Выбрать главу

Na jej ustach mimowolnie pojawił się ironiczny uśmiech. No proszę, do jakiego stopnia niewymyślna jest psychiczna autosugestia.

Dlaczego jej się wydawało, że jest podobny do Andrzeja? Gdyby go choć odrobinę przypominał, byłoby łatwiej. A tu niestety...

A kto powiedział, że w jej życiu powinien być tylko jeden mężczyzna, a pozostali to tylko cienie?! Kto powiedział, że każdy, komu się odda, musi być podobny do tego bydlaka, Kromara?!

– Proszę się nie zadręczać głupimi myślami, Ireno. Proszę się odprężyć. Może zatańczymy?

Skinęła głową, nie patrząc i nie wahając się. Teraz właśnie tego potrzebuje – poczuć jego dotyk.

Choć obawiała się, że poczuje wstręt.

Radiola cicho grała dwojgiem czarnych, rozdziawionych ust. Po zbliżeniu się do Semirola Irena mimowolnie wstrzymała oddech. Przestraszyła się, że czuć od niego zapach niestrawionej krwi.

Pachniał ekskluzywną wodą kolońską. Objął ją za talię, niewinnie i lekko.

Ostatni raz tańczyła na jakiejś instytutowej imprezie – najpierw z profesorem orientalistyki, chudym i niezgrabnym. A potem ze smarkatym, nieśmiałym studentem, który pocił się i emanował gorączkowym, szczeniackim pożądaniem. Irenie było go żal.

Zdaje się, że tego wieczoru wracała pogrążona w myślach. I zabrała autostopowicza, który przez dłuższą chwilę milczał, po czym palnął jej tak dwuznaczny komplement, że Irena ze złością wysadziła go w szczerym polu. I po powrocie do domu długo nie mogła zasnąć, przewracała się z boku na bok, a wyłupiaste oczy samotności obserwowały ją ze wszystkich kątów; wtedy wstała, odwołała zdziwionego Senseja z nocnej warty i zasnęła, obejmując psa i wtulając twarz w jego gęstą grzywę.

– Proszę o niczym nie myśleć. Wszystko się ułoży... Jest pani niezwykłą kobietą. Choć dość dziwną... Tańczy pani kiepsko. Proszę słuchać muzyki, nie spieszyć się. Nie ma ludzi idealnych. Byłoby to sprzeczne z naturą, gdyby na dodatek umiała pani jeszcze tańczyć... Chociaż nie. Teraz już całkiem przyzwoicie... Niechże się pani nie boi, Ireno. Wszystko, co złe, jest już za panią.

Przyciągnął ją do siebie. Nie stawiała oporu.

Nie gruchnie pod oknami orkiestra dęta. Andrzej tego nie widzi; jej były mąż najprawdopodobniej naprawdę nie żyje. Kiedyś zaklinali się, że o sobie zapomną – jednak już miesiąc po rozwodzie jeden z jej potencjalnych adoratorów został dotkliwie pobity w bramie własnego domu.

Jeśli Andrzej do tego dopuści – a już prawie to zrobił – to znaczy, że jest martwy.

Albo jest martwy dla niej – przecież sama kiedyś krzyczała mu prosto w twarz: zapomnij o mnie, jesteś martwy, umarłeś dla mnie!

Myśl o tym, że Andrzej wie, co się dzieje, lecz tylko uśmiecha się pod wąsem i wszystko obserwuje, znów wybiła ją z rytmu – Semirol mruknął z niezadowoleniem i mocniej ścisnął ją w talii.

Przygryzła wargę. Tak... jeśli tak to wygląda, jeśli los i Andrzej chcieli, żeby było właśnie tak... Cóż, ona jest kobietą, a nie jakąś szarą myszką. I nie jest wieczną wdową. Ani zabawką w rękach modelatora; nie boi się, jest silna, młoda i cokolwiek by mówić – piękna.

Twarz Semirola była bardzo blisko.

– Chodźmy – szybko rzekła Irena, w obawie, że jej poryw zgaśnie równie szybko, jak się pojawił. – Chodźmy już.

W jej pokoju pachniało stopionym woskiem. Płonęła świeca – nie elektryczna, lecz prawdziwa; naperfumowana pościel czekała w pełnej gotowości bojowej.

Nerwowo zdmuchnęła świecę. Chciała, by zapanowała absolutna ciemność. Aby nie widzieć nikogo i niczego.

– Janie, ja sama... Sama zdejmę, nie trzeba...

Suknia, z której tak się wieczorem cieszyła, wydawała jej się teraz głupim i niewygodnym łachmanem. W tych wszystkich haftkach i zamkach zapłaczą się jej włosy.

Andrzej wymyśliłby jakiś żart, z którego ona po trzech minutach – w najbardziej nieoczekiwanym momencie – roześmiałaby się do łez. Semirol milczał.

Szarpnęła suknię, wyrywając przy tym kosmyk włosów. Z bólu napłynęły jej do oczu łzy; na szczęście było ciemno.

– Janie...

– Chwileczkę.

Zręcznie uwolnił jej włosy. Rozpiął klamerkę, której nie zauważyła. Irena uwolniła się, zdjęła suknię przez głowę, nastąpiła w ciemnościach na obcas zrzuconego pantofla i zasyczała z bólu.

– Niech pani poczeka, Ireno.

Semirol podniósł jej rzeczy z podłogi, odniósł w ciemność i rzucił na krzesło, razem ze swym ubraniem.

Wrócił, usiadł obok i położył jej dłoń na ramieniu.

– Niech pani nie przygryza warg.

– Widzi pan w ciemnościach? – zapytała z beznadzieją w głosie.

– Mógłbym skłamać, że nie. Jeśli pani chce, zawiążę sobie oczy, by nie mieć nad panią przewagi.

– Proszę na mnie nie patrzeć – wymamrotała żałosnym tonem. – Jestem... już stara. Jestem...

– Gdybym był romantycznym młodzieńcem, powiedziałbym, że jest pani prześliczna. I choć nie ma we mnie za grosz romantyzmu, jest pani piękną kobietą, Ireno. Wierzy mi pani?

– Nie.

– Myli się pani. Wielu mężczyzn z rozkoszą zamieniłoby się ze mną miejscami.

„Słyszysz to, Andrzeju?"

Irena wyobraziła sobie, że okiennica nagle się otworzy, wyłamana od zewnątrz. Przez rozbite okno wpadnie w blasku błyskawic miejscowy Stwórca, złośliwy i zły, i wymachując słuchawką na zerwanym kablu krzyknie: „Dość tej zabawy! Ostatni seans został zakończony, model się wyczerpał, wszyscy mają opuścić teren eksperymentu!"

Nikt się jednak nie pojawił w blasku błyskawic. Dłonie Semirola powoli i delikatnie przygotowywały Irenę do tego, co miało nastąpić; choć wolała, by adwokat wampir jak najszybciej zrobił swoje, bez żadnej gry wstępnej.

Z pamięci wypłynęła jej czarna skrzynka koreksu w laboratorium fotograficznym, a wewnątrz niej absolutna ciemność służąca do przewijania filmów. Cudze ręce w rękawicach z grubego, czarnego materiału, czarna skrzynka obojętnie pozwala korzystać ze swej ciemności.

A potem przestała myśleć, gdyż wampir, który wiedział, jak zdobywać władzę nad ludzkimi myślami i duszami, znalazł klucz także do jej ciała. I ciało ją zdradziło. Przypomniało sobie, że należy do kobiety. I od razu poczuła to nie tylko Irena, lecz także Semirol.

Sam tego chciałeś, Andrzeju.

Irena zacisnęła zęby i objęła adwokata za szyję. Dotknięcie jego ciała okazało się niespodziewanie przyjemne – skóra wampira była gładka, chłodna, jak dobrze oszlifowane drewno.

– Janie... nie przeciągaj tego...

– Ireno...

Teraz grał na niej jak na instrumencie. Choćby rozstrojonym, brzmiącym nieczysto, wciąż jeszcze niepokornym – grał jednak umiejętnie i z natchnieniem i najwyraźniej z minuty na minutę oczekiwał prawdziwego, czystego, „koncertowego" brzmienia.

– Ireno... zaraz. Jesteś cudowna... Jeszcze napiszesz o miłości... Bądź ze mną, po co ukrywać uczucia...

– Janie, proszę! Jej opór topniał.

– Nie można ukrywać uczuć; przecież ja swoich nie taję. Bądź ze mną – szczerze, z radością, to tak wiele znacz...

Ból od skurczu był niespodziewany i wszechogarniający. Irena ledwie powstrzymała się, by nie krzyknąć.

– Cicho, cicho... Ireno!!

Miała wrażenie, że całe jej ciało zaraz wywróci się na drugą stronę. Ręce jej zdrętwiały i straciła w nich czucie. Konwulsyjnie rozcapierzyła palce; w następnej chwili w jej bok wbiła się igła; dotarło to do niej dopiero po chwili, gdy skurcz już minął.

Nie da się ukryć, że trafiają jej się przewidujący mężczyźni. Jeden kładzie się do łóżka z pistoletem, a drugi ze strzykawką na wypadek skurczu u zbyt nerwowej partnerki.