Выбрать главу

Wróciliśmy do samochodu. Marcin ruszył wolno, wolniutko, jakby nigdzie nie chciał dojechać, jakby nie chciał, by ten wieczór się skończył.

Cudownie jest tak sunąć powoli i trzymać się za ręce. Myślę, że właśnie po to wynaleziono automatyczną skrzynię biegów.

Następnego dnia wsiadłam do samolotu nieszczęśliwa i kompletnie rozbita. Tęskniłam za Polą i chciałam wracać, ale nie chciałam już rozłączać się z Marcinem.

Stało się.

Prosto z lotniska na Okęciu pojechałam do Białegostoku po córkę i psa.

Pola powitała mnie entuzjastycznie, grzecznie podziękowała za nowe martensy, jęknęła – nie wiem, czy z zachwytu, czy wręcz przeciwnie – na widok laptopa, ale o nic specjalnie nie wypytywała. Czuła już chyba, że jej jedynowładztwo chwieje się w posadach. Figa była śmiertelnie obrażona, nie przychodziła na wołanie i chowała się za nogi mojej mamy, skąd popatrywała na mnie z nieufnością.

Wróciłyśmy do Olsztyna. Dwa dni później zaczęła się szkoła i praca. Pola zaczęła ostatnią klasę gimnazjum. Ja rozpoczęłam próby z nowym reżyserem, który przyjechał do nas aż ze Szczecina. Proszę państwa, oto Petro Wołoszenko! Jakżeby inaczej.

Nie widzieliśmy się prawie pięć lat. Petro był nadal pięknym chłopcem o zmysłowej, szczupłej twarzy i ciemnych włosach, które – jak to często bywa u brunetów – zdążyła już przyprószyć siwizna. Być może posiwiał, bo rozstał się z żoną, o czym szeptał cały teatr, popatrując na mnie, jakbym miała z tym cokolwiek wspólnego.

– Jak mogłaś ściąć takie piękne włosy? – zawołał na mój widok.

– Znudziły mi się – odpowiedziałam, nie siląc się nawet na dowcip.

– Ale ja ci się nie znudziłem? – zapytał z tym samym uśmiechem, od którego jeszcze kilka lat temu głupiałam i godziłam się na wszystko.

– Nie. To ja ci się znudziłam – przypomniałam mu. – I dobrze się stało.

Nie zamierzałam w to grać. Byłam już gdzie indziej. Byłam kimś innym. Na szczęście, bo wcale nie mam pewności, czy tamta Dasza, którą Petro poznał aż za dobrze, byłaby w stanie w ogóle dostrzec kogoś takiego jak Marcin.

Petro szybko zaczął rozmowę z kimś, kto stał obok. Było oczywiste, że nie mamy sobie nic więcej do powiedzenia.

Moje starsze koleżanki ani przez chwilę nie dały się zwieść. Były chore z ciekawości, choć wcale nie z powodu mojej zamierzchłej afery miłosnej. Wiedziały, że wyjeżdżałam do Ameryki, tylko nie miały pojęcia do kogo i dlaczego, bo nikomu poza Elką i Marzeną się z tego nie zwierzałam. Niezdolne znieść stan, w którym czegoś nie wiedzą, wymyśliły sobie, że pojechałam tam z przedstawieniem, żeby zarabiać kasę. Zanim wróciłam, były już tego absolutnie pewne.

W przerwie pierwszej próby z nowym reżyserem Karolina, zasłużona artystka sceny lalkowej, nie wytrzymała.

– Jak było w Stanach? – zagadnęła.

Dobrze – odparłam z uśmiechem.

A opłaciło się?

Zastanowiłam się chwilę i odpowiedziałam:

– Tak, opłaciło się. Nawet bardzo.

Znowu nastąpiła chwila ciszy. Kątem oka widziałam, jak Marzena gryzie się w pięść, żeby nie wybuchnąć śmiechem.

– Kulturalne osoby to przynajmniej starają się podtrzymać rozmowę – pouczyła mnie Karolina.

Podtrzymywałam. Tyle że nie z nią.

Kochany mój, tak bardzo za Tobą tęsknię. Wszystko we mnie biegnie do Ciebie. Jest mi ciężko. Jest mi pusto. Cała jestem oczekiwaniem. Chodzę jak zaczadzona. Szukam samotności. Noszę cały czas przy sobie Twoje listy i zdjęcia. Dowody na istnienie. Dowody na to, że to nie sen.

Tak bardzo chciałabym obudzić się obok Ciebie. Czuć Twoje ciepło. Na innej półkuli, w innym mieście, w innym domu i w innym łóżku – szukam Cię nad ranem.

Jestem szczęśliwa. Jest piosenka Osieckiej o tym, że mija młodość jak woda, czoło chmurzy się częściej -

a tu nagle pogoda

taka dobra pogoda

odpowiednia pogoda na szczęście.

Nie myślałam, że może być aż tak dobrze. Tak, że aż boli.

Liczę dni do Twojego przyjazdu. Myślę o naszym dziecku.

Całuję Cię iv szyję i jestem blisko,

Dasza

Ledwie zdążyłam wysłać list, po południu listonosz przyniósł mi słowo na niedzielę. Pola patrzyła z lekkim politowaniem, jak płaczę, czytając list od Marcina. Było też w tym spojrzeniu trochę zazdrości i podziwu. A może mi się przywidziało.

Najmilsza moja, tak się cieszę, że nie zabrakło Ci odwagi i przyjechałaś do mnie. Czuję się najszczęśliwszym i najsmutniejszym człowiekiem na świecie. Znowu jesteś daleko.

Jest noc. Czuję jesień w powietrzu. Wino, herbata, ciemność, smutek. Gdzie jesteś? Śpisz jeszcze. Kocham Cię w Twoim śnie.

Chyba jestem sentymentalny. Znalazłem Twój włos i się wzruszyłem. Pomiotało mną totalnie. Jeszcze miota. Patrzę na Twoje zdjęcie – i miota jeszcze bardziej. Nie patrzę – też miota. Jak sobie z tym poradzić?

Minął tydzień od Twojego wyjazdu. Poduszka leży nietknięta. Ciągle się budzę i sięgam po Ciebie z drugiej strony łóżka. To niesamowite, że Ty też o tym piszesz.

Miota. Tak bardzo mi Ciebie brakuje.

Jadę samochodem i łzy mi lecą, wycieraczki nie pomagają. Kiedy ktoś mnie pyta, „jak leci?”, łzy kręcą mi się w oczach. Miota. Może powinienem brać prozac albo coś w tym rodzaju.

Jutro daję Helen czek, który kończy nasze rozliczenia majątkowe. Będzie ciężki dzień.

Już wkrótce będziemy razem. Aż do następnego rozstania. Miota,

Marcin

PS Dziś lecę do Bostonu na konferencję (coś tam nawet prezentuję, choć wolałbym raczej zaśpiewać…), a we wtorek do Santa Monica. Będę dzwonić jak zwykle.

Chyba będzie wczesna zima. Bociany już odleciały. Elka mówiła, że z Bączyna uciekały, jakby im się pod skrzydłami paliło. A ja nie mogłam się doczekać śniegu i Marcina pod choinką, za choinką, w choince. Zamiast spać, wyobrażałam sobie nasze życie, jak będą wyglądały nasze święta, u kogo najpierw (u mojej mamy), co mu dam w prezencie (to już ja wiem najlepiej). Skręcało mnie z tęsknoty. A to dopiero początek września…

We wtorek popołudniowa próba została odwołana. Miałam wolne na nicnierobienie, na rowerową wycieczkę na koniec świata, na oglądanie fotek z Kalifornii, z Bączyna, ze zjazdu. Dopiero na zdjęciu, na którym siedzimy lekko napruci i patrzymy radośnie Panu Bogu w okno, zauważyłam, że Marcin zezuje nieco na prawe oko. Wcześniej tego nie widziałam. Pobiegłam do kuchni. Na stole stało zdjęcie Marcina, które własnoręcznie zrobiłam. Eee, wcale nie widać. Może mu tak zezuje tylko po pijaku.

Robiłam herbatę, gdy zadzwoniła komórka.

Trześniewski? Co za niespodzianka!

Dzwonił ten twój?

O co ci chodzi, Grzesiek? Myślałam, że już to sobie wyjaśniliśmy. – Chciałam rzucić telefonem, ale było coś w jego głosie…

Mam nadzieję, że nie leciał dziś w żadnym z tych samolotów. Włącz telewizor. W Ameryce wojna. Pół Nowego Jorku w gruzach. Samoloty wbite w drapacze chmur. Pewnie go tam nie było, ale cholera wie. Dasza? Słyszysz mnie?

Nie słyszałam. Powoli odłożyłam telefon.

Poczułam lekkość bytu w kolanach.

Znowu spojrzałam na zdjęcie Marcina. Starłam z ramki kurz, którego nie było. Ze zdjęciem w ręku podeszłam do telewizora. Zdążyłam na scenę zawalenia się jakiegoś budynku.

– „Dostaliśmy właśnie informację z CNN, że w wieżę południową uderzył samolot American Airlines lecący z Newark do Los Angeles. W budynek po stronie północnej uderzył najprawdopodobniej samolot United Airlines lecący z Bostonu do Los Angeles. Widzimy teraz powtórkę tej sceny”.