– Ależ z ciebie kanalia – rzekła Irena, zwracając się do niewidocznego Andrzeja.
Wyrażane w gazetach opinie nie były jednoznaczne. Część reporterów wątpiła, by kobieta siedząca za kratą w sądowej sali była w stanie dokonać tych wszystkich przestępstw. Zresztą nawet te wątpliwości były udawane, sztuczne, wyrażane jedynie po to, by rozjaśnić nieco ton artykułów i podkreślić indywidualność ich autorów.
A potem jej wzrok zatrzymał się na niewielkim, skromnym artykule w kiedyś jej ulubionym „Wieczornym Mieście".
„Ogłoszenie!... Według informacji uzyskanych z wiarygodnych źródeł, procedura kaźni Ireny Chmiel zostanie powierzona pewnej anonimowej osobie cierpiącej na uzależnienie od hemoglobiny. Czytajcie jutro w «Wieczornym Mieście»: Czy społeczeństwo ma prawo przekazywać wampirom osoby skazane na karę śmierci?"
Irena przełknęła gęstą ślinę.
Andrzeju... coś ty narobił? Kompletnie zwariowałeś? Czy to ja tracę zmysły? A może reporterzy oszaleli?
Położyła się na pryczy, jak zwykle przykryła kocem i zapadła w sen, jak w ratunkową szalupę.
Nie wiedziała, do czego to można porównać. Przed poznaniem Andrzeja nie miała żadnych intymnych doświadczeń – całowanie się w ciemnej kinowej sali się nie liczyło; tym bardziej orkiestra dęta pod oknami Iwonika. Niedopowiedzenia w rozmowach z przyjaciółkami, tanie romansidła i modne filmy były w zasadzie jedynym źródłem wiedzy Ireny na ten temat.
Stwierdzenie, że Andrzej jest „pomysłowy", nie wyjaśniało niczego.
W stanie ekstazy modelował pogańskie składanie ofiary, afrykańskie obrzędy inicjacji czy też intymne obyczaje ryb głębokowodnych; nie można powiedzieć, by Irenie wszystko to podobało się w jednakowy sposób, jednak nigdy nie odczuwała przy tym dyskomfortu. Był niczym dobry aktor w roli złoczyńcy – widownia drży ze strachu, a na ciele ofiary nie ma nawet zadrapania.
Gdy był w dobrym nastroju, otulał ją swą czułością niczym włochatym kocem.
Gdy wpadał w zadumę, zapominał o niej, nawet leżąc obok niej w łóżku.
Kiedyś kochali się przy dźwiękach płynącej z radiowych głośników muzyki symfonicznej. Rozpoczęło się od bogatego preludium, kurtyna poszła w górę i wydawało się, że dzieło będzie różnorodne i pełne przepychu – gdy pochylony nad swą żoną dyrygent nagle się nad czymś zamyślił. Potraktowała jego zamyślenie jak dramatyczną pauzę i przez jakiś czas oczekiwała na zwrot akcji – jednak Andrzej już słodko spał, zapominając o zapowiedzeniu antraktu.
Przez jakiś czas słuchała jego równego oddechu, po czym delikatnie uwolniła się z jego objęć i wyłączyła muzykę. Spał już do rana. Irena siedziała w kuchni, piła herbatę i przyglądała się swemu odbiciu w ciemnym oknie – do samego świtu.
Pewnego razu wracając do domu, spotkała czekającą na nią damulkę. Młodą, lecz nie młodziutką, całą ubraną na niebiesko – niebieski krótki płaszcz, niebieskie rajstopy, niebieskie buty i czapka z intensywnie błękitnym piórem.
– Pani Irena? – damulka miała błękitne oczy podkreślone jasnoniebieską kredką.
– Tak, to ja.
– Mam na imię Lucyna... proszę się nie dziwić. Może mnie pani oczywiście zignorować. Ale przecież los Andrzeja nie jest pani obojętny?
Irena milczała, przyglądając się bladoróżowej twarzy w błękitnej oprawie.
– Andrzej... widzi pani. Jest pani jego żoną... rozumiem, że jest pani ciężko. Zycie u boku genialnego artysty, kompozytora, pisarza nie jest łatwe... takim ludziom potrzebna jest wyjątkowa żona. Kobieta, która potrafi ich zrozumieć, zrezygnować ze swej indywidualności, stać się ich odbiciem, cieniem...
– Jest pani jego kochanką? – spytała Irena.
Damulka westchnęła.
– Jestem jego przyjaciółką... czego niestety nie można powiedzieć o pani. Nie potrafiła pani stać się przyjaciółką własnego męża.
– On to pani powiedział?
– Nie, ale to przecież widać. Proszę mnie zrozumieć, pani Ireno... Osobowość Andrzeja jest zbyt cenna, by rozmieniać ją na drobne, na banalne życie rodzinne. Będzie z nim pani nieszczęśliwa... pani go nie rozumie i nie docenia. On także będzie z panią nieszczęśliwy. Powinniście się rozstać. Geniusz nie potrzebuje żony, lecz przyjaciela, towarzysza... niańki...
– Muszę się zastanowić – rzekła Irena z westchnieniem.
I odeszła, pozostawiając damulkę z otwartymi ustami. Najwyraźniej nie zdążyła się jeszcze wygadać.
Wieczorem wrócił Andrzej – roztargniony i pogrążony w myślach.
– Spotkałam twoją wielbicielkę – rzekła Irena po kolacji, gdy nie było już w zasadzie o czym rozmawiać.
– Którą? – zapytał nieobecny myślami Andrzej.
– Niebieską.
– Aaa... I co?
Irena milczała przez chwilę.
– Uważa, że jestem dla ciebie kiepską niańką.
– A według ciebie jest inaczej?
Irena westchnęła.
– Wiesz, opublikowali mi opowiadanie... w antologii...
– Pokażesz?
– Tak... Jak myślisz, Andrzej, potrzebujesz innej żony?
Teraz on zamilkł. Co było dość dziwne, gdyż w przeciwieństwie do Ireny zawsze reagował błyskawicznie, niekiedy nawet uprzedzając wydarzenia.
– Nie wiem, czy potrzebuję żony... Potrzebuję jednak ciebie, Ireno. Właśnie ciebie.
„Czy społeczeństwo ma prawo... skazanych na... wampirom?..."
Gazeta była przedwczorajsza. Irena długo domagała się właśnie tej gazety i w pewnym momencie pomyślała nawet, że strażnicy ukrywają ją przed nią, by nie obciążać jej psychiki.
Było jednak inaczej. Oni po prostu zawinęli w nią śledzie. I gdy Irena dostała w końcu swą gazetę, brakowało w niej połowy stron, a pozostałe śmierdziały rybą i część tekstu pokrywały tłuste plamy.
Farba drukarska jest szkodliwa, szczególnie jeśli je się ją wraz z posiłkiem. Strażnicy nie mieli pojęcia o zasadach higieny.
Irena wstrzymała oddech. Nagle przypomniał jej się Andrzej siedzący za improwizowanym, studenckim stołem. „A tak na marginesie, co sądzicie o karze śmierci?"
Ten żart wcale nie był śmieszny.
„Według info... zdobytych z wiarygodnych źród... pewien znany adwo... zapłacił za oskarżoną Chmiel okrągłą sumę..."
Irena przetarła oczy. Trudno było jej uwierzyć w taką sumę, najwyraźniej winę ponoszą tłuste śledzie.
„...miejskie... zacierają rę... gdyż problemy finansowania... tradycyjnie palące... nowe miejsca pracy... zasiłki... nowoczes... Pamiętając jednako karze za tak ciężkie przest... zapomi... Nawet jeśli stracenie oskarżonej ma sens, to przekazanie prawa kaźni w prywatne ręce..."
– Przekazanie prawa kaźni w prywatne ręce.
Andrzeju, halo! Słyszysz mnie?...
Peter! Dlaczego pan kłamał?!
Wejdzie pani w świat... Najprawdopodobniej dokładnie odpowiada on naszemu, może jedynie niewielkie przesunięcie w czasie...
No pewnie. Dokładnie odpowiada.
Byłby to przełom w pani pisarskiej karierze. Nie wspominając już o niezapomnianych przeżyciach... Proszę sobie wyobrazić, że proponujemy pani lot w kosmos... Czy odmówiłaby pani?
– Odmówiłabym – rzekła Irena na głos.
Duży fragment tak ważnego dla niej artykułu był oderwany razem z częścią pozostałych stron gazety. A zatem nie będzie jej dane dowiedzieć się, jakimi argumentami podpiera się korespondent, krytykując tę karygodną praktykę – przekazywania skazanych na śmierć „w ręce prywatne".