Выбрать главу

Ale nie umiał. Powoli zaczął się przyzwyczajać do myśli, że zawsze będzie tylko świadkiem i nigdy nie pozostawi po sobie trwałego śladu. Po prostu nie potrafił nigdy wykonać niczego, co przychodziło mu z trudem i wymagało dużego wysiłku. A może, na swoje nieszczęście, zbyt wiele zarabiał tym, co wykonywał z największą łatwością?

A przed nikim, nawet przed super intendentem Parkerem, nie przyznał się. nigdy, że niemal równie łatwo przychodzi mu rozwiązywanie zagadek kryminalnych, które nasuwa życie.

Tak więc Joe Alex był sławny, ale nie był szczęśliwy. Stojąc w tej chwili przed lustrem i zawiązując krawat myślał o Karolinie, o Grecji i o tym, że najlepiej byłoby w tej chwili rzucić wszystko, wsiąść w samolot i polecieć do niej, chociażby na kilka dni. Tych kilka dni z Karoliną pod lipcowym słońcem Śródziemnego Morza to było wszystko, czego chciał.

Tęsknił za nią.

Karolina wyjechała przed miesiącem na polecenie swojego instytutu, gdy doniesiono o odkryciu pewnej liczby tabliczek w ruinach jednej ze starych twierdz kreteńskich na Peloponezie. W Atenach wynająłby samochód… potem droga nad brzegiem morza… Megara… Korynt i długi, biały szlak szeroką doliną na południe, ku górom…

Niestety, wydawca czekał. Alex obiecał mu, że odda książkę w ciągu najbliższych dwu tygodni. A miał dopiero kilkadziesiąt początkowych stron. Nie lubił łamać przyrzeczeń. Trzeba było zostać. Ale gdyby?… Gdyby zdążył w ciągu tygodnia skończyć, wtedy mógłby… Miał przecież napisany w najdrobniejszych szczegółach plan każdego kolejnego rozdziału.

Przez chwilę stał nieruchomo, pogwizdując cicho. Potem szybko zawiązał krawat i z nagłą determinacja podszedł do telefonu. Przymknąwszy oczy i starając się nie myśleć o żadnej z tysiąca przeszkód, nadał telegram do Karoliny:

„Jeżeli chcesz mnie. widzieć przyjadę do ciebie na kilka dni stop potem muszę natychmiast wracać do anglii stop oddepeszuj od razu co o tym myślisz stop bardzo tęsknię stop za widokiem grecji stop joe”.

Wolno położył słuchawkę na widełki. Kości były rzucone. Telegram rozpoczął swój błyskawiczny lot ponad światem. Znowu ujął słuchawkę i połączył się z biurem podróży. Zamówił miejsce w samolocie odlatującym osiemnastego. Teraz trzeba będzie usiąść do pracy. Siedem nocy nad maszyną do pisania, dużo czarnej kawy, maszynistka przychodząca dwa razy w ciągu doby po tekst. A potem, w ostatniej chwili, podrzuci maszynopis wydawcy jadąc na lotnisko. Musi zdążyć.

Higgins zapukał cicho i stanął w progu. — Sir Alexander Gilburne i pan Thomas Kempt, proszę pana — powiedział podchodząc i wysuwając W stronę Alexa malutką tackę, na której leżały dwie wizytówki, jedna mała i prawie kwadratowa, a druga wielka, prostokątna. Joe wziął je machinalnie, myśląc: „duża.— Kempt, mała — Gilburne”. Zgadł. Położył wizytówki na biurku.

— Dziękuję, Higgins. Proszę wprowadzić tych panów do biblioteki.

Szybko włożył marynarkę, otworzył drzwi łączące gabinet z biblioteką i wszedł tam prawie w tej samej chwili, kiedy Higgins wpuścił gości z hallu.

Sir Alexander Gilburne był wysokim, szpakowatym mężczyzną, wciąż jeszcze bardzo przystojnym. Na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie, jak gdyby nie minął jeszcze pięćdziesiątki. Joe zarejestrował z lekkim zdumieniem, że trzyma on w ręce grubą laskę. Dopiero po sekundzie, kiedy gość zrobił krok ku przodowi, zorientował się, że sir Alexander kuleje. Spojrzał mimowolnie na jego nogę i prędko uniósł wzrok, uśmiechając się na powitanie i idąc w jego kierunku. Sławny adwokat był ułomny. Jego prawa stopa mieściła się w niemal okrągłym, zbyt krótkim bucie, wybrzuszonym ku górze, jak gdyby poddano go wraz ze stopą jakiejś straszliwej torturze, która na zawsze zmieniła jego kształt. Ale Joe, który interesował się aberracjami fizycznymi, wiedział, że z tego rodzaju deformacją ludzie zwykle przychodzą na świat.

Uścisnął rękę wchodzącego i wskazał mu jeden z ciężkich, klubowych foteli, stojących wokół niskiego, okrągłego stolika. Potem zwrócił się w stronę drugiego gościa.

Thomas Kempt był o wiele młodszy niż Gilburne. W tej chwili mógł liczyć najwyżej trzydzieści lat, a najprawdopodobniej nie miał jeszcze nawet tylu. Na szerokich, prostych ramionach sportowca osadzona była kształtna głowa o ciemnej, krótko przystrzyżonej czuprynie. Twarz była opalona, a niebieskie oczy, lśniące pod ciemnymi brwiami, patrzyły czujnie i spokojnie. Była to miła, inteligentna twarz o regularnych rysach i silnie zarysowanym podbródku, wzbudzająca na pierwszy rzut oka zaufanie i usposabiająca przychylnie do jej właściciela. Joe pomyślał przelotnie, że Kempt jest typem, który w dziewczynach wywołuje myśclass="underline" „Ten byłby dobrym mężem”. Solidność, odwaga i spokojna pewność siebie.

Kiedy goście usiedli, zadał sakramentalne pytanie dotyczące trunków, ale obaj poprosili tylko o wodę sodową. Pomimo zapuszczonych stor upał zaczął przedostawać sio nawet do skierowanej na północ biblioteki. Po chwili pojawił się Higgins z syfonem, lodem i szczypczykami. Kiedy wyszedł, Gilburne chrząknął i spojrzał na Kcmpta, który rozłożył nieznacznym ruchem ręce i pochylił lekko głowę, jak gdyby dając mu do zrozumienia, że zrzeka się głosu na jego korzyść.

— Powinienem może zauważyć najpierw, że pogoda zanadto dopisała o tej porze roku i pochwalić pana doskonały smak w urządzaniu wnętrz… — powiedział adwokat — ale z tego, co o panu słyszałem, wnioskuję, że nie należy pan do ludzi, którzy kochają się konwencjonalnych wstępach. Może więc przejdę od razu do tego, co my w sferach prawniczych nazywamy meritum, a wy, ludzie piszący, tematem…

— Urwał i z dłońmi opartymi na rękojeści trzymanej między kolanami laski zastanawiał się przez chwilę.

— To bardzo trudne… — powiedział niespodziewanie z bezradnym uśmiechem. — Jesteśmy przecież dorosłymi ludźmi i żyjemy bądź co bądź w drugiej połowie dwudziestego wieku… — znowu urwał.

Tym razem Joe uniósł brwi. Nie spodziewał się, że tak wytrawnemu mówcy jak Gilburne może zabraknąć słów już na wstępie.

Przez chwilę trwało milczenie. Przerwał je nie sir Alexander, lecz Kempt.

— Trudność leży w tym, mr Alex, że tematem naszej rozmowy z panem ma być Diabeł. Nie roześmiał się, przy tych słowach. Joe opuścił uniesione brwi.

— Ach, rzeczywiście? Diabeł… — W głosie jego nie zabrzmiała najmniejsza nutka zdziwienia. Pogratulował sobie w duchu.

— Tak, Diabeł… — powiedział Gilburne. Alex dostrzegł, że adwokat zarumienił się nieznacznie, wymawiając ostatnie słowo. — I nie tylko, że przyszliśmy rozmawiać z panem o Diable, ale będziemy musieli przyznać się do tego, że przygnał nas strach. Na twarzy Alexa nie drgnął ani jeden muskuł.