Выбрать главу

– Zależy jakie wampiry – Semirol nie obraził się ani nie zdziwił.

Minęli zwodzony most i weszli do miasta.

* * *

Po ulicach szli w milczeniu. Irena szła szybko, by nadążyć za adwokatem. Co jakiś czas nie mogli się powstrzymać przed poszturchiwaniem łokciami i wskazywaniem wzrokiem wciąż nowych szczegółów. Stylowa scenka przy fontannie, wyrzeźbionej w kształcie krowiej głowy... Gospodynie w oknach, rozmawiające ze sobą przez wąską ulicę... Jakieś kozy, psy, rynsztoki pełne pomyj, miedziane kołatki, sklepiki z ostrogami, uzbrojeni jeźdźcy – Irena z trudem zachowywała pozory spokoju.

Rozkład miasta zmienił się nie do poznania. Dwu – albo trzykrotnie węższe uliczki doprowadzały wędrowców do placów – Irena za każdym razem napinała się wewnętrznie, oczekując, że zobaczy szubienicę z nieświeżym wisielcem. Z jakiegoś powodu obraz miasta wydawał się niepełny bez zapachu nawozu, strażników z halabardami i czynnych szafotów.

Zapach był – choć ledwie wyczuwalny – za to nie spotkali ani jednego strażnika. Na placach mieściły się głównie sklepy i karczmy – szubienic na szczęście nie było.

Zerkano na nich – z ciekawością, czasem z niepokojem, lecz nic ponadto. Irena obawiała się, że będzie gorzej. Że za parą osobliwych przybyszów zbierze się tłum gapiów.

Zapadał zmierzch. Irena wciąż jeszcze miała nadzieję na cud. Liczyła, że lada moment, za najbliższym rogiem, znajdą sklep z jakąś specyficzną, znajomą fasadą, budynek znak, kryjący w sobie przejście.

– Pan modelator ma bardzo mgliste pojęcie o średniowiecznych miastach. To kicz, Ireno.

– A kto twierdzi, że wymodelował średniowiecze?

– A cóż innego? – Już o to pytałeś...

Tyczkowaci latarnicy zapalali latarnie. Piękny widok: barwne klosze, grube świece, wieczorne miasto zalane kolorowym światłem.

W pewnym momencie Irena odniosła wrażenie, że stoi pośrodku szerokiej, ruchliwej szosy; z prawej i lewej strony płyną dwa potoki – oddalających się czerwonych lamp i zbliżających się białych.... Reflektory, lampy, wyniosłe oczy świateł na przejściach.

– Jesteś zmęczona, Ireno?

– Nieszczególnie.

– Ledwie trzymasz się na nogach... Spacery są w twoim przypadku wskazane, ale nie do tego stopnia.

Irena nie zapamiętała, jak nazywała się gospoda. Było jej już wszystko jedno.

– Pokój? Kolacja? Gorąca woda dla szanownych państwa? Skrzypiące schody.

Irena zorientowała się, że leży na łóżku – kotara z pozłacanymi frędzlami była częściowo przetarta i przeświecał przez nią płomień świecy.

– Zapal światło, Janie.

– Zaraz, tylko znajdę kontakt – w głosie Semirola zabrzmiała ironia.

On także był zmęczony.

* * *

Po śniadaniu – jarzyny były smaczne, a mięso nie nadawało się do jedzenia – Semirol wyszedł do miasta. Sam. Irena przemogła się i została w pokoju.

Bała się zostawać sama. Z drugiej strony, po wczorajszym dniu koszmarnie bolały ją plecy. Poza tym pojawiła się w końcu możliwość naciągnięcia koca do samego podbródka i przemyślenia całej tej sytuacji.

Jeśli chodzi o nowe doznania, w pełni wystarczały jej rodzajowe scenki za oknem. Stukot drewnianych obcasów, plusk wylewanych pomyj, rżenie koni, pokrzykiwania domokrążców – Semirol miał rację; wszystko to bardzo przypominało kicz i, co dziwne, sprawiało wrażenie czegoś od dawna znajomego – z jakiegoś filmu albo książki.

W sklepie naprzeciwko odbywało się hałaśliwe „przyjęcie towaru". Czterech postawnych chłopów z wysiłkiem uwalniało z pasów ogromną beczkę (i kto wymyślił, żeby przewozić cokolwiek w tak niewygodny sposób). Beczka najwyraźniej była pełna; rzemienie przerzucone przez ramiona tragarzy aż trzeszczały; ulica wypełniona była sapaniem, przekleństwami i tłumem gapiów.

Irena wychyliła się z okna, opierając łokcie o parapet. Scenka miała wyjątkowy koloryt.

Po chwili pękł jeden z podtrzymujących beczkę rzemieni. Tragarz cudem zdążył odskoczyć; najwyraźniej był przygotowany na taki obrót spraw i zareagował błyskawicznie. Beczka – jak zdawało się Irenie – przez jakiś czas wisiała przekrzywiona w powietrzu. Potem ciężko zwaliła się na bok, jednak nie roztrzaskała się – bednarz musiał się postarać! – lecz potoczyła w dół ulicy, podskakując i kołysząc się, jak biodra bezwstydnej tancerki.

Gapie rozpierzchli się na wszystkie strony. Nawet Irena odchyliła się instynktownie. Nie widziała niczego prócz nabierającej prędkości beczki, ciężkiej i nieuchronnej jak walec drogowy, pędzącej po ulicy na spotkanie płotu lub ściany.

Potem usłyszała krzyk. Pełen takiego przerażenia i rozpaczy, że oblał ją zimny pot, zanim jeszcze dostrzegła krzyczącą kobietę; na drodze beczki znalazło się coś doskonale widoczne gapiom; tłum wydał stłumione westchnienie.

Staruszka w pstrej chuście przysiadła pod murem, by odsapnąć, i teraz nie była w stanie wstać, gdyż z przerażenia odjęło jej władzę w nogach.

Irena zdawała sobie sprawę, że należy zacisnąć powieki. A jeszcze lepiej odskoczyć od okna. Niestety, zdąży to zrobić o sekundę za późno, przez co wszystko to zobaczy i zapamięta – chrzęst miażdżonych kości, zakrwawiona chusta...

Beczka podskoczyła na kamieniu.

Jakiś niewyraźny ruch. Ciemnoczerwony płaszcz na czyichś ramionach, kłąb kurzu, okrzyk... Irena dostrzegła jedynie płaszcz i ręce. Białe ręce, które poderwały staruszkę jak lalkę.

Przez moment wydawało się, że beczka zmiażdży ich oboje. Głupią staruchę i człowieka, który próbował ją uratować – jeszcze większego durnia.

A Irena nie zdążyła zacisnąć oczu.

Beczka gruchnęła w ścianę domu.

Zajazd drgnął. Od uderzenia beczka w końcu się roztrzaskała i na ulicy rozlała się kałuża gęstego wina. Nikt jednak nie zwrócił na tę katastrofę najmniejszej uwagi. Kobieta, która krzyczała, przepychała się przez tłum. Przycisnęła do piersi całą i zdrową staruszkę, wtulając twarz w kolorową chustę.

Wysoki, jasnowłosy mężczyzna na moment się odwrócił. Irena zdążyła dostrzec skoncentrowaną, arystokratycznie bladą i niespodziewanie młodą twarz.

Po chwili w tłumie nie było już żadnych arystokratów. Sklepikarz biadolił nad zniszczoną beczką, oszalały pies chciwie chłeptał darmowe wino, przyłączył się do niego jeden z gapiów. Pstra chusta płynęła przez tłum – staruszka szła wsparta na szlochającej córce i chyba nawet mamrotała jej jakieś słowa otuchy.

Irenie przypomniał się malec, którego sama uratowała przed wpadnięciem do studni.

Co prawda ocalić człowieka przed rozpędzoną beczką jest znacznie trudniej, niż w porę wyciągnąć rękę. Jasnowłosy arystokrata, który znalazł się we właściwym miejscu w odpowiednim czasie, mógł zostać po prostu zmiażdżony.

Irena westchnęła. Położyła się na łóżku i nakryła kocem. Wystarczy. Już dość na dzisiaj rodzajowych scenek. I bez tego przychodzą jej do głowy wszelakie bzdury.

* * *

Semirol wrócił po południu; milczący i strapiony. Swą elegancką koszulę, która już dwa dni wcześniej była nie pierwszej świeżości, zmienił na inną – romantyczną, z białego, grubego materiału. Oprócz tego Semirola wyraźnie irytowały krótkie, aksamitne spodnie i pantofle ze sprzączkami założone na bose stopy.

– Do tych spodni przysługują też skarpety... – oznajmiła Irena.

Semirol się skrzywił.

– Mam nadzieję, że nie ścisnęłaś się zbyt mocno gorsetem? Nałożyłaś go w ogóle?