Zdarzało się co prawda, że patrząc na sąsiadki, które mimo wiecznej harówki jakoś nie narzekały, myślał o tym, że los nie był dla niego sprawiedliwy. Zaraz jednak przyznawał, że to nie los, tylko on sam się w to wpakował. Nie miał prawa narzekać.
Wąską ścieżką szedł ciężko do domu. Miał za sobą kolejny dzień żmudnej pracy przy pozyskiwaniu kruszywa. Bolał go bark. Zbyt ciężki wysiłek jak na jeden dzień. Skręcało go z głodu, bo rano nie znalazł w domu niczego, co mógłby zabrać do pracy. Gdyby nie zlitował się nad nim sąsiad, Jansson, i nie podzielił się z nim kanapką, przez cały dzień nie miałby nic w ustach. Pomyślał, że musi skończyć z oddawaniem Agnes całej pensji. Musi wziąć na siebie domowe zakupy, tak jak wziął na siebie inne obowiązki. On może głodować, ale nie dopuści, żeby jego dziecko chodziło głodne. Pora wprowadzić inne zwyczaje.
Westchnął, przystanął, pchnął cienkie drewniane drzwi i wszedł do domu.
Siedząc w okienku, Annika widziała zza szyby wszystkich wchodzących i wychodzących. Dzień upływał dość spokojnie. Tylko Mellberg tkwił jeszcze w swoim gabinecie. Nikt się nie zgłaszał z żadną sprawą niecierpiącą zwłoki. Mimo to Annika była mocno zajęta. Nagłośnienie sprawy przez media przyniosło plon w postaci wielu telefonów. Było jednak za wcześnie, aby stwierdzić, czy wniosą coś nowego. Decyzja nie należała do niej. Po prostu notowała wszystko, czego się dowiedziała, łącznie z nazwiskami i numerami telefonów tych, którzy dzwonili. Zebrane przez nią informacje, jak zauważyła, głównie plotki i bezpodstawne oskarżenia, miały następnie trafić do prowadzącego śledztwo Patrika. Był tym uszczęśliwiony.
Telefonów było nawet więcej niż zwykle. Sprawy dotyczące dzieci zazwyczaj wywoływały wielkie poruszenie. A tym razem chodziło przecież o morderstwo. Obraz telefonujących, jaki wyłaniał się z tych rozmów, był niezbyt budujący. Przede wszystkim wyglądało na to, że głoszona we współczesnym świecie tolerancja dla homoseksualistów nie przyjęła się poza wielkimi miastami. Sporo zgłoszeń dotyczyło mężczyzn, których uznano za jednostki podejrzane na tej tylko podstawie, że byli homoseksualistami lub za nich uchodzili. W większości przypadków uzasadnienie było tak głupie, że aż śmieszne. Wystarczyło, że mężczyzna wykonywał zawód inny niż tradycyjnie męski, by zgłaszający stwierdzał, że to na pewno zboczeniec. Samo to wystarczało, aby go oskarżyć o niejedno. Tak nakazywała prowincjonalna logika. Nasłuchała się więc o miejscowym fryzjerze, sprzedawcy sezonowo pracującym w kwiaciarni, nauczycielu, który miał niewybaczalną skłonność do noszenia różowych koszul, i o najbardziej podejrzanym ze wszystkich – wychowawcy w przedszkolu. Tego ostatniego dotyczyło aż dziesięć zgłoszeń. Annika westchnęła i odłożyła je na bok. Wygląda na to, że w małych miejscowościach czas stoi w miejscu.
Następna rozmowa była inna. Dzwoniła kobieta. Życzyła sobie zachować anonimowość, ale to, co powiedziała, niewątpliwie było interesujące. Annika wyprostowała się na krześle i skrzętnie zapisywała to, co słyszała. Ta kartka miała trafić na sam wierzch stosiku notatek. Ciarki jej przeszły po krzyżu. Miała przeczucie, że ta informacja może się okazać kluczowa. Poczuła coś w rodzaju satysfakcji, bo nieczęsto bywała świadkiem zwrotnych punktów dochodzenia. Może to właśnie ten moment. Telefon znów zadzwonił. Jeszcze jedno zgłoszenie dotyczące pana z kwiaciarni.
Arne rozkładał w ławkach książeczki do nabożeństwa. Robił to niechętnie, bez zwykłej radości. Te nowomodne pomysły! Muzyczne nabożeństwo w piątkowy wieczór, w dodatku wcale nie religijna muzyka, ale niefrasobliwa, wesoła, wręcz pogańska! Arne był zdania, że muzyka może towarzyszyć jedynie niedzielnym nabożeństwom i przede wszystkim powinny to być psalmy. Ale w dzisiejszych czasach można grać cokolwiek, zdarza się nawet, że ludzie klaszczą. Należy się cieszyć, że jeszcze nie jest tak źle jak w Strömstad, gdzie proboszcz stale zaprasza do kościoła muzyków popowych. Dziś zagrają uczniowie miejscowej szkoły muzycznej, nie jacyś narwańcy ze Sztokholmu, którym wszystko jedno, czy występują w Domu Bożym, czy na estradzie w parku przed pijakami.
Wierni odśpiewają kilka psalmów. Ich numery Arne starannie wywiesił na tablicy po prawej stronie prezbiterium. Potem cofnął się o krok, by się upewnić, czy wiszą prosto. Za punkt honoru stawiał sobie, żeby wszystko było jak należy w najdrobniejszych szczegółach.
Gdyby mógł taki sam porządek zrobić z ludźmi. Byłoby o wiele lepiej. Gdyby chcieli go słuchać, zamiast grzeszyć. Przecież wszystko jest zapisane w Biblii. Wszystko, w najdrobniejszych szczegółach, tylko trzeba się wysilić i poczytać.
Znów zrobiło mu się żal, że ominęło go kapłaństwo. Rozejrzał się, czy jest sam, otworzył bramkę do prezbiterium i nabożnie podszedł do ołtarza. Podniósł wzrok na wynędzniałą, okaleczoną figurę Jezusa na krzyżu. Oto sens życia. Patrzeć na krew sączącą się z ran Jezusa, na ciernie wbijające się w jego skroń i z szacunkiem schylać głowę przed jego cierpieniem. Odwrócił się i spojrzał na puste ławki. Oczyma duszy widział, jak zapełniają je parafianie, jego słuchacze. Na próbę podniósł ręce, a słowa odbijały się echem po świątyni:
– Niech Pan rozpromieni swe oblicze nad wami…
Wyobrażał sobie ludzi przejętych jego słowami, widział, jak wpatrują się w niego promiennym wzrokiem i całym sercem przyjmują błogosławieństwo. Powoli opuścił ręce. Zerknął na ambonę, z której ponad głowami zgromadzonych głosi się Słowo Boże.
Zrobił kilka kroków w jej stronę, ale kiedy stanął na pierwszym schodku, usłyszał, jak otwierają się ciężkie drzwi. Cofnął nogę i wrócił do swoich zajęć. W piersiach paliła go gorycz.
Sklep był otwarty tylko latem i przy okazji większych świąt, więc Jeanette należało szukać w jej stałym miejscu pracy, jednej z niewielu otwartych również zimą restauracji lunchowych w Grebbestad. Patrik otworzył drzwi i natychmiast zaburczało mu w brzuchu. Było trochę za wcześnie na lunch i w restauracji nie było jeszcze gości. Młoda kobieta chodziła po sali, przygotowując stoły.
– Jeanette Lind?
Podniosła wzrok i kiwnęła głową.
– Tak, to ja.
– Patrik Hedström i Ernst Lundgren z komisariatu policji w Tanumshede. Mamy do pani kilka pytań. Można?
Skinęła głową i spuściła wzrok. Chyba się domyślała, o co chodzi. Jeśli w ogóle była zdolna do wyciągania wniosków.
– Napijecie się kawy? – spytała. Patrik i Ernst skwapliwie przytaknęli.
Patrik obserwował, jak podchodzi do maszynki do kawy. Reprezentowała dość częsty typ urody: nieduża, ciemnowłosa, o pełnych kształtach. Duże, brązowe oczy, wijące się włosy do połowy pleców. Kiedyś zapewne najładniejsza dziewczyna w całej klasie, a może i w całym roczniku. Musiała mieć powodzenie u najfajniejszych spośród nieco starszych chłopców. Okres świetności takich dziewczyn kończył się, kiedy opuszczały szkołę. Zostawały w rodzinnych stronach, bo tam mogły liczyć przynajmniej na częściowe zachowanie pozycji, podczas gdy w wielkim mieście na tle tamtejszych ślicznych dziewczyn wyglądałyby po prostu pospolicie. Patrik ocenił, że jest od niego młodsza, a więc znacznie młodsza od Niclasa. Pewnie ma ze dwadzieścia pięć lat, może mniej.
Postawiła przed nimi kawę i usiadła przy stoliku, lekko odrzucając włosy do tyłu. Jako nastolatka na pewno tysiące razy ćwiczyła ten gest przed lustrem. Patrik musiał przyznać, że zrobiła to perfekcyjnie.
– No to strzelajcie, jak to mówią w amerykańskich filmach. – Lekko się uśmiechnęła. Mrużąc oczy, patrzyła na Patrika.