Выбрать главу

Plan ogólny – ludzie, którzy jeden za drugim wchodzą do wiejskiego domu.

Wielu mężczyzn. Jedna kobieta w długim palcie. Kamera poruszyła się; czyjeś nogi, przytłumione światło, pokój...

I zbliżenie twarzy kobiety.

Na oko miała czterdzieści lat. Wyblakłe, wodniste oczy bez żadnego makijażu, sucha skóra pokryta siatką zmarszczek, wymięte palto, przyozdobione wyliniałym ogonem jakiegoś zwierzątka.

Irena zacisnęła zęby. Strumień białego światła był skierowany prosto w twarz kobiety – w tym oświetleniu było coś nienaturalnego, prymitywnego, wymuszonego.

– Kim ona jest, Janie?

Semirol skinął na ekran – jego gest mówił: patrz, sama się dowiesz.

Kobieta w telewizorze zachichotała nerwowo.

– Kontynuujmy – rzekł męski głos. – Zdejmijcie z niej palto.

W kadrze pojawiły się plecy i ramię kogoś, kto pomógł się kobiecie rozebrać.

– Czy mąż znał cel pani wyjazdów, pani Krok? – zapytał ktoś suchym tonem. Irena ze zdziwieniem rozpoznała głos Semirola.

– Nieee...

– I niczego nie podejrzewał? I nigdy nie skojarzył informacji o kolejnych ofiarach z pani wyjazdami?

– Nieee... To bardzo dobry... człowiek.

Irena miała kiedyś studentkę, która wysławiała się w podobny, rozwlekły sposób. Na studenckich konferencjach jej wystąpienia trwały trzydzieści zamiast trzech minut i publiczność śmiała się, ziewała i wychodziła do bufetu.

– A wasze dzieci, pani Krok?

– Chodzą... do prywatnej szkoły... bardzo dobrej... elitarnej...

– Czy zdarzało się, że wyjazd był nieudany?

– Tak... co drugi... albo co trzeci...

– A ile było udanych wyjazdów?

Kobieta na ekranie głośno przełknęła ślinę.

Irena przypomniała sobie karbowany szlauch, który śmiertelnie wystraszył ją we wczesnym dzieciństwie. Leżał w poprzek ogrodowej dróżki i podrygiwał w takt zmian ciśnienia wody; był gruby i czarny, martwy i żywy jednocześnie, lśniący i tłusty; malutkiej Irenie wydawało się, że jest gorszy od każdego węża, straszniejszy od pająka, że lepiej umrzeć, niż przez niego przekroczyć. Z płaczem popędziła z powrotem do domu, a po tym wydarzeniu kilkakrotnie budziła się w nocy, gdy szlauch, prężny i karbowany, przychodził do niej we śnie.

Niemłoda, ciemnooka kobieta o powolnym, błotnistym sposobie wyrażania się. Szlauch. Dziewczynka uciekająca z płaczem po ogrodowej ścieżce.

Irena poczuła obrzydzenie. Odwróciła głowę, próbując spotkać się wzrokiem z Semirolem i milcząco poprosić go o przerwanie tego „spektaklu".

– Czy pamięta pani dom przy drodze, ulica Duża, numer sto czterdzieści siedem?

Minęła cała, długa sekunda, nim Irena drgnęła.

Numer jej domu.

Kobieta milczała z konsternacją.

– Było to w okresie, gdy poznała pani trzeciego; tego, którego nazywała pani „robaczkiem".

Kobieta zaczęła się nerwowo rozglądać. Zacisnęła palce.

– Proszę sobie przypomnieć; dom przy drodze... był tam pies i samochód w garażu... Korzystała z niego pani. Podkarmiła pani psa.

Kobieta się uśmiechnęła. Ściągnęła z głowy szary, zrobiony na drutach beret, uwalniając spod niego długie, posiwiałe włosy.

– Tam tak naprawdę nikt nie mieszkał... psa podkarmiłam... chociaż mogłam otruć; ale zrobiło mi się go żal.

– Przypomniała sobie pani?

– Taak...

– Jak długo tam pani mieszkała? Pod nieobecność właścicielki?

– Latem przez tydzień... I w listopadzie... Tydzień.

– Czy mąż jak zwykle sądził, że jest pani w delegacji?

– Taak...

– Co spaliła pani w kominku?

Kobieta milczała. Jej liliowy sweter cały był pokryty oblazłym włosiem; kiedyś był ciepły i elegancki; Irena pochyliła się nagle do przodu, wpatrując się w stylizowany liść winogrona na szczupłym ramieniu damulki.

Kiedyś, jakieś pół roku wcześniej, a może w innej rzeczywistości, sweter należał do Ireny. Winogronowy wzór układał się w jej inicjały i był zrobiony na zamówienie; paniusie z instytutu zauważyły ten detal i cmokały językami.

Biedny sweter.

„A czy nie była to pani, ciociu Ireno?"

Wtedy, w domu, nie miała czasu – ani potrzeby – przetrząsać szafy w poszukiwaniu zaginionych ubrań.

– Jego spalałam – odparła niechętnie kobieta. – chciałam... A potem... niepotrzebne łachmany...

Trzeba się zastanowić. Trzeba położyć się na kanapie, przykryć kocem i niech wszyscy oni idą do diabła.

– Proszę to wyłączyć!!

Podskakiwał na ziemi czarny, gumowy szlauch. Ekran zamigotał i zgasł.

– Przepraszam, Ireno. Ale sama...

Przełknęła gorzką ślinę.

– Co to było?

– Materiały operacyjne... Nieoficjalne, prywatne śledztwo. Mam takie możliwości.

– Czyją... to naprawdę ona? Toczy się w jej sprawie śledztwo?

– Zwróć uwagę na datę, Ireno... Minął już prawie miesiąc.

– Już po rozprawie?!

– Nie było procesu.

Irena milczała, do bólu zaciskając palce.

– Ona nikogo już nie zabije, Ireno. Czy to ci nie wystarczy?

– Dlaczego... byłam... sądzona? A ona nie?!

Semirol znów przeszedł przez pokój. Przewinął kasetę, wyjął z magnetowidu i starannie odłożył na miejsce.

– Dlatego, że już w godzinę po tym nagraniu ta kobieta... – Irena odniosła wrażenie, że Semirol się zawahał – odebrała sobie życie.

Spotkali się wzrokiem.

– Ireno... Pociąg już odjechał. Nie możesz się zrehabilitować. Ale ta maniaczka też już nie żyje. To wszystko.

Milczała. Przyglądała się swym paznokciom i każdy z nich wydawał jej się obojętną, różową twarzą.

* * *

Pewnego ranka Andrzej wstał z łóżka rozpromieniony jak choinkowa ozdoba.

– Przyśnił mi się temat! Dla ciebie! Zdobędziesz „Wulkan", bez wysiłku, i praca zajmie ci tylko godzinę; ależ to jest temat!

– Jaki? – zapytała.

W narzuconym na gołe ciało szlafroku, ze śladem od poduszki na policzku i pełnym natchnienia błyskiem w oku, Andrzej roztaczał zapach dopiero co obudzonego mężczyzny, specyficzny, naturalny zapach z nutką świeżości i wody kolońskiej.

– Posłuchaj... Wyobraź sobie – tłusta ryba przygląda się z głębi wody, z dna, jak na cienkim lodzie dwoje ludzi uprawia seks – a lód jest naprawdę cieniutki. Jak delikatna skóra. Ugina się pod każdym ich ruchem. Ryba widzi to spod spodu i niczego nie może zrozumieć, chociaż lód jest prawie przezroczysty... Drży. Jak żywe lustro. Jak migotliwe ścianki kieliszka. Jak miękkie, szklane prześcieradło... Zakochani dochodzą do ekstazy, lód pęka – przecież jest zbyt cienki – i oboje wpadają do wody, nie przestając uprawiać miłości.

Andrzej zrobił efektowną pauzę.

– I na czym polega ów temat?

– Wystarczy ci dziesięć minut? Żeby to skojarzyć?

Milczała przez chwilę. Westchnęła.

– Trzeba przyznać, że masz ciekawe sny... Na obiad przygotuję rybę. I wiesz, może wcześniej położymy się dziś spać.

Andrzej poszedł do pracy obrażony.

* * *

Nie mogła zebrać rozbieganych myśli. Czekała na noc, by metodycznie wszystko przeanalizować – jednak nie dali jej spokojnie doczekać nocy.

Po śniadaniu Semirol znów zaprosił ją do gabinetu; intuicyjnie wyczuła, że nie będzie to przyjemna wizyta i nie pomyliła się.

– Powiedz mi, Ireno... gdzie naprawdę byłaś przez te dziesięć miesięcy?