Выбрать главу

– Dziękuję – odparła Valerie, składając mu na policzku wielkiego czerwonego buziaka. – Zawsze wiedziałam, że znasz się na rzeczy.

– Posłuchaj – powiedział Jim – wiem, że pora i miejsce nie są najodpowiedniejsze, ale czy mógłbym porozmawiać teraz z panią Vaizey?

Valerie zamrugała pokrytymi tuszem rzęsami.

– Chcesz rozmawiać z panią Vaizey? O czym?

– Coś się tu dzisiaj wydarzy… coś niedobrego. Potrzebuję pani Vaizey jako pośrednika w rozmowie z zaświatami.

Odpowiedź Valerie utonęła w ryku entuzjazmu, kiedy Asuza zdobyła pierwsze punkty. George ukrył twarz w dłoniach, a Ray Vito, siedzący trzy rzędy za nimi, ulżył sobie długą serią soczystych włoskich wyzwisk.

– Co mówiłaś? – zapytał Jim Valerie.

– Powiedziałam, że pani Vaizey mnie opuściła. Zdecydowała, że nadeszła już pora, by się rozpłynąć.

– Teraz? Postanowiła się rozpłynąć właśnie teraz?

– Nie mogłam jej powstrzymać, Jim – Valerie wzruszyła ramionami. – Powiedziała, że wystarczająco długo czepiała się resztek życia i że zaczyna ją to męczyć.

– Ale teraz? Kiedy naprawdę jej potrzebuję?

– Przykro mi, Jim. Rozmawiała z twoim dziadkiem, a potem oboje zniknęli.

– Nie wierzę w to – powiedział Jim. – Oboje ostrzegali mnie przed niebezpieczeństwem. Oboje przewidywali, że zginę. A teraz znikają i pozostawiają mnie samego.

– Pani Vaizey przekazała ci wiadomość.

– Ach tak? Jak brzmi? „Spoczywaj w pokoju”?

– Nie. Oświadczyła, że już jej więcej nie potrzebujesz. Sam dysponujesz wystarczającą mocą. Powiedziała, że powinieneś wierzyć w siebie i w to, co potrafisz.

– Wspaniale, ale rzecz w tym, że nie wiem, co potrafię. Miałem nadzieję, że pani Vaizey mi to powie.

– Cóż, mnie o to nie pytaj – odparła Valerie. – Powiedziała tylko tyle. A potem po prostu się rozpłynęła. Na moment ogarnęło mnie cudowne uczucie błogości… i za chwilę już jej nie było.

– Zdobyliśmy punkty! – ryknął George nad uchem Jima, niemal rozrywając mu bębenek. – Magro zdobył punkty! Widziałeś, jak biegł? Ten chłopak to geniusz!

Jim ujął dłoń pani Neagle i wycisnął na niej pocałunek.

– Dzięki, Valerie. Jeżeli poczujesz jeszcze kiedyś obecność pani Vaizey, możesz jej powiedzieć, że bardzo mi jej brakuje.

Usiadł z powrotem. Zrobiło się jeszcze ciemniej, chmury przesuwające się po niebie przypominały arkusze papieru namoczone w atramencie. George powiedział:

– Mam nadzieję, że nie będzie padać. Zostawiłem sandały przed domem.

– Sandały?

– Greckie. Kupiłem je w Agnos Ioannis. Są doskonałe, ale jeśli się je zmoczy, zwijają się jak suszona ryba.

Jim spojrzał na drugą stronę boiska – i ponad wykonującymi uniki graczami w hełmach, ponad tłumem kibiców z Asuzy, wymachującym proporcami i transparentami z nazwą swojej szkoły, na samym szczycie trybuny po przeciwnej stronie boiska zobaczył dwie ciemnie postaci, odcinające się wyraźnie na tle złowrogiego nieba. Była to Catherine Biały Ptak z rozwianymi długimi włosami, w czarnym, szerokim w ramionach płaszczu ze skóry, oraz Psi Brat, w długim szarym poncho, o oczach skrytych za żółtymi okularami. Coyote, Pierwszy, Który Użył Słów Mocy, znajdował się na terenie szkoły West Grove.

– Przepraszam cię na moment, George – powiedział Jim i przepchnął się przez tłum dopingujących swoją drużynę uczniów West Grove do przejścia. Okrążając boisko nie spuszczał wzroku z Psiego Brata i Catherine. Nie wiedział, czy go dostrzegli, ale był przekonany, że tak.

– Hej, panie Rook! – zawołała Sue-Robin Caufield, wymachując pomponem przy bocznej linii. – Czy to nie wspaniały mecz? Czy ten fullback Asuzy nie był zabójczy? Chyba chodzę do niewłaściwej szkoły. Oczywiście jeśli chodzi o chłopaków, nie o poziom nauczania – dodała szybko.

Jim kiwnął jej głową z uśmiechem, choć ledwie słyszał jej słowa. Jeden z guardów Asuzy przedarł się przez obronę West Grove i zaliczył przyłożenie, więc wszyscy znów zerwali się z miejsc. Na ułamek sekundy Jim stracił z oczu Psiego Brata i Catherine. Musiał podskakiwać, by odszukać ich wzrokiem. Na szczęście ostatnie promienie słońca zabłyszczały w żółtych okularach Psiego Brata, pomagając mu ich zlokalizować. Nie bardzo wiedział, co zamierza zrobić, kiedy już do nich dotrze, ale oboje byli niebezpieczni i nie chciał, by przebywali w West Grove.

Był już prawie po drugiej stronie boiska, kiedy ktoś walnął go w plecy. Obrócił się, instynktownie unosząc rękę w obronnym geście, lecz okazało się, że to tylko Ben Thunkus, trener drużyny West Grove.

– Co za mecz, Jim! Coś mi mówi, że tym razem wygramy! Podawaj, Beidermeyer, na rany Chrystusa! – wrzasnął do jednego z graczy.

– Ben, chcę, żebyś miał oczy i uszy otwarte – powiedział Jim. – Osoba, która zabiła Martina, jest na widowni.

– Wiesz, kto to jest? Myślałem, że to ci Indianie.

– Nie, to nie oni. Ale nie mogę ci wytłumaczyć, kto to naprawdę zrobił, jeszcze nie teraz.

– W porządku, Jim.

Jim dotarł do trybuny, na której stali Psi Brat i Catherine. Gdy piął się przejściem w górę, West Grove czterokrotnie przesunęło się w stronę bramki przeciwnika – od linii końcowej Asuzy dzieliło ich zaledwie piętnaście jardów. Wszyscy podnieśli się i zaczęli dopingować, gwizdać i śpiewać. W powstałym zamieszaniu Jim po raz drugi stracił z oczu Psiego Brata i Catherine.

Na chybił trafił wybrał rząd, w którym, jak mu się wydawało, widział ich przedtem, i zaczął się przepychać przez widzów.

– Przepraszam, bardzo przepraszam, przepraszam…

Kiedy dotarł na miejsce, nie znalazł ich tam. Zrozpaczony rozejrzał się dookoła. Złapał za ramię potężnego mężczyznę w golfowej czapce założonej tyłem do przodu.

– Czy nie widział pan może dwojga ludzi, którzy stali tu przed chwilą? Dziewczyny w czarnym płaszczu i Indianina w żółtych okularach?

Mężczyzna rozejrzał się i zerknął za siebie, jakby spodziewał się, że tamtych dwoje ukryło się w cieniu jego olbrzymiego tyłka, a potem spojrzał na Jima i tępo potrząsnął głową.

Jim przepychał się dalej. Asuza odzyskała piłkę i podniecenie na stadionie opadło. Wszyscy usiedli na miejsca, więc Jim mógł ponownie rozejrzeć się po trybunach. Nie mógł zrozumieć, jakim cudem Psi Brat i Catherine zdołali mu się wymknąć.

Cóż, pomyślał, jest jeden pewny sposób sprawdzenia, gdzie się podziali.

Zdjął z szyi gwizdek i dmuchnął. Wielki mężczyzna w golfowej czapce patrzył na niego z ciekawością. Jim czekał, przepatrując boisko i położone za nim tereny szkolne. Nic – nigdzie ani śladu Psiego Brata czy Catherine. Dmuchnął w gwizdek ponownie, a potem jeszcze raz.

Psi Brat uniósł ramiona w górę i wtedy Jim zauważył go. Oboje z Catherine znajdowali się po drugiej stronie boiska, zaledwie parę rzędów od miejsca, w którym Jim rozmawiał z George’em Babounsem. To niemożliwe, pomyślał. Nikt nie potrafiłby pokonać takiego dystansu w kilka sekund, nawet mistrz olimpijski. A jednak stali tam, i teraz wiedzieli już bez wątpienia, że i on jest na widowni i że ich obserwuje.

W tym momencie dotarł do niego ogrom potęgi, z jaką miał do czynienia, i poczuł głęboki lęk.

Rozdział X

Zszedł z trybun i ruszył w stronę budynku szkoły. Niebo było teraz czarne, silny wiatr tarmosił krzaki. Jim sam za dobrze nie wiedział, co powinien teraz zrobić. Nie mógł wezwać policji, bo nie potrafił udowodnić, że Psi Brat i Catherine dopuścili się czegoś bezprawnego, a z powodu odejścia pani Vaizey nie mógł już nawet skorzystać z usług swego jedynego doradcy z zaświatów.

Był już prawie przy głównym wejściu, gdy od strony parkingu nadszedł Henry Czarny Orzeł, ubrany w czarną skórzaną kurtkę z frędzlami, z włosami przewiązanymi opaską. Pod pachą niósł niewielki pakunek owinięty bizonia skórą, mocno ściągnięty nawoskowanym sznurem i ozdobiony starymi, wyblakłymi piórami.