Выбрать главу

Sara nadal nie wracała. Wprawdzie mama mówiła, że już nie wróci, ale Frida myślała, że tak się tylko mówi. Przecież nie można tak po prostu zniknąć. Zaczęła żałować, że nie była dla Sary milsza. Nie powinna się kłócić, kiedy Sara zabierała jej zabawki. Powinna się zgadzać. Teraz już za późno.

Frida podeszła do okna i znów spojrzała w niebo. Było szare, jakby brudne. Sarze chyba nie może być dobrze w takim niebie?

I jeszcze ta historia z tym panem. Wprawdzie obiecała Sarze, że nic nie powie, ale… Mama mówi, że zawsze trzeba mówić prawdę. Czy jeśli się o czymś nie opowie, to tak, jakby się skłamało?

Usiadła przed domkiem dla lalek. Była to jej ulubiona zabawka. Kiedyś należał do mamy, teraz do niej. Trudno jej było sobie wyobrazić, że mama miała kiedyś tyle lat co ona teraz. Mama jest przecież taka… dorosła.

Mama dostała domek w latach siedemdziesiątych. Typowy piętrowy budynek z cegły. Miał brązowe i pomarańczowe pokoiki, mebelki te same co w czasach dzieciństwa mamy. Fridzie bardzo się podobały, chociaż żałowała, że nie są różowe i niebieskie. Najbardziej lubiła kolor niebieski. Róż był natomiast ulubionym kolorem Sary. Frida uważała, że to dziwne. Przecież wiadomo, że rudy i róż się gryzą, a Sara miała rude włosy, więc nie powinna lubić różu. Sara się tym nie przejmowała. Zawsze taka była. Na opak.

W domku mieszkały cztery lalki. Dwie dziewczynki i ich rodzice. Frida ustawiła dziewczynki naprzeciw siebie. Zazwyczaj utożsamiała się z lalką ubraną na zielono, ale skoro Sara nie żyje, pozwoli jej być zieloną, a sama będzie tą w brązowej sukience.

– Cześć, Frida. Wiesz, że ja nie żyję? – spytała zielona lalka Sara.

– Wiem, mama mi mówiła – odpowiedziała brązowa.

– I co ci powiedziała?

– Że poszłaś do nieba i już się nie będziesz ze mną bawić.

– Jaka szkoda – powiedziała lalka Sara.

Lalka Frida kiwnęła głową.

– No, mnie też szkoda. Gdybym wiedziała, że umrzesz i nie wrócisz, żeby się ze mną bawić, mogłabyś wziąć sobie wszystkie zabawki, jakie byś tylko chciała. Ja bym ci nic nie powiedziała.

– Szkoda – powtórzyła lalka Sara. – Szkoda, że nie żyję.

– No, szkoda – powiedziała brązowa.

Zamilkły. Po chwili lalka Sara zapytała bardzo poważnie:

– Nie mówiłaś nikomu o tym panu?

– Nie mówiłam. Przecież ci obiecałam.

– Właśnie, to nasza tajemnica.

– A dlaczego mam nie mówić? Przecież ten pan był zły! – powiedziała płaczliwie brązowa lalka.

– Właśnie dlatego. Ten pan powiedział, że mam nie mówić nikomu. Trzeba się słuchać takich złych panów.

– Ale przecież ty nie żyjesz. Ten pan ci już nic nie zrobi.

Na to lalka Sara nie odpowiedziała. Frida ostrożnie posadziła obie lalki w domku i stanęła przy oknie. Że też wszystko musi być takie trudne przez to, że Sara nie żyje.

Annika wróciła z lunchu. Zobaczyła, jak wchodzą Patrik i Ernst. Zawołała Patrika, ale machnął ręką. Śpieszył się do swego pokoju. Nalegała, więc przystanął w drzwiach i spojrzał na nią pytająco. Annika patrzyła znad okularów. Widziała, że jest zmęczony, w dodatku przemókł do nitki. Jak się ma w domu niemowlę i jeszcze śledztwo w sprawie morderstwa na głowie, nie ma się wiele czasu dla siebie.

Widząc w jego oczach zniecierpliwienie, zaczęła pospiesznie wyjaśniać:

– Odebrałam dziś mnóstwo telefonów w związku z artykułami w prasie.

– Będzie coś z tego? – spytał Patrik bez entuzjazmu. Nie przywiązywał większej wagi do telefonów. Rzadko udawało się w ten sposób uzyskać cenne informacje.

– I tak, i nie – odpowiedziała Annika. – Najczęściej dzwoniły stare plotkary. Donosiły na swych zaprzysięgłych wrogów. Poza tym mnóstwo homofobów. Coś niesamowitego. Wystarczy, że facet pracuje w kwiaciarni albo w zakładzie fryzjerskim, żeby go uważali za geja i podejrzewali o wykorzystywanie dzieci.

Patrik przestąpił z nogi na nogę. Annika pośpiesznie mówiła dalej. Podała mu kartkę.

– Wydaje mi się, że to może być ważne. Dzwoniła kobieta, nie podała nazwiska. Powiedziała, że powinniśmy się przyjrzeć karcie zdrowia braciszka Sary. Nie chciała powiedzieć dlaczego, ale wydaje mi się, że coś w tym musi być. W każdym razie warto sprawdzić.

Patrik nie okazał zainteresowania, jakiego oczekiwała. Ale przecież nie słyszał szczególnego naglącego tonu, jakim mówiła ta kobieta. Różnił się od ledwo skrywanej złośliwej radości innych dzwoniących.

– Warto sprawdzić, ale nie wiąż z tym zbyt wielkich nadziei. Anonimowe informacje przeważnie są bezwartościowe.

Annika chciała coś dodać, ale Patrik podniósł ręce w obronnym geście.

– Wiem, wiem. Coś ci mówi, że to co innego. Przyrzekam, sprawdzę, ale to musi poczekać. Są pilniejsze sprawy. Za pięć minut spotykamy się w kuchni. Wtedy opowiem więcej. – Zabębnił palcami po framudze i odszedł, trzymając w ręku jej karteczkę.

Co to za nowe pilne sprawy? Annika miała nadzieję, że to punkt zwrotny. W komisariacie od kilku dni panował nastrój przygnębienia.

Nie potrafił się odnaleźć w pracy. Nie opuszczał go obraz Sary, a przedpołudniowa wizyta policjantów obudziła wcześniejsze, drzemiące w nim obawy. A może rzeczywiście za wcześnie wrócił do pracy? Skupienie się na wrzodach żołądka, odciskach, wirusowych trzydniówkach i zapaleniach uszu miało być sposobem na przeżycie i odepchnięcie niepożądanych myśli. Cokolwiek, byle tylko uciec od myśli o Sarze. I o Charlotte. Ale rzeczywistość go dopadła. Czuł się tak, jakby pędził prosto w przepaść. Z własnej winy, co bynajmniej niczego nie ułatwiało. Gdyby miał być wobec siebie szczery, a prawie mu się to nie zdarzało, musiałby przyznać, że sam nie rozumie, dlaczego tak postępuje. Jakby było w nim coś, co go pcha coraz dalej. Tyle ma, a właściwie miał. Dawne życie legło w gruzach i nic już tego nie zmieni, bez względu na to, co powie lub zrobi.

Obojętnie przewracał leżące na biurku karty pacjentów. Nie znosił papierkowej roboty. Dzisiaj zupełnie nie mógł się skupić. Wobec pierwszej pacjentki, którą przyjął po lunchu, był wręcz opryskliwy, choć zazwyczaj był miły dla wszystkich. Tym razem nie starczyło mu cierpliwości dla kolejnej baby uskarżającej się na urojone dolegliwości. Była stałą bywalczynią przychodni, ale wątpił, czy jeszcze przyjdzie. Nie spodobało jej się to, co powiedział o stanie jej zdrowia, ale nie przywiązywał do tego większej wagi.

Z westchnieniem zaczął zbierać karty i nagle jednym ruchem zrzucił je na podłogę, dając upust długo tłumionym uczuciom. Rozleciały się po całym gabinecie. Niclas zdarł z siebie fartuch, rzucił go na ziemię, chwycił kurtkę i wybiegł z gabinetu, jakby go coś opętało. W pewnym sensie było to prawdą. Zatrzymał się na chwilę i opanował na tyle, żeby poprosić pielęgniarkę o odwołanie wszystkich popołudniowych wizyt. Wybiegł na deszcz. Poczuł na wargach krople wody. Przywołały obraz córki unoszonej na spienionych falach. Pobiegł jeszcze prędzej. W deszczu nie było widać płynących mu z oczu łez. Biegł przed siebie, uciekał przed samym sobą.

Maszynka do kawy stękała, prychała, i w końcu wyprodukowała tę samą czarną ciecz co zwykle. Patrik stanął przy zlewie. Pozostali siedzieli na krzesłach z filiżankami w rękach. Przyszli wszyscy z wyjątkiem Martina. Patrik miał właśnie spytać, czy ktoś go widział, kiedy wpadł zadyszany.

– Przepraszam za spóźnienie. Annika dzwoniła do mnie, żeby zawiadomić o zebraniu, ale byłem jeszcze w drodze…