Выбрать главу

Ciszę przerwał jakiś hałas w lesie.

– Przefaksujesz nam to? – spytał Pedersena.

– Już to zrobiłem. Laboratorium będzie jeszcze analizować popiół, może znajdzie w nim coś ciekawego. Ale nie chcieli czekać z tą informacją. Pomyśleli, że będzie lepiej, jak nam powiedzą od razu.

– Dobrze zrobili. Jak myślisz, kiedy będzie wiadomo coś więcej?

– Gdzieś tak w połowie tygodnia – odpowiedział Pedersen. – A jak wam idzie? Doszliście do czegoś?

Pedersen nie miał zwyczaju pytać o śledztwo, ale Patrik się nie zdziwił. Śmierć Sary poruszyła wielu ludzi, nawet często obcujących z umieraniem. Patrik musiał się chwilę zastanowić.

– Obawiam się, że niewiele wymyśliliśmy. Jeśli mam być szczery, nie mamy żadnych tropów. Może ten nas dokądś zaprowadzi. Nie powiem, żebym miał pomysł dokąd, ale jest tak dziwny, że może w końcu ruszymy z miejsca.

– Miejmy nadzieję – odparł Pedersen.

Patrik w skrócie opowiedział Ernstowi, czego się dowiedział. Chwilę siedzieli w milczeniu. Usłyszeli, że coś szeleści w krzakach. Patrik spodziewał się, że zaraz wypadnie na nich łoś, ale w suchych, poczerwieniałych liściach buszowały pewnie tylko ptaki albo wiewiórki.

– Jak myślisz? Może pora przyjrzeć się łazience Florinów?

– Nie trzeba było wcześniej tego zrobić? – odezwał się Ernst.

– Może i tak – odparł cierpko Patrik, zdając sobie sprawę, że Ernst ma rację. – Ale nie zrobiliśmy tego. Więc lepiej późno niż wcale.

Ernst nie odpowiedział. Patrik wziął komórkę i zadzwonił w kilka miejsc, żeby uzyskać niezbędne pozwolenia i wezwać ekipę techników z Uddevalli. Naciskał, żeby się pospieszyli. Słowa Ernsta wciąż brzmiały mu w uszach. W końcu obiecano mu, że zjawią się jeszcze tego samego dnia po południu.

Patrik westchnął, uruchomił silnik i wrzucił wsteczny bieg. W głowie miał zamęt. Nie mógł przestać myśleć o tym popiele. I o śmierci.

16

Fjällbacka 1924

Nienawidziła tego życia, i to jeszcze bardziej, niż przypuszczała, gdy tu przyjechała. Nigdy nawet jej się nie śniło, że mogłaby żyć w takiej biedzie, wręcz nędzy. Jakby nie wystarczało odrażające otoczenie, spuchła i czuła się przez to brzydka i niezgrabna. Pociła się w upale, włosy, dawniej starannie ułożone, wisiały jej w strąkach. Marzyła o tym, żeby ta istota, która ją zmieniła w odpychające indywiduum, wreszcie z niej wyszła. Z drugiej strony przerażała ją perspektywa porodu. Na samą myśl była bliska omdlenia.

Życie z Andersem było dla niej udręką. Gdyby okazał choć trochę charakteru! To jego psie spojrzenie, którym wodził za nią, błagając o odrobinę uwagi. Zdawała sobie sprawę, że sąsiadki nią gardzą, bo w odróżnieniu od nich nie tyra w domu, nie usługuje niewdzięcznemu mężowi. Dlaczego miałaby to robić? Przecież jest od nich lepsza, pochodzi z zupełnie innej klasy, odebrała dobre wychowanie. Anders myślał, nie wiadomo dlaczego, że będzie szorować podłogi i nosić mu jedzenie do kamieniołomu. W dodatku miał czelność narzekać na rozrzutność, z jaką wydaje jego nędzne grosze. W jej stanie w ogóle nie powinna nic robić. A jeśli już nachodziła ją ochota, żeby sobie coś kupić, nie powinien robić rabanu, że lepiej by było, gdyby kupiła masło albo mąkę.

Agnes westchnęła i oparła spuchnięte nogi na stołku. Ile wieczorów spędziła przy jedynym niewielkim oknie, marząc o innym życiu. Mogło być zupełnie inaczej, gdyby ojciec nie był taki uparty. Od czasu do czasu zastanawiała się, czy nie pojechać do Strömstad, nie rzucić się ojcu do nóg i nie błagać o zmiłowanie. Już dawno by to zrobiła, gdyby miała choć cień nadziei, ale znała ojca i wiedziała, że nie warto. Nie ma wyjścia, trzeba czekać na okazję albo wymyślić jakiś inny sposób.

Usłyszała kroki na ganku i westchnęła. Pewnie Anders wraca do domu. Jeśli się spodziewa, że zastanie jedzenie na stole, to się myli. Skoro ona cierpi, nosząc jego dziecko, on mógłby jej przygotować kolację. Choć po prawdzie nie było z czego. Pieniądze skończyły się już tydzień po wypłacie, a do następnej został kolejny tydzień. Ale jeśli Anders tak się przyjaźni z Janssonami, którzy mieszkają po sąsiedzku, niech idzie i wyżebrze kawałek chleba, a może nawet coś, na czym da się ugotować zupę.

– Dobry wieczór, Agnes – powiedział Anders. Byli małżeństwem od ponad pół roku, ale on nadal nie czuł, że to jego dom. Stał w progu zmieszany.

– Dobry wieczór – parsknęła, krzywiąc się na widok jego brudnej postaci. – Musisz wnosić ten brud? Zdjąłbyś chociaż buty.

Anders posłusznie zdjął buty i postawił je na schodkach przed drzwiami.

– Jest coś do jedzenia? – zapytał.

Agnes zareagowała tak, jakby ją co najmniej zwymyślał:

– A wyglądam na taką, co będzie ci gotowała? Ledwo stoję na nogach, a ty byś chciał, żeby na ciebie czekał gorący posiłek, kiedy wracasz do domu. Za co miałam zrobić zakupy, co? To, co przynosisz, nie wystarcza, żebyśmy jedli jak ludzie. Nie ma już ani grosza. Drań sklepikarz nic nie chce dać na kredyt.

Słysząc o kredycie, Anders skrzywił się. Nie cierpiał długów. Agnes wiele razy robiła zakupy na kreskę.

– Właśnie, musimy o tym porozmawiać. – Ociągał się. Agnes czuła, że zanosi się na coś niedobrego.

– Na przyszłość ja będę gospodarował pieniędzmi. Tak będzie lepiej.

Nie patrzył jej w oczy. Agnes czuła, jak wzbiera w niej złość. Co to ma znaczyć? Że odbierze jej jedyną radość, jaka jej w życiu pozostała?

Przeczuwając nadciągającą burzę, Anders ciągnął:

– Już teraz ciężko ci chodzić do sklepu, a po urodzeniu dziecka nie będziesz miała z kim go zostawić. Więc będzie lepiej, jeśli to wezmę na siebie.

Początkowo ze złości nie mogła wykrztusić słowa. Ale po dłuższej chwili wyjaśniła mu dokładnie, co o tym myśli. Widziała, jak Anders się wije, bo wie, że pół baraku słyszy, jak żona mu wymyśla, ale miała to w nosie. Nie obchodziło jej, co myślą o niej ci prostacy. Już ona się postara, żeby nawet na chwilę nie zapomniał, co o nim sądzi.

Mimo awantury Anders nie ustąpił. Zdziwiło ją to. Pozwolił jej się wykrzyczeć i po raz pierwszy wytrwał w swoim postanowieniu. Przerwała, żeby złapać oddech, a wtedy spokojnie powiedział, że choćby sobie płuca wypluła od tego wrzasku, będzie tak, jak postanowił.

Z wściekłości pociemniało jej w oczach. Nie mogła złapać tchu. Ojciec zawsze jej ustępował, gdy z trudem łapała oddech, ale Anders patrzył obojętnie, nieskłonny do pojednawczego gestu.

Nagle poczuła ostry ból w brzuchu. Ze strachu umilkła. Chciała do domu, do taty.

Monika poczuła się, jakby ją uderzono w brzuch.

– Była tu policja?

Morgan, nie odwracając wzroku od ekranu, kiwnął głową. Monika zdawała sobie sprawę, że to kiepski moment na rozmowę. Zgodnie z planem pracował i nie należało mu przeszkadzać. Ale nie potrafiła się powstrzymać. Była tak zdenerwowana, że przestępowała z nogi na nogę. Chciała podejść do syna, potrząsnąć nim, chciała, żeby sam, bez zadawania szczegółowych pytań, powiedział, co się stało, ale wiedziała, że to bezcelowe. Musiała zabrać się do tego jak zwykle, cierpliwie.

– Czego chcieli?

Morgan nadal nie odrywał wzroku od ekranu. Gdy odpowiadał, jego palce ani na moment nie zwalniały. Wciąż tańczyły po klawiaturze.