Выбрать главу

– Niclasa z całą pewnością nie było wtedy w przychodni. Nie pamiętasz? – zwrócił się do Martina. – W żaden sposób nie mogliśmy go złapać. Wrócił do domu dopiero po dwóch godzinach. Nie wiemy, gdzie był. I dlaczego kłamał, że był w przychodni.

Martin kiwał głową w milczeniu. Rzeczywiście, przeoczyli to!

– Może należy również przesłuchać Morgana, syna sąsiadów? Są doniesienia, inna rzecz, czy prawdziwe, że się zakradał i zaglądał ludziom do okien, podobno podglądał Lilian. Bóg jeden wie po co – powiedział Gösta, popijając kawę i mrużąc oczy nad filiżanką.

– To są stare sprawy i, jak sam zauważyłeś, zwłaszcza po tym, co stało się wczoraj, nic nie wskazuje, że prawdziwe – odpowiedział zniecierpliwiony Patrik. Nie widział sensu w sprawdzaniu kłamstw Lilian, ani dawnych, ani najnowszych.

– Z drugiej strony sami stwierdziliśmy, że nie mamy żadnych wyraźnych tropów, więc… – Gösta rozłożył ręce. Przyglądały mu się podejrzliwie trzy pary oczu. Nieprawdopodobne, żeby Gösta przejawiał tyle inicjatywy. Może właśnie dlatego powinni go posłuchać. Podbudowując swój wywód, Gösta dodał: – W dodatku jeśli się nie mylę, z domku Morgana widać dom Florinów. Mógł coś widzieć tamtego ranka.

– Masz rację – powiedział Patrik. Zrobiło mu się głupio. Powinien pomyśleć o Morganie przynajmniej jako o potencjalnym świadku. – Zrobimy tak: ty i Martin pogadacie z Morganem Wibergiem, a ja i – umilkł, a potem zmusił się, by wymienić to imię – Ernst posłuchamy, co ma do powiedzenia ojciec Sary. Spotkamy się po południu i wymienimy się informacjami.

– A ja? Też mogłabym coś zrobić – odezwała się Annika.

– Przypilnuj telefonu. Dziś było o tym w gazetach. Przy odrobinie szczęścia może coś wpłynie od ludzi.

Annika skinęła głową i wstała, żeby wstawić filiżankę do zmywarki. Pozostali zrobili to samo. Patrik poszedł do swojego pokoju czekać na Ernsta. Na początek utną sobie pogawędkę na temat punktualnego przychodzenia do pracy, gdy toczy się śledztwo w sprawie morderstwa.

Mellberg miał uczucie, że fatum ściga go wielkimi susami. Został mu jeszcze tylko jeden dzień. List nadal leżał w górnej szufladzie biurka. Nie miał odwagi przeczytać go jeszcze raz. I tak znał go na pamięć. Sam się dziwił, że targają nim tak sprzeczne uczucia. W pierwszej chwili po prostu nie chciał przyjąć tego do wiadomości. Był wściekły, ale czuł, że wiąże z tym coraz większe nadzieje, i sam był tym zaskoczony. Dotychczas Mellberg uważał swoje życie za niezwykle udane, w każdym razie do czasu, kiedy go przeniesiono do tej dziury. Od tej pory, musiał to przyznać, było nieco gorzej. Oprócz awansu, na który we własnym pojęciu w pełni zasługiwał, nie brakowało mu niczego. Przynajmniej tak mu się zdawało. Nieprzyjemny incydent z Iriną dał wprawdzie niektórym pożywkę do domysłów, że oczekuje od życia czegoś więcej, ale szybko przeszedł do porządku nad tą sprawą.

Był dumny, że nikogo nie potrzebuje. Jedyną prawdziwie bliską mu osobą była zmarła matka. Teraz to się mogło zmienić, jak wynikało z listu.

Oddychał ciężko, z wysiłkiem. Lęk mieszał się z niecierpliwością i ciekawością. Z jednej strony chciałby, żeby ten dzień minął jak najprędzej. Jutro miało już nie być żadnych wątpliwości. Z drugiej strony wolałby, żeby mijał jak najwolniej.

Przez pewien czas zastanawiał się, czy nie machnąć ręką na to wszystko. Mógłby wyrzucić list do kosza i liczyć na to, że problem sam się rozwiąże. Wiedział jednak, że tak się nie stanie.

Westchnął, położył nogi na biurku i zamknął oczy. Równie dobrze może spokojnie poczekać, co przyniesie jutro.

Gösta i Martin dyskretnie przemknęli obok dużego domu, w nadziei, że nikt ich nie zauważy. Nie życzyli sobie kolejnej potyczki z Kajem. Chcieli spokojnie porozmawiać z Morganem bez asysty rodziców. Zresztą Morgan był dorosły, nie było powodu, żeby któreś z rodziców było przy rozmowie.

Zapukali i długo czekali. Zaczęli nawet wątpić, czy w środku ktoś jest. W końcu otworzył im blady, jasnowłosy mężczyzna około trzydziestki.

– Kim jesteście? – spytał monotonnym głosem. Jego twarz nie wyrażała pytania, co zazwyczaj towarzyszy takim słowom.

– Jesteśmy z policji – odpowiedział Gösta. Przedstawił siebie i Martina. – Rozmawiamy z ludźmi z sąsiedztwa o śmierci Sary Klingi.

– Aha – powiedział Morgan, nie ruszając się z miejsca. Jego twarz nadal nie wyrażała żadnych emocji.

– Czy moglibyśmy wejść na chwilę i porozmawiać? – spytał Martin. Czuł się coraz bardziej nieswojo w obecności tego dziwnego mężczyzny.

– Raczej nie. Jest dziesiąta. Od dziewiątej do kwadrans po jedenastej zazwyczaj pracuję. Następnie, od kwadrans po jedenastej do dwunastej, jem lunch, a potem znowu pracuję od dwunastej do kwadrans po drugiej. Potem idę do rodziców na kawę i ciastko. Jestem tam do trzeciej. Następnie znowu pracuję do piątej, potem jem obiad. O szóstej oglądam wiadomości w dwójce, o pół do siódmej – w czwórce, a o pół do ósmej – na jedynce. I kolejne wiadomości na dwójce o dziewiątej. Potem idę spać.

Podczas całej tej przemowy prawie nie zaczerpnął tchu. Mówił wysokim, ostrym głosem, cały czas na jednym tonie. Martin i Gösta wymienili spojrzenia.

– Widzę, że rzeczywiście masz wypełniony cały dzień – powiedział Gösta. – Ale zrozum, musimy z tobą porozmawiać. Będziemy wdzięczni, jeśli poświęcisz nam parę minut.

Morgan pomyślał chwilę i postanowił spełnić ich życzenie. Odsunął się, wpuszczając ich do środka, ale wyraźnie nie podobało mu się, że zakłócają mu porządek dnia.

Martin był zdumiony. W domku był tylko jeden pokój, będący zarówno miejscem pracy, jak i sypialnią.

I wnęka kuchenna. Było czysto i porządnie z jednym wyjątkiem: wszędzie piętrzyły się stosy czasopism. Ścieżki między stosami prowadziły do poszczególnych części pokoju. Jedna do łóżka, druga do komputerów, kolejna do wnęki kuchennej. Te góry pism, jak ustalił Martin, komputerowych, były owocem wielu lat zbierania. Obok najnowszych leżały numery sprzed kilku lat.

– Widzę, że interesujesz się komputerami – odezwał się Martin.

Morgan patrzył na niego. Nie komentował tego, co oczywiste.

– Nad czym pracujesz? – zagadnął Gösta, przerywając kłopotliwe milczenie.

– Przygotowuję gry komputerowe. W większości typu fantasy – odpowiedział Morgan. Podszedł do komputerów, jakby szukał w nich schronienia. Martin zauważył, że porusza się sztywno, niezdarnie, ale nie zwalił żadnego ze stosów czasopism. Dotarł bezpiecznie do jednego z komputerów i usiadł przed nim. Spojrzał na Martina i Göstę, stojących bezradnie wśród tego bałaganu. Zastanawiali się, jak rozmawiać z tym przedziwnym indywiduum. Nie umieliby sprecyzować, co jest w nim dziwnego, ale było dla nich oczywiste, że odbiega od normy.

– To ciekawe – odezwał się Martin. – Zawsze się zastanawiałem, jak ludzie wymyślają takie fantastyczne światy. Pewnie trzeba mieć niebywałą wyobraźnię.

– Ja nie umiem tworzyć gier. Robią to inni, ja je tylko koduję. Mam aspergera – dodał Morgan sucho. Martin i Gösta znów wymienili spojrzenia.

– Aspergera? Niestety nie wiem, co to jest – powiedział Martin.

– Większość ludzi nie wie – odparł Morgan. – To forma autyzmu, ale przy normalnej albo dużej inteligencji. Ja mam wysoki poziom inteligencji. Bardzo wysoki – dodał, ale nie brzmiało to wartościująco. – Tacy ludzie jak ja, z zespołem Aspergera, mają trudności z porównaniami, z czytaniem wyrazu twarzy, ironii i barwy głosu. Z tego powodu mamy kłopoty z nawiązywaniem kontaktów.