Выбрать главу

Przypomniało mi się, jak w jednym z pierwszych listów Dasza napisała: „Nie chcę sobie wyobrażać, jak będzie. Nigdy nie jest tak, jak sobie wyobrażamy”.

Powinienem był od razu uwiecznić sobie tę złotą myśl na ścianie. Albo na czole.

„CUDNE MANOWCE”

styczeń 2002 – maj 2003

1

Byłam szczęśliwa, młoda, pożądana, jedyna, ale czułam się jak na diabelskim młynie. Nie tylko dlatego, że męczyły mnie mdłości poranne i ciągła senność na przemian z falami irytacji. Przede wszystkim męczyło mnie to, że z trudem dotrzymuję kroku własnemu życiu, a nie zanosiło się, żebym miała w najbliższym czasie odpocząć. Świat wokół mnie zaczął obracać się trzy razy szybciej. Dzień był za krótki, wieczory wypełnione telefonami od Marcina. Poranki – wiadomo czym.

Czasami miałam ochotę usiąść w bujanym fotelu, zapatrzyć się na świat i pozwolić mu popłynąć, pięknie, na pełnych żaglach. A ja bym sobie tak siedziała, przykryta kocem, i popijała herbatę. A może bym się porwała na największe sprzątanie, z myciem okien i odtykaniem wiecznie zatkanej wanny. Wszystko wirowało. I było piękne jak nigdy. I straszne. Ale tylko trochę.

Na Zaduszki pojechaliśmy do Białegostoku. Wtedy powiedziałam mamie i Poli o naszej decyzji. Ale nie pamiętam, jak to powiedziałam. Może, że chcemy być razem, czy że jesteśmy razem. Coś w tym rodzaju.

Mama wiedziała już wcześniej, co się święci, ale chciałam, żeby Pola dowiedziała się dopiero wtedy, kiedy wszystko będzie już pewne. Z rozmysłem też powiedziałam jej o tym w obecności mamy, żeby dać jasny sygnał, że nie ma tu żadnej tajemnicy, intrygi ani kombinowania.

– Czy tata o tym wie? – To było pierwsze pytanie Poli.

Moja mama milcząco wzniosła oczy ku niebu.

Nie. Jeszcze nie wie. Chciałam, żebyście najpierw wy się dowiedziały.

Ale mogę mu powiedzieć?

Oczywiście. To żadna tajemnica.

Chwyciła telefon, smycz, zawołała Figę i już jej nie było.

Padnie trupem – mruknęła mama.

Przeżyje – machnęłam ręką.

Nie pierwszy raz obie miałyśmy rację.

Grzegorz trawił nowinę przez dwa tygodnie. Zadzwonił w sobotni wieczór krótko przed świętami. Oglądałyśmy z Elką nagranie z jej wakacyjnego wyjazdu do Wenecji. Ściślej mówiąc, było to dzieło jej męża, który nie dość, że filmował, to jeszcze przez cały czas komentował wszystko, co widział w kadrze: „A tu, ten, gondolier, z wiosłem. Zaraz się walnie w głowę tym wiosłem. A nie, nie. O cholera, ptak mi narobił na rękę. Elka! Masz chusteczki? A tu się nasz kanał łączy z tym, no…”. I tak w kółko.

Absolutny koszmar! Kiedy po kwadransie tego bełkotu Elka bez słowa wyłączyła fonię, miałam ochotę rzucić jej się na szyję. Wtedy zadzwoniła moja komórka.

Cześć – usłyszałam Grześka. Dziecko musiało mu podać mój dość starannie strzeżony numer. – Nieźle się urządziłaś, pogratulować.

Słucham?

– A ty w ogóle wiesz, kto to jest, ten twój? Z tej Ameryki to czasami taka szumowina przyjeżdża, że aż strach. Może to jakiś CIA? Mafia? Pedał? Sama wiesz, jak tam jest.

Słucham?

Rób co chcesz, dorosła jesteś, ale wiesz, zastanów się. Ja wiem, co mówię. Ty go prawie nie znasz, jak mi dziecko zmarnuje, to gołymi rękami zabiję jak…

Rozłączyłam się.

– Co się stało? – zapytała Elka, widząc moją minę.

Pokręciłam głową, próbując zebrać myśli. Nie udało mi się, więc powtórzyłam jej słowo w słowo, co usłyszałam, w nadziei, że tym sposobem uda mi się coś zrozumieć.

– Nieźle. Najpierw ci pogratulował, a potem wypowiedział cztery zdania na krzyż i w każdym cię obraził – podsumowała. – Musiał to mieć starannie przemyślane.

Od naszego rozwodu minęło osiem lat. Osiem lat! Różnie bywało, ale co najmniej od czterech nasze stosunki były wręcz modelowe. Grzesiek regularnie płacił alimenty, nie było problemu z nadzwyczajnymi wydatkami typu aparat ortodontyczny czy wakacyjne wyjazdy – może się nie rwał, ale bez dyskusji dokładał połowę. Nie miałam na co narzekać.

Oczywiście, musiałam wysłuchiwać krytycznych uwag na temat swoich metod wychowawczych, dyskutować śmiałe pomysły pedagogiczne – tym śmielsze, że to przecież ja miałam na bieżąco pilnować ich realizacji. Dawałam się przesłuchiwać na okoliczność najróżniejszych wpadek mojej córki w charakterze głównej podejrzanej. Gdyby nie to, że Pola była zdrowa jak rydz, pewnie byłabym winna każdego jej kataru. Nieważne. Pryszcz w porównaniu z wyczynami znanych mi rozwiedzionych par i – powiedzmy sobie szczerze – pryszcz w porównaniu z tym, co wcześniej wyczyniał Grzegorz jako mój mąż. Nie miałam pojęcia, jak mu się układa z Jagodą, ale małżeństwo trwało, reszta mnie nie obchodziła.

– Nic z tego nie rozumiem – westchnęłam.

– A czego tu nie rozumieć! – Elka wyłączyła nagranie i spojrzała z rozbawieniem. – To oczywiste. Jest zupełnie zdezorientowany, bo coś ci się wreszcie udało.

– Ależ jemu od lat się udaje! – zaprotestowałam. – Ma żonę, dorastającą córkę, mieszkanie, samochód, pracuje w swoim zawodzie, jest w nim świetny, o co chodzi?

On to on – wyjaśniła Elka. – A ty miałaś być nieszczęśliwa i samotna do końca swoich dni. Nie rozumiesz? Miałaś klepać biedę i tkwić w tym samym miejscu, w którym cię zostawił. Bieda z nędzą i przede wszystkim samotność. Tak miało być. Dzięki temu on mógł coś tam sobie udowodnić.

Co na przykład?

– Na przykład, że z was dwojga to ty jesteś niezdolna do stworzenia trwałego związku.

Przez chwilę docierał do mnie sens jej słów.

Tak naprawdę nie chciałam o tym myśleć. Z zakamarków pamięci wypłynął obraz Grzegorza z żoną na koniach gdzieś pod Wrocławiem, jaki zapamiętałam ze zdjęcia, które Pola upodobała sobie od pewnego czasu. Uśmiechnięty, zalotnie spoglądający w obiektyw, za którym stała jakaś pewnie młodo – piękna fotografka. Grzegorz nie przepuści żadnej.

– No tak – przyznałam w końcu. – Ja w szczęśliwym związku. To faktycznie niespodzianka.

Walnęło mnie i przez chwilę ogarnęła mnie totalna depresja. Czy los rzeczywiście się do mnie uśmiechnął? Czy to chwila, czy tak ma być? Co ja teraz czuję? Co powinnam teraz czuć?

– Żebyś wiedziała, Dasza – Elka wyciągnęła się w fotelu. – Nawet ja jestem zaskoczona.

Wyciągnęłam się w fotelu obok.

Wiesz, co ci powiem? Ja też. – Chyba mi trochę przeszło.

Nie przejmuj się Grześkiem, jakoś to łyknie. Nie ma wyjścia. Wie już, że jesteś w ciąży?

– Nawet Pola jeszcze nie wie.

– Tym się dopiero chłopina zadławi – parsknęła.

Jakoś nie było mi do śmiechu, ale nie czułam też zdenerwowania ani napięcia. Świat należał do mnie, choć przed chwilą czułam się beznadziejnie.

Coś się definitywnie zakończyło, coś się nieodwołalnie zmieniło. W świecie i we mnie. Było mi całkowicie i kompletnie obojętne, co myśli o mnie mój były mąż. Najchętniej bym zapomniała, że taki facet istnieje. Był prehistorią, dinozaurem z dużym ogonem i maleńkim móżdżkiem. Nie sądziłam, by cokolwiek z tego, co mi naopowiadał, mógł sprzedać Poli – Elka miała rację, to była rozgrywka ze mną. Tylko że ja zeszłam już z boiska! Mógł sobie dalej obmyślać strategie, mógł nawet wbijać te swoje dobrze wymierzone gole, ale tylko Panu Bogu w okno.

Następnego ranka, kiedy Pola przyszła jak zwykle w niedzielę do mojego łóżka, powiedziałam jej, że jestem w ciąży z Marcinem i że wyprowadzamy się z Olsztyna. Tak zwyczajnie.