To dawało zdrowy dystans do aktualnie obowiązujących niewzruszonych zakazów.
Starałam się nie porównywać i nie przeżuwać na nowo starych żalów z poprzedniego życia, ale rozpływałam się cała, kiedy Marcin wracał z pracy i zajmował się Ulą. Nie pytał, co niby takiego robiłam przez dzień cały i czym niby się tak zmęczyłam.
Będąc w ciąży, nasłuchałam się o tym, jaki to w tym wieku cudowny zastrzyk energii, ale po paru miesiącach swoje wiedziałam.
Niewiele mnie denerwowało, niewiele mnie nękało – w porównaniu z tym, co działo się po urodzeniu Poli, byłam wręcz flegmatyczną matką – ale fizycznie dostawałam w kość. Znowu miałam bicepsy. Znowu miałam problemy z kręgosłupem.
Najbardziej lubiłam niedzielne popołudnia, kiedy Pola brzdąkała na gitarze, ja podrzemywałam, a Marcin siedział z Ulą i przyglądał jej się z miną: „To moje dzieło!”.
Powolutku docieraliśmy się z Marcinem. Mawiał: „Ja to najbardziej lubię to docieranie. Ty wiesz, co mam na myśli…”. Najbardziej pomógł nam w tym czas kupowania i remontowania domu, kiedy sytuacja zmieniała się z dnia na dzień, afera goniła aferę, sprawy wymykały się spod kontroli, a w tym wszystkim były jeszcze zmienne humory Poli i niezmienne potrzeby Uli.
Kolejny raz Pola wyjechała na ferie ze swoim ojcem i wróciła do nowego domu. Podobnie jak rok temu Grzesiek odwiózł ją, ale tym razem zachowywał się już jak cywilizowany człowiek, przywitał się normalnie z Marcinem, dał się namówić na herbatę, a nawet obejrzał z Polą jej nowy pokój, wierną replikę poprzedniego. Uważnie przyjrzał się Uli, coś nawet miłego powiedział.
Za to Pola przyjechała jakaś przygaszona i smutna, choć zwykle z wyjazdów z ojcem wracała w świetnej formie. Nawet nie musiałam specjalnie wyciągać z niej, co się stało, sama mi to powiedziała, zanim Grzegorz zdążył dojechać do końca naszej ulicy.
– Co słychać, córeczko? Gdzie twój humorek – zagadnęłam, widząc, że siedzi na łóżku i machinalnie przeczesuje palcami włosy, które wreszcie dorosły do pożądanej długości, za łopatki.
Za odpowiedź miało mi starczyć wzruszenie ramion.
– Pokłóciłaś się z tatą? – badałam dalej.
– Nie.
– To co się stało?
– Jagoda spodziewa się dziecka.
No tak, po latach problemów, poronień i depresji, wreszcie im się udało.
Biedna Pola, pojechała do ojca, żeby bez przeszkód i wy rzutów sumienia ponarzekać na niemowlaka, który jak nożem uciął zakończył jej niczym niezmącone jedynactwo, a na pocieszenie dostała radosną wiadomość o kolejnym, który odbierze jej wyłączność na ojca.
Rozumiem, jeszcze jeden niemowlak… – zaczęłam.
Mamo, nie o to chodzi – przerwała mi Pola ze zniecierpliwieniem. – Dwa lata temu tata powiedział, że nie możemy jechać nad morze, bo Jagodzie właśnie wycięli macicę czy coś i są jakieś komplikacje.
Zamarłam. Niby coś się zmieniało, a nic się nie zmieniło.
Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś, córeczko?
Bo tata powiedział mi to w głębokiej tajemnicy.
Nie wiedziałam, jak zareagować. Płakać mi się chciało na myśl, że ten głupek okłamuje jedyną na świecie kobietę, która kocha go za to, że jest, nie przejmując się wcale tym, jaki jest. Żeby chociaż miał jakieś poważne powody! Ale nie, kłamał z nawyku, bo po co miałby mówić prawdę, po co przyznawać, że, nie wiem, nie ma pieniędzy na wyjazd z córką, skoro zawsze można wymyślić powód dramatyczny i niepodważalny.
Tyle że nigdy nie nauczył się zapamiętywać tych swoich kolejnych wersji. Albo zawsze miał ich tyle, że nad nimi nie panował!
– No, niestety. Tata już taki jest – bąknęłam, wściekła na niego i na siebie, że to mówię.
Jak to się dzieje? Dlaczego jedni całe życie starają się być wobec wszystkich w porządku i nieustannie się ich rozlicza z jakichś wpadek, a innych, tych, którzy od zawsze mają wszystkich gdzieś i zajmują się wyłącznie grzebaniem we własnym nosie, za każdym razem rozgrzesza się magicznym „On już taki jest”? Jakby to wystarczyło za całe usprawiedliwienie!
– Ciebie też oszukiwał? – zapytała Pola.
Pokiwałam głową. Ciebie pewnie też, córeczko, pomyślałam. Tylko dłużej mu się udawało.
– Więc nie poznał Jagody na szlaku z Gąsienicowej?
Pokręciłam głową.
Poznał ją w teatrze, była dziennikarką radiową, przychodziła na wszystkie nasze premiery.
Dlaczego mnie to nie dziwi? – prychnęła Pola.
Grzesiek kochał Polę, tego byłam pewna. Chciałam być tego pewna. Był z nią blisko – w granicach swoich możliwości. Chyba jednak niewielkich.
Może przez to, a może przez codzienne wspólne dojazdy kolejką i metrem, dość że ku mojej radości stosunki Marcina z Polą weszły w kolejną fazę, której nie wahałabym się nazwać komitywą. On podśmiewał się z rytualnych poszukiwań jakiejkolwiek dolegliwości, która pozwoliłaby jej choć na trochę uniknąć szkoły. Ona kpiła z jego pracy, namawiając, żeby bardziej twórczo wykorzystał hakerskie umiejętności i poprawił jej oceny w szkolnym komputerze.
Na poważnie ścięli się tylko raz, na parę tygodni przed testami kończącymi naukę w gimnazjum. Od ich wyniku zależało przyjęcie do lepszego lub gorszego liceum, o czym Pola doskonale wiedziała. Wybrałyśmy już trzy szkoły, do których mogłaby pójść, do jednej z nich trzeba było zdać dodatkowy egzamin. Mimo to od wiosny jej podręczniki pokrywały się kurzem, a ona opowiadała bez przerwy, jaka jest przemęczona i przepracowana. W końcu, na moją stanowczą prośbę, Marcin profilaktycznie odłączył jej Internet. Zapowiedziałam wtedy, że tak zostanie do egzaminów, bo co jak co, ale zmęczenie oczu, którym się ciągle wymigiwała od nauki, było prostą konsekwencją choroby zwanej Gadu – Gadu.
Chyba wtedy nastąpiła ostatnia wielka awantura, w której Pola użyła przeciwko Marcinowi swojego koronnego argumentu:
– Nie masz prawa! Nie jesteś moim ojcem!
Na co Marcin przerwał porządkowanie kabli, wychylił się spod jej biurka i powiedział:
– Wiem. Wszyscy znamy twojego ojca. Ja to robię bezprawnie.
Pola zamrugała niepewnie, jakby ta nieoczekiwanie bezczelna odpowiedź rozsadziła jej sprawdzony scenariusz. Zazwyczaj wykrzykiwała: „Nie jesteś moim ojcem!” i wychodziła, trzaskając drzwiami, co uniemożliwiało jakikolwiek dalszy ciąg.
Teraz też wyszła, ale jakoś tak bez impetu. Właściwie dla zasady. A ja, pomagając Marcinowi otrzepać się z kurzu, powiedziałam:
– Już wiem, po co jest okres dojrzewania.
– No?
– Żeby nieszczęsny rodzic zaczął z nadzieją myśleć o dniu, kiedy dziecko wreszcie wyprowadzi się z domu i zacznie sobie szkodzić na własny rachunek.
Kurz opadł i w ciągu jednego weekendu Pola przeszła do porządku dziennego nad tym, że została odcięta od prawdziwego świata. Była to zresztą oczywista nieprawda, o czym przekonaliśmy się, kiedy przyszedł rachunek za jej telefon. Gigantyczny. To z kolei – jak sądziliśmy – pozostawało w ścisłym związku z niejakim Michałem, metalowcem z Milanówka, ze wszystkimi tego atrybutami i nieodłączną gitarą. Marcin spotykał go regularnie na peronie kolejki, którą rano przyjeżdżali z Polą z Michałowic. Nie wypytywałam jej, ale wiem, że sporo wtedy rozmawiała z Marcinem o tym, jacy faceci są bez sensu i jak nic nie rozumieją.