– To pokuta – wymamrotał chłopak, wbijając wzrok w śnieg pod swoimi stopami. Głos mu się załamał.
Poryw wiatru zakołysał wierzchołkami sosen. W pobliżu rozległ się trzask spadającej szyszki.
– To pokuta – Trosz z przygnębieniem zmrużył załzawione oczy. – Za... grzech. Ja... –
Z trudem wziął się w garść. Spojrzał na Irenę niemal wrogo.
– Powinniśmy już wracać.
– Nie chciałam pana urazić – rzekła, gdy wracając po swych śladach przebyli już większą część drogi.
– Nie obraziłem się... Ja po prostu...
Trosz zatrzymał się. Nerwowo splótł palce, podniósł głowę i spojrzał w oślepiająco błękitne niebo.
– Wszyscy odbywamy tutaj pokutę. Wszyscy... zgrzeszyliśmy. Wszyscy oddajemy naszą krew... kropla po kropli... i gdy będzie jej dość, by wypełnić jego puchar... odzyskamy wolność. Połączymy się ze Stwórcą. Codziennie modlę się, by wziął moją krew. I za każdym razem jestem przerażony, kiedy rzeczywiście... do tego dochodzi.
Irena się cofnęła. O krok. Potem następny.
„Trosz jest z nas wszystkich najbardziej nerwowy". Tak, ten wasz Trosz to po prostu wariat. Co prawda nie będzie musiał nosić w swym łonie dziecka Semirola. Jego geny raczej nikogo nie zainteresują.
Chłopak się opanował. Spojrzał na Irenę. Jego twarz zaszczutego podrostka wykrzywiła się ze skruchą.
– Chciałbym panią przeprosić. Nie wiem... o czym można z panią rozmawiać, a o czym nie.
– Można ze mną rozmawiać o wszystkim – uśmiechnęła się porozumiewawczo. – Doktor Nick już wtajemniczył mnie we wszystkie szczegóły naszego maleńkiego pensjonatu. I proszę się mnie nie bać, Trosz; nie mam najmniejszego zamiaru pana urazić.
– Ma pani dobrą twarz – chłopak opuścił głowę. – To dla mnie niepojęte... że też musi pani coś odpokutować.
Irenie zrobiło się zimno. I to odczucie zdecydowanie nie miało nic wspólnego z porywem wiatru, który zerwał się po kilku sekundach.
– Sama nie wiem, za co tu pokutuję – rzekła z nerwowym śmieszkiem. – Jestem ofiarą własnej pomyłki.
Trosz spojrzał na nią z niedowierzaniem. Odwrócił się i przesunął po śniegu czubkiem buta.
– Proszę się nie martwić. To nie boli.
– Naprawdę? – zapytała Irena, mimowolnie cofając się o jeszcze jeden krok.
Trosz przytaknął ze smutkiem.
– Naprawdę... Ale jest... paskudne. Boję się... Wczoraj była kolej doktora Nicka. Ale on... zmienił zdanie. Wziął Sita. On często... nie rusza Nicka. Mówi, że to lekarz, że jest pożyteczny i dlatego... A teraz sądzę, że po Sicie nastąpi moja kolej – ciekawe, czy następnym razem weźmie Nicka czy mnie?
– Wracajmy do domu – zaproponowała Irena ze znużeniem.
Nick czekał na nich na podwórzu. Uśmiechnął się szeroko i spojrzał obojgu w oczy.
– Już po spacerze? Weź się do roboty, Trosz. Idź do kotłowni pomóc Elzie. I do pralni... Potem zajmij się samochodem. Jan mówi, że zbyt szybko siada akumulator.
Irena odprowadziła atletę zamyślonym spojrzeniem.
– Wymęczył panią?
Irena milczała. Myślała.
– Proszę wybaczyć, że musiałem panią zostawić. Gdy jest się jedynym lekarzem w okolicy, trzeba czasem...
– Nie sądziłam, że ma pan tak wielu pacjentów – Irena spoglądała niewinnie, jednak Nick od razu spojrzał w stronę zabudowań, gdzie zniknął smutny siłacz.
– Co, sprawia wrażenie wariata? To jedynie pozory. W zasadzie jest zdrowy, tyle że się załamał. Był po uszy zakochany w jakiejś pełnej temperamentu dziewczynie i gdy nakrył ją w łóżku z przyjacielem, w przypływie szału zabił ich oboje. Potem co prawda strasznie to przeżywał. No a nasze sądy się nie patyczkują; nieważne, czy zrobił to w afekcie, czy też nie, i tak otrzymał najwyższy wymiar kary. Wtedy właśnie pojawił się Jan ze swoją kasą.
Irena milczała, marszcząc brwi.
– Coś panią martwi?
Pomógł jej ściągnąć kurtkę. Irena zatrzymała się przed lustrem i przez dwie minuty wpatrywała w swą zaróżowioną, lecz posępną i skupioną twarz.
– A... co dolega Sitowi?
– Nic takiego – uśmiechnął się Nick. – Już mu lepiej. Jutro powróci do swych zwykłych obowiązków, a pojutrze...
– A czy to prawda, że wczoraj była pana kolej, Nicku?...
Ciągle się uśmiechał, lecz ten uśmiech nie był już taki szczery.
– Nicku...
Przeciągnął dłońmi po twarzy, jakby chciał zetrzeć z niej fałszywą wesołość.
– Tylko niech się pani nie stresuje, Ireno. Takie jest życie... Jan bardzo nie chce, żeby się pani denerwowała. Marzy o tym, by życie na farmie pani się podobało.
– Czy mógłby pan zdjąć swój szal?
– Nie ma najmniejszych powodów do niepokoju, Ireno. Zapewniam panią, że nie ma się pani czego bać.
– Proszę go zdjąć.
– Ależ żaden problem... – lekarz znów się uśmiechnął. Jedwabny szalik niczym wąż ześliznął się z jego szyi i drżał w jego nerwowych palcach; gdyż pomimo pozornego spokoju Nick był ewidentnie wzburzony.
Jego szyja okazała się wręcz sinobiała. Po obu jej stronach ciągnęły się ledwie widoczne, cienkie blizny – zarówno stare, jak i świeże. Blizny nitki. Blizny znaki.
Śnił jej się Andrzej. Jak idą razem po cmentarzu i mąż z zapałem opowiada jej jakąś ważną, szalenie interesującą historię. Opowiada i gestykuluje, mówi coraz głośniej, a obok idzie kondukt pogrzebowy i Irena próbuje przekonać go, by ściszył głos. On jednak jej nie słyszy, mówi, śmieje się, wymachuje rękami... Ludzie w żałobie, łzy, trumna. Andrzej niczego nie zauważa. „To jest metoda!" – krzyczy, nie słysząc upomnień Ireny. „Metoda jest narzędziem, a nie celem, rozumiesz? Nie jest podstawowym procesem!" I śmieje się, zadowolony ze swej przenikliwości: przybici rozpaczą ludzie odwracają głowy i pod ich spojrzeniami Irena porzuca Andrzeja, i ucieka przed siebie.
Biegnie po cmentarzu. Dociera do jego najdalszego zakątka. Wśród wielu zapuszczonych grobów czarną ziemią wyróżnia się świeży wzgórek; Irena potyka się; pod nogami ma kamienie i glinę.
Na wyblakłej fotografii nie można rozpoznać twarzy. I niezależnie od wysiłków nie jest w stanie odczytać imienia wygrawerowanego na miedzianej tabliczce.
Obudziła się jak zwykle o świcie. Jak zwykle od strasznej myśli. I jak zwykle spocona.
A jeśli dziecko nie zostanie poczęte? Kto powiedział, że tak po prostu, na jeden rozkaz wampira, zajdzie to, o co wiele par stara się długie lata? A bezpłodność? A...
Wybuchnęła płaczem.
Co ją czeka?
Dopiero teraz pojęła prawdziwe znaczenie słowa „farma". Irena zostanie jedną z nich, dożywotnią niewolnicą wampira, i będzie raz za razem podstawiać szyję... Jeśli wcześniej nie uda jej się podstawić... innego narządu.
Za oknem zaczęły się pojawiać, jak na wywoływanej fotografii, zarysy gór.
Rozdział 6
– Proszę mi wyjaśnić, Ireno, dlaczego, jeśli krwiodawstwo powszechnie uważa się za szlachetny czyn, jeden z najwyższych objawów wzajemnej pomocy... Proszę mi wyjaśnić, dlaczego w naszym przypadku to samo w istocie krwiodawstwo należy traktować jak coś nieludzkiego, potwornego, cynicznego. Oczywiście, nic podobnego pani nie powiedziała. Wystarczy jednak spojrzeć na wyraz pani twarzy!
Nick chodził z kąta w kąt. Semirol apatycznie siedział przed rozpalonym kominkiem i słuchał radia. Wampir całym swoim wyglądem zdawał się mówić: „Mnie tu nie ma" – chociaż Irena odczuwała jego obecność każdą komórką swego ciała.