Выбрать главу

Już w drzwiach zauważyła, jak Nick nerwowo poprawił szal na swej szyi. I po raz pierwszy poczuła wątpliwości co do podjętej przez siebie decyzji.

* * *

Następnego ranka Irena widziała Trosza tylko przelotnie – jak zwykle wyszedł pobiegać; miarowym krokiem, w skupieniu, rześko; z daleka wyglądał nawet na spokojniejszego niż zwykle. Być może rozmowa z nią, a potem jeszcze współczucie Elzy pomogły mu odzyskać duchową równowagę – jeśli oczywiście wiecznie przybity stan ducha Trosza można tak nazwać.

Ranek spędziła przy pracy – co chwilę wyglądając przez okno, czy nie jedzie samochód.

Terenówka pojawiła się niespodziewanie; zauważyła ją, gdy była już całkiem blisko. Irena zdążyła zdziwić się tylko, dlaczego Sit nie biegnie otwierać bramy.

A potem przypomniała sobie, że Sit leży ze wstrząsem mózgu i Nick nie pozwala mu wstawać.

W drzwiach prawie zderzyła się z Nickiem. Uniknęła jego spojrzenia i dumnie ruszyła przed siebie, w kierunku zawracającej terenówki. Tam, gdzie Semirol, po zeskoczeniu na wydeptany śnieg, szedł zamknąć bramę i na jego pozornie beznamiętnej twarzy już malowało się pytanie...

– Co się stało? Cieszę się, że cię widzę, Ireno... Sądząc po wyrazie twojej twarzy, Nicku, coś...

Semirol zamilkł. I nie patrzył już na Irenę ani na lekarza, lecz za ich plecy i jego twarz zmieniła się do tego stopnia, że Irena musiała policzyć do trzech, zanim zdecydowała się odwrócić.

W drzwiach garażu stał Trosz. Miał w rękach strzelbę myśliwską, której lufa nie była wycelowana w ziemię, lecz w twarze Nicka, Ireny, Semirola... Ręce strzelca dygotały i broń drżała mu w dłoniach.

Nick odciągnął Irenę na bok. Na zawsze zapamiętała jego uchwyt – twardy i bolesny – oraz to, jak w następnej chwili pomiędzy nią a czarną lufą znalazło się żylaste ciało skazanego ginekologa.

– Odsuń się, doktorze – rzekł Trosz niemal bezgłośnie. – Odejdź...

Wciąż zasłaniając sobą Irenę, ciągnąc ją za sobą, Nick przesunął się w bok. Potem jeszcze kawałek.

Semirol się nie ruszał. Teraz lufa wycelowana była w jego brzuch. Z odległości jakichś dziesięciu metrów.

Tylko w filmach morderca i jego ofiara prowadzą między sobą długie dialogi. Trosz milczał. Milczał i – jak zauważyła Irena – próbował powstrzymać drżenie rąk. Utrzymać strzelbę tak, by zabić na pewno.

Pewnie trzeba było powiedzieć coś w rodzaju: „Nie rób tego" albo „Stój".

Irena doskonale zdawała sobie sprawę, że po podobnym okrzyku natychmiast rozlegnie się wystrzał. I będzie to naturalne; znacznie bardziej naturalne niż spokój i harmonia na tej dziwacznej farmie.

– Ty durniu – rzekł Semirol znużonym głosem. – No, dalej. Strzelaj.

I zrobił krok do przodu.

Niewątpliwie podobny wyraz twarzy ma wielokrotnie pobity wyrostek, gdy przyciśnięty do szkolnego ogrodzenia, w końcu postanawia się postawić.

Twarz Trosza się wykrzywiła. Wystrzał wydał się bardzo głośny, niczym grom; góry odpowiedziały echem.

Irena, której twarz wpasowała się w twardą szyję Nicka, widziała, jak Semirol zachwiał się, niczym od uderzenia. I jak na jego kurtce pojawiła się czarna dziurka. Na wysokości ramienia.

Trosz patrzył. Jego oczy zrobiły się zupełnie już ogromne, zasłaniając nawet okulary siniaków.

– Teraz z drugiej lufy – rzekł cicho wampir. I zrobił kolejny krok.

Trosz znowu wystrzelił. Jednak broń drgnęła mu w rękach i Irena wiedziała, że chybi.

Kula trafiła w bok terenówki. Roztrzaskała się szyba – z dźwiękiem rozsypanego grochu.

– To wszystko?

Semirol stał. Krwi nie było – z czarnego otworu w jego kurtce powoli wypełzała czarna i gęsta jak bitumin ciecz.

– Skończyłeś, Trosz?

Chłopak odrzucił strzelbę.

– Stwórca nie żyje. – Irena raczej przeczytała z warg, niż usłyszała to zdanie.

Trosz zaczął biec. Zaczął uciekać przed swą śmiercią, gdyż brama była jeszcze otwarta. Trosz uciekał i było to naturalne – a Irena bala się, że gdy zrozumie swą porażkę, uśmiechnie się i podstawi szyję.

– Gdzie jest Sit? – zapytał Semirol głuchym głosem.

– Nie – odparł ni w pięć, ni w dziewięć Nick, wciąż jeszcze przyciskając do siebie niemal omdlałą Irenę.

Semirol popatrzył za uciekającym Troszem. Przeniósł wzrok na strzelbę i na jego twarzy pojawił się wyraz pełen cierpienia.

– Do diabła...

Zachwiał się. Spojrzał w stronę ganka, na którym stała jak słup blada Elza.

– Do diabła z nim... Chodźmy, Nick. Wyjmiesz mi kulę.

* * *

Muczały niedojone Śnieżynka i Ruda. Klnąc przez zęby, Nick wziął wiadro i udał się do obory. Jak na katorgę.

Krowy się go bały. Denerwowały się, nie chciały stać spokojnie, próbowały przewrócić skopek; na dwa głosy obrzucały Nicka przekleństwami i żałośnie przyzywały swą dobrą gospodynię. Śnieżynka i Ruda nie miały pojęcia, że blada jak prześcieradło Elza leży teraz w łóżku, pociąga z kieliszka czerwone wino i zagryza jabłkami z hematogenem. Być może nawet Elza zrezygnowałaby z przysługującego jej odpoczynku i przyszła zająć się swą ukochaną trzódką – ale kręciło jej się w głowie i nie mogła ustać na nogach, gdyż Semirol zmuszony był do zwiększenia dawki wyssanej krwi.

– Ireno, do licha... Co się pani tak przygląda?! Niech mi pani pomoże.

– Wydaje się panu, że kiedykolwiek doiłam krowy? – zapytała, przeciskając przez kraty królikarni pęczek przyniesionej trawy.

– A ja?!

– Pan powinien mieć jakieś doświadczenie... Ktoś przecież musiał je doić, gdy Elza miała „wolne".

– Trosz – głucho odparł Nick. – Zwykle robił to Trosz. Wychował się na wsi.

Gorące mleko bryzgało, rozlewało się obok skopka, ściekało po rękach Nicka i kapało z jego obnażonych łokci. Zwierzę się męczyło, jednak były ginekolog przeżywał nie mniejsze katusze.

– A my tu sobie gawędzimy – rzekła Irena głucho i ze złością.

– A co mamy robić? Płakać?

Krowa wierzgnęła; najwyraźniej Nick sprawił jej ból.

– Stój, Śnieżynko! Krowa zamuczała.

– Śnieżynko, uspokój się, wyluzuj... Ireno, niechże ją pani przytrzyma za zad, czy co... Żeby stała w miejscu, zaraza; przecież to do niczego niepodobne.

– Trochę się to różni od ginekologicznych oględzin – rzekła mściwie Irena. – Jak mam ją przytrzymać; za ogon?

Nick miał dość. Opuścił czerwone, opuchnięte ręce; klepnął krowę w bok.

– Idź stąd, Śnieżynko... Ruda, na fotel!

Irena zachichotała nerwowo. Ruda wyciągnęła mordę i zamuczała, aż zadźwięczało w uszach. – Muuuu! Nick przyglądał się swoim rękom.

– Widzi pani, Ireno, Trosz już od dawna balansował na wąskim, choć twardym gzymsie. Jego specyficzne relacje z Bogiem... takim, jakim go sobie wyobrażał... pomagały mu utrzymać równowagę. Po tym, jak zamordował dwie osoby – także w afekcie... Po wyroku śmierci... Po wielu wiadrach krwi, którą oddał Janowi – nie do końca dobrowolnie – było mu coraz trudniej zachować spokój ducha. A potem coś się stało – może wyczerpała się jego wytrzymałość... Szczerze mówiąc, cały czas się tego obawiałem. I proszę...

– Zaszczuli chłopaka – rzekła Irena szeptem.

– Tak – przytaknął Nick ze smutkiem. – Nie chciałbym pani martwić, ale Trosza już raczej nie zobaczymy. Ruda, śliczności ty moje, chodź no tutaj, uspokój się...

Irena zamknęła oczy.

Podrygująca lufa... Dziura w kurtce Semirola.