć ogara! To ja!

Drapałam podłogę palcami, jakbym chciała wydłubać dziurę w drewnianych deskach, czując, jak pod paznokieć wchodzi mi ostra, cienka drzazga. Nie słyszeć! Nie wolno! On nie może teraz umrzeć, czy mu się to podoba czy nie!

Ręka zdawała się żyć własnym życiem. Uderzyłam go w twarz, na odlew, aż na białej skórze zostały cztery cienkie kreski powoli nabiegające czerwienią. Pół cala wyżej trafiłabym w oko. Podniósł rękę i przejechał dłonią po policzku – zdziwiony, jakby nie mógł uwierzyć, że nie wytrzymałam i podniosłam na niego rękę.

– Zamknij się, Kes! Zamknij się, do cholery! Będziesz żył, niech cię szlag trafi! Chcesz czy nie, ale będziesz!

Przewróciłam go na plecy, potoczyliśmy się po podłodze.

– Zamknij się! Potrzebuję cię! Życie mi złamałeś! Potrzebuję cię!!! To jest moja decyzja, czy umrzesz czy przeżyjesz! I będziesz żył! Bo ja cię potrzebuję!

Leżałam na nim, przyciskając go swoim ciężarem do ziemi, trzymając za nadgarstki, zmuszając, żeby pozostał na miejscu. Patrzyliśmy sobie w oczy, dysząc ciężko, nie zauważając sińców i zadrapań, jakich dorobiliśmy się w tej szalonej walce. W walce o życie. O jego życie. I o moje. I o istnienie tego świata…

– Potrzebuję cię. Bez ciebie to wszystko traci sens, bez ciebie ten świat jest mi do niczego niepotrzebny. Już raz dałam swojemu sunner-warrenowi uciec, ale tobie nie pozwolę. Bo cię potrzebuję. Nie jakiegoś abstrakcyjnego podopiecznego. Nie kogoś innego. Ciebie. I niech diabli wezmą ten świat, jeśli nie będzie na nim ciebie!

Dlaczego miał coraz bardziej słone usta? Dlaczego za każdym razem, całując go, płakałam? Dlatego, że za każdym razem byłam pewna, że to już ostatni raz? Może…

W tym świecie wszystko się może zdarzyć. Zabójca może stać się ofiarą, a ofiara zmienić się w kata. W tym świecie łapacz może pokochać Księżniczkę i zostać jej podopiecznym. W tym dziwnym, niepojętym świecie można unieważnić każdą klątwę i zburzyć każdy mur. I sama Tkaczka nie wie, jakie nici za chwilę splotą się w jej kunsztownej tkaninie.

* * *

Siedziałam na drewnianej kłodzie, na której siadywała jeszcze moja poprzedniczka, leniwie przebierając palcami po strunach znalezionej w izbie gitary i obserwując tańczące złote liście. Kes wyszedł na ganek, skulił się z zimna. Jesień wyrzuciła za drzwi lato, które trochę się zasiedziało, i teraz panowała niepodzielnie w ziemiach śmiertelnych.

– Dlaczego mnie nie obudziłaś? – spytał. – Posuń się…

Przesunęłam się trochę, robiąc mu miejsce. Westchnął, znowu zatrząsł się z zimna i usiadł. Dalej trącałam struny, nie odpowiedziawszy mu. Nie obudziłam, bo… nie chciałam. Bo uśmiechał się przez sen. Pierwszy raz, odkąd się pojawił dwa dni temu, uśmiechnął się. Ciekawe, co mu się śniło?

– Dziś ruszamy. Konie zostawimy tutaj, zawiozą nas niższe, był w nocy Koniuszy i przyprowadził dwie sztuki.

Jednym z feyrów był ten sam, na którym jechałam pierwszego dnia jesieni. Drugi mu nie ustępował. Szczupłe, tylko zewnętrznie podobne do koni wierzchowce jesieni dowiozłyby nas na miejsce spotkania w kilka godzin, ale po drodze chciałam odwiedzić Kostriaki i Wołogród, a w tym celu trzeba już było nieźle nadłożyć drogi. Także w twierdzy Anni chciałam zjawić się przed wszystkimi pozostałymi – ostatecznie wszystkie układy wiązały się ze mną, to mnie przypadł w udziale zaszczyt pokierowania wczorajszymi wrogami walczącymi dziś ramię w ramię. Ta perspektywa budziła we mnie, oględnie mówiąc, pewne obawy.

– Wiesz, mam złe przeczucie…

– Bardzo mnie to cieszy – parsknęłam i roześmiałam się. – Z tego, co pamiętam, zawsze żałowałeś, że nie masz daru przepowiadania przyszłości.

– Rey, mówię poważnie!

– Rey? A co z Liną? Mógłbyś się zdecydować, jak chcesz na mnie mówić.

– Przestań, zachowujesz się jak dziecko.

– A co ja jestem, jak nie dziecko? Mam pełne prawo się tak zachowywać. Bijemy się?

Minutę później:

– Kes! Przestań natychmiast! Kes! Daj spokój! Nie mamy czasu! Kes! Poddaję się! Kes! Dobrze, dobrze, nie jestem dzieckiem! Kessar! Zostaw mnie, zboczeńcu!

* * *

Gdy zatrzymałam się w progu „Czarnego Piątku”, Kes niecierpliwie pchnął mnie w plecy.

– Może nie trzeba? – jęknęłam smętnie.

– Trzeba, Rejka, trzeba – oświadczył ten bezlitosny sadysta i przepchnął mnie za próg.

Cofnęłam się odruchowo, ale wpadłam na maga, więc musiałam zostać w tym nieznośnym miejscu. Po diabła ja tu wróciłam? Dlaczego uległam namowom tego drania?

Do Kostriaków przyjechałam w jednym konkretnym celu – by zabrać rzeczy, które zostały w „Czarnym Piątku”. Początkowo zamierzałam zatrzymać się na parę dni gdziekolwiek w centrum miasta i wysłać po nie swojego towarzysza. Nie wyszło. Jakbym nie wiedziała, że Kes prędzej się udusi niż mi pomoże… Sojusz sojuszem, a wrednych przyzwyczajeń nikt się szybko nie pozbywa. Ostatecznie przez prawie pięć lat sensem jego życia było prześladowanie mnie.

O tej porannej godzinie lokal był niemal pusty. Tylko gospodarz i jakiś ryży łapacz, siedzący na wysokich stołkach barowych i rozmawiający o czymś jak starzy znajomi. Na nasz widok przerwali rozmowę i spojrzeli po sobie.