Tę noc spędziła oczywiście bezsennie. Pod półkulą ciepłego abażuru migotał płomień sztucznej świecy.
Zaczynała czytać i po dwóch linijkach za każdym razem ze strachem zamykała książkę. Miała wrażenie, że jest ona strasznie słaba. Były to jej pierwsze utwory zebrane w jednym tomie; już rok po wydaniu tej książki zaczęła się jej wstydzić. Szczenięco nieporadne opowiadania. Młoda, niepozorna, prowincjonalna pisarka.
Głaskała okładkę, jak głaszcze się szpetne kociątko, które wzbudza litość mimo odrażającego wyglądu.
Potem odniosła wrażenie, że okładka jest troszkę inna niż ta, którą zapamiętała. Nieco bardziej kolorowa, a stylizowany kwiat w jej prawym górnym rogu powinien być niebieski, a nie zielony. I – jak zwykle, gdy zauważała różnice pomiędzy modelem a prawdziwym światem – opanował ją irracjonalny strach. Schowała książkę pod poduszką i zwalczyła w sobie chęć wyciągnięcia jej z powrotem.
Teraz leżała na plecach i jeszcze raz rozpamiętywała rozmowę z Semirolem – minęło już osiem godzin i mogła sobie pozwolić na luksus błyskawicznych replik.
Tak, podczas tej nocnej rozmowy reagowała natychmiast. Odpowiadała ostro, miała jasny umysł i monolog Semirola był co chwilę przerywany jej ciętymi ripostami.
A potem – góry robiły się już szare – uświadomiła sobie, że została uznana za niewinną i będzie żyć.
I zapadła w głęboki, spokojny sen, by z pierwszymi promieniami słońca zerwać się od nowej myśli, prostej, oczywistej, nieznośnej...
Rozdział 5
– Gdzie jest pan Semirol?
Administrator, który troskliwie wycierał kurz ze starego, miedzianego świecznika, zerknął na nią ze zdziwieniem. Najwyraźniej nie podejrzewał, że jego powolna podopieczna może pojawić się tak niespodziewanie.
– A pan Semirol wyjechał. I pewnie do jutra nie wróci. Kazał zapoznać panią z panem Nickiem. A ten sam już wie, co z panią robić – uśmiechnął się administrator, obnażając żółte od nikotyny zęby.
– Co? – wydusiła z siebie Irena.
Jej szkolna nauczycielka nie znosiła tego pytania. „Jeśli jeszcze raz zapytasz «co?», Chmiel..."
– Kim jest pan Nick?!
To kolejny wampir, odezwał się pesymistyczny, wewnętrzny głos. I podzielili się tobą...
– Pan Nick to ja. Odwróciła się.
W drzwiach salonu stał mężczyzna. Nie był to osiłek w wymiętym swetrze. Nowa persona przypominała raczej eleganckiego pensjonariusza prestiżowego sanatorium. Starannie wyprasowane, czarne spodnie, śnieżnobiała, wypuszczona na wierzch koszula i romantyczny, jedwabny szal wokół szyi. Stylowy facet, uznałyby studentki Ireny.
– Nick to ja. A pan Semirol, który musiał wyjechać w pilnych sprawach, rzeczywiście poprosił mnie, bym... dotrzymał pani towarzystwa podczas jego nieobecności. Tym bardziej że będziemy mieć teraz ze sobą wiele... hmm, wspólnego.
– Mieszka tu pan? – po chwili milczenia zapytała Irena.
– Tutaj – mężczyzna wykonał nieokreślony gest. – Na farmie.
– Czym się pan zajmuje?
– Z zawodu jestem lekarzem... Ale dlaczego stoimy pośrodku pokoju? Chodźmy do mnie; zapyta pani, o co chce, a ja chętnie zaspokoję pani ciekawość.
Irenie przypomniało się pytanie, które przerwało jej i bez tego krótki sen. Westchnęła przerywanie.
– Chodźmy.
Nick szarmancko podał jej ramię.
Minęli zamknięte drzwi gabinetu Semirola. Przeszli korytarzem dalej. Przy następnych Nick wyjął z kieszeni pęk kluczy, z czego Irena wywnioskowała, że jest on tutaj znacznie bardziej uprzywilejowany niż administrator.
– To biblioteka.
Irena i bez tego wiedziała, jak się nazywa pokój, w którym trzyma się książki. W okrągłym akwarium machały ogonkami rybki – Irenę zaskoczyła ich wielkość i jaskrawe ubarwienie.
Jeszcze bardziej wstrząsnął nią fakt, że biblioteka pachniała przychodnią. Szpitalem. Choć zapach był ledwie wyczuwalny.
– Poczuła to pani? W pobliżu znajduje się mój gabinet, a gdy jest się jedynym lekarzem w promieniu wielu kilometrów, do tego w górach... Trzeba brać pod uwagę wszelkie możliwe niespodzianki. Kiedyś operowałem tu wyrostek, nie mówiąc już o...
– Panie Nicku...
– Wystarczy Nick, zgoda? A ja będę zwracał się do pani po prostu: Ireno.
– Mmm... Nicku. – Tak?
Zamilkła. Rybki w akwarium pływały niezmordowanie, niekiedy ocierając się o siebie bokami; pełna harmonia, pomyślała Irena posępnie. Nikt nikogo nie goni, nie odpędza od karmnika.
Jej rozmówca cierpliwie czekał. Irena nie wiedziała, jak i o czym można rozmawiać z tym dziwnym jegomościem, który pojawił się tak niespodziewanie.
– Pan tu... pracuje, Nick? Jako lekarz? Dla pana Semirola?
Uśmiechnął się osobliwie. Dziwnie, choć jednocześnie czarująco. Przytaknął.
Miał krągłą twarz o wystających kościach policzkowych i szeroko rozstawione oczy. I w przeciwieństwie do Semirola jego skóra nie wyglądała na zdrową. Miał ogorzałą od wiatru, z kilkoma zmarszczkami, smagłą cerę.
– Pan Semirol ma tu całe gospodarstwo – rzekła z zadumą.
– Tak... Jego posiadłość jest znacznie większa, niż pani sądzi. I o wiele bardziej różnorodna.
Irena milczała przez chwilę. I na wszelki wypadek zapytała, odruchowo przykładając dłoń do tętnicy szyjnej.
– Nie jest pan przypadkiem wampirem?
Jej rozmówca parsknął, jakby usłyszał dobry kawał.
– Nie... niestety. Nie jestem też naukowcem, który bada tych... uzależnionych od hemoglobiny. Zresztą pan Semirol za nic w świecie nie pozwoliłby się zbadać.
– Jest pan jego... pomocnikiem?
Natychmiast zaczęła żałować tego pytania, gdyż życzliwa twarz Nicka wydłużyła się i sposępniała.
– Mmm... Nie. On obywa się bez pomocy medycznej. Wampiry, przepraszam za wdawanie się w detale, posiadają naturalną broń, w rodzaju skalpela... – dla podkreślenia swych słów Nick wskazał palcem na usta. – Tyle że ostrzejszą. Oraz ślinę o antyseptycznym, przeciwbólowym działaniu... Interesuje to panią?
– Bardzo – odparła Irena i wstrząsnął nią dreszcz. – Proszę mi wybaczyć głupią podejrzliwość. Nie jest pan pomocnikiem Semirola. Jest pan jego osobistym lekarzem.
– Gdybyśmy wszyscy mieli takie zdrowie – rzekł Nick ze smutkiem. – Jedyną medyczną usługą, jaką mogę okazać panu Semirolowi, jest masaż... No, z wyjątkiem leczenia urazów oczywiście. Regeneruje się jak wampir, lecz ktoś przecież musiał mu złożyć kości, gdy w zeszłym roku złamał rękę na trasie narciarskiej... Dużo pani straciła, nie widząc tego zjazdu, Ireno. Normalny człowiek w mgnieniu oka roztrzaskałby się o skały.
„Normalny człowiek".
Irenie przypomniała się wczorajsza rozmowa. – po raz kolejny – ta zła myśl, która przyszła jej do głowy nad ranem.
– Coś panią trapi? – Nick starannie poprawił swój romantyczny szal.
– „Normalny człowiek" – wymamrotała Irena z goryczą.
– Dla pana jest to rzeczywiście normalne, Nick. Skoro rozmawia pan ze mną, chociaż zostałam skazana za potrójne morderstwo... Przecież wie pan o mnie wszystko. Wydaje mi się również, że moja niewinność nie wzbudza pańskich wątpliwości. A także fakt, dla którego zostałam tu przywieziona... A także, ilu skazańców przebywało tu przede mną. Wie pan o tym wszystkim. I gawędzi pan ze mną jak przy filiżance kawy?!