– Stary komputer... Andrzeja?!
– No właśnie... Właścicielka mieszkania pamięta, że komputer był inny. A został ten. Oraz kartonowe pudło po telewizorze, pełne papierów. Właścicielka miała zamiar je wyrzucić, lecz ja na wszelki wypadek postanowiłem je zabrać. Czy możesz, Ireno, bez uszczerbku dla swojego nastroju, opowiedzieć mi coś o tym Kromarze?
Irena się zawahała.
– A dlaczego... Andrzej cię zainteresował?
Miała w sobie dość siły, by wytrzymać przenikliwy wzrok Semirola.
– Dlatego, Ireno, że właśnie ten człowiek jest w jakiś sposób związany z twoimi...hm, nazwijmy to, dziwactwami. Wciąż uważam, że podobna psychoza jest niegroźna dla potomstwa... Muszę się jednak upewnić. Zresztą kto wie, może nawet ci pomogę?
– Nie zwariowałam – rzekła pospiesznie. – Nie mam żadnej psychozy.
Semirol niedowierzająco pokręcił głową.
– Cierpisz na nią, Ireno. Coś jest nie tak. Może to efekt rozwodu. Wierz mi, że w swojej praktyce miałem wiele procesów rozwodowych... Wszystko może się zdarzyć, Ireno. Przecież się mnie nie wstydzisz?
– Troszkę za późno na wstyd – odparła z nerwowym rozbawieniem.
– Pomożesz mi?
Nerwowo przełknęła ślinę.
– Dobrze... Idźmy dalej. Mamy tu górę różnych papierów, wycinki z gazet, czyste kartki, brudnopisy, z których nie można zrozumieć ani słowa... Czy twój były mąż zajmował się szyframi, anagramami albo czymś podobnym?
Irena z przekonaniem pokręciła głową.
– Dobrze... O, właśnie to mnie zainteresowało. Wycinek z gazety „Tajemnice Śledztwa". To takie profesjonalne czasopismo. I artykuł jest dziwny – relacja z jakiegoś głośnego procesu... Ja tego procesu nie pamiętam. Chociaż powinienem. Tu, na rogu strony, widać numer gazety i datę. Mam ten numer w swoim komplecie gazet. Ale nie ma w nim tego artykułu. To bardzo interesujące, prawda?
Sięgnęła po żółtą stronicę. Podniosła do oczu i odsunęła z obrzydzeniem – na fotografii w centrum widniał półnagi trup.
– Nie oglądaj tych okropieństw! Oddaj mi to... A najciekawsze jest to, że nie jest to jedyny taki przypadek. Mam tu masę podobnych wycinków, na większości z nich widnieje data i numer gazety i nie zostały one wydrukowane z komputera, lecz są oryginalne, typograficzne. I ani jednego z nich – ani jednego! – nie znalazłem w swoich kompletach. Może Kromar zajmował się podrabianiem artykułów prasowych, choć nie mam zielonego pojęcia, dlaczego miałby to robić.
– Janie – Irena nerwowo pocierała ręce, przypominając samej sobie muchę na świątecznym obrusie. – A nie było przypadkiem jakichś... fotografii?
Semirol sięgnął do stołu. Wyciągnął z góry papierów standardowe, pocztówkowe zdjęcie.
Tak, czas i miejsce rozpoznała na pierwszy rzut oka.
Park. Ganek drewnianego domu opleciony, zdaje się, bluszczem... Widać też domek ich sąsiada, znanego reżysera. Zdjęcie zostało zrobione kilka dni przed pamiętnym incydentem – reżyser jeszcze nie wiedział, co go czeka.
Zdaje się, że właśnie jego poprosili, by ich sfotografował. Zdjęcie zrobione ręką mistrza kina – Irena i Andrzej stoją objęci, oboje są młodzi, czarujący i zadowoleni z życia.
Irena w milczeniu oddała zdjęcie.
Czekają dziś bezsenna noc. Natomiast teraz jej twarz jest absolutnie obojętna; niekiedy spowolniona reakcja nie jest taka zła.
– Coś jeszcze? – usłyszała własny, spokojny głos. Semirol wzruszył ramionami.
– Tylko te zaszyfrowane zapisy, z którymi nie mogą sobie poradzić nawet profesjonalni kryptolodzy. I kalendarz ścienny sprzed sześciu lat. Albo siedmiu.
– Mogę go zobaczyć?
Kalendarz pachniał kurzem. Niegdyś lśniące kartki były teraz spłowiałe, gdzieniegdzie widać było ślady po filiżankach i tłuste plamy, jak po oleju słonecznikowym.
– Janie... powiedz prawdę. Sądzisz, że postradałam zmysły?
– Myślę, że jesteś genetycznie zdrowym człowiekiem, z drobną, uporczywą manią.
– Podaruj mi ten kalendarz – Irena przyciskała go do piersi i miała na twarzy tak szczęśliwy uśmiech, że istotnie można było ją uznać za obłąkaną.
– Cieszę się, że ci się podoba.
Semirol podszedł, usiadł na oparciu i nagle mocno ją objął. Zastygła ze strachem.
– Stęskniłem się za tobą, Ireno. Ale w pierwszych miesiącach ciąży... sama rozumiesz. Lekarz nie zaleca – i uśmiechnął się.
Gwałtownie poczerwieniałe uszy zdradziły jej zmieszanie.
Jej pokój był zawalony mapami, prasowymi wycinkami i atlasami. Niemal od razu znalazła to, czego szukała; odczuwane przez pierwsze sekundy podniecenie, od którego zakręciło jej się w głowie i zdrętwiały palce, szybko wywietrzało jak tanie perfumy, pozostawiając po sobie zimny pragmatyzm badacza.
Czuła się jak doświadczony preparator. Spokojny niczym boa dusiciel. Czy raczej trup boa dusiciela.
Wybrała mapy o identycznej skali. Pracowała dokładnie i ze skupieniem; aby doprowadzić swój zamysł do końca, wystarczyło jej kilka godzin.
Przestraszyła się dopiero potem; gdy przyjrzała się swemu dziełu.
I komu to można pokazać? Nickowi? Janowi?
Oparła się o parapet. Zwróciła wzrok ku ciemniejącemu, zimowemu niebu.
– Partacz! Mam cię, słyszysz?
Niebo milczało.
Najwidoczniej adwokat rzeczywiście posiadał fenomenalny dar przekonywania. I zapewne jego argumenty były dla Elzy i Sita w pełni przekonywające; w każdym razie na farmie zapanował względny spokój.
Irena unikała zarówno Elzy, jak i Sita. Semirol nie ruszał się z farmy, uważając najwyraźniej, że przywrócenie porządku w gospodarstwie jest jego głównym obowiązkiem.
Irena przyglądała się górom i myślała.
W to, że Andrzej zginął, nie wierzyła od samego początku. Wersja o jego śmierci leżała zakurzona w najgłębszym zakamarku jej podświadomości. Czy to możliwe, że Andrzej, po zainscenizowaniu swej śmierci, wyszedł z modelu w rzeczywistość?
Nie było to zbyt prawdopodobne. Chociaż...
Czy było możliwe, że Andrzejowi nie odpowiadała rola zwykłego mieszkańca modelu? Że po dokonaniu czegoś w rodzaju rytualnego samobójstwa przybrał postać prawdziwego Stwórcy; takiego, którego miejsce jest w niebie?!
Brednie.
Opowiadanie było już prawie gotowe. Irena nie znała tylko zakończenia.
– Całe moje życie jest takie... rozbite... Odrzuca mnie pan z obrzydzenia, tak? – Elza mówiła półgłosem, lecz z szalonym temperamentem. Irena zwolniła kroku, nie chcąc być świadkiem niczyich prywatnych rozmów.
– Dlaczego zawsze tak jest... dobiera się do mnie każdy bydlak, każdy śmierdzący gnój, a dla prawdziwych mężczyzn jestem jakby... brudna... A ja pana kocham, kocham... dlaczego nikt mi nie wierzy?!
Irena się zatrzymała. Drzwi do komórki były uchylone. Irena żywo wyobraziła sobie Elzę klęczącą przed Nickiem. A sekundę później, jak oboje się odwracają, Nick uśmiecha się ze zmieszaniem, a czerwona jak burak Elza ucieka ze łzami w oczach.
Ciekawe, jak Elza trzyma się podczas badań?
Wbrew własnej woli Irena zrobiła jeszcze pół kroku.
Ciasna komórka zastawiona była stertami czystej pościeli. Elza siedziała na podłodze; oprócz niej w pomieszczeniu nikogo nie było.
Była prostytutka wpatrywała się błagalnym wzrokiem w oklejoną kolorowymi zdjęciami ścianę. Ciekawe, do którego z wymuskanych aktorów o śnieżnobiałych zębach skierowane były jej modły?
Irena przemknęła obok komórki niezauważona. Obejrzała się dopiero przy drzwiach swego pokoju. Zatrzymała się zdyszana; jednak nie dlatego, że biegła, lecz z zażenowania. Nawet gdyby zastała Elzę w ramionach Nicka podczas seksualnej ekstazy, nie byłoby jej tak wstyd.