W nowym domu nie będzie musiała patrzeć na bezczelną babę Janssona, która opiekowała się jej dzieciakami. Agnes zupełnie nie rozumiała, jak można się na to zgodzić z własnej, nieprzymuszonej woli, chociaż dla niej było to wygodne. Pełne wyrzutu spojrzenia tej kobiety działały jej na nerwy. Jakby była gorsza, tylko dlatego że ma w życiu cel inny niż podcieranie dzieciom tyłków.
Dom stał na jednym z wąskich wzgórz schodzących ku morzu. Nie dało się podjechać pod same drzwi. Ostatni odcinek należało pokonać pieszo, ze skromnym dobytkiem na plecach. Anders musiał obrócić kilka razy, żeby przenieść liche meble. W tym czasie Agnes przywitała się z właścicielem i weszła do swego nowego mieszkania. Dawniej nie uwierzyłaby, że dwa pokoiki w małym domku będą dla niej symbolem awansu społecznego, ale w porównaniu z ciemnym barakiem to był prawdziwy pałac.
Przestąpiwszy próg, stwierdziła z zadowoleniem, że poprzedni lokator zostawił po sobie porządek. Nie znosiła brudu, chociaż sama nie kwapiła się do sprzątania.
W baraku wydawało jej się to bezcelowe. Jeśli uda jej się od tego dusigrosza Andersa wyprosić ładne firanki i dywan, może być całkiem znośnie.
Chłopcy przemknęli jej koło nóg, goniąc się po pustych pokojach. Agnes zobaczyła, ile błota nanieśli, i zagotowała się ze złości.
– Karl! Johan! – wrzasnęła. Chłopcy zastygli z przerażenia. Musiała się powstrzymać, żeby im nie wymierzyć siarczystych policzków. Złapała obu i wyrzuciła za drzwi. Pozwoliła sobie jeszcze uszczypnąć ich ukradkiem i ze złośliwą satysfakcją patrzyła na wykrzywione od płaczu buzie.
– Tato! – zawołał Karl. Natychmiast dołączył do niego Johan. – Ja chcę do taty!
– Cicho bądźcie! – syknęła Agnes, rozglądając się niespokojnie. Taki wstyd już pierwszego dnia. Ale dzieci nie dało się już powstrzymać.
– Tato! – wrzeszczeli na wyścigi. Agnes nakazała sobie zachować spokój i oddychała głęboko, miarowo, żeby nie zrobić nic pochopnie.
Malcy przesadzili jeszcze bardziej.
– Karin, my chcemy do Karin! – darli się, tarzając się po podłodze.
Wstrętne beksy, takie same jak ojciec. Wolą tamtą zasraną babę od własnej matki. Ledwo się powstrzymywała, żeby ich nie kopnąć w brzuch. Na szczęście na szczycie wzgórza ukazał się Anders.
– Co tu się dzieje? – spytał swoim charakterystycznym śpiewnym dialektem z Blekinge. Chłopcy zerwali się na nogi.
– Tato, mama jest dla nas niedobra!
– Co się znowu dzieje? – spojrzał na Agnes z wyrzutem.
Sklęła go w myślach. Nie wie, o co chodzi, a bierze stronę synów. Nie chciało jej się wyjaśniać. Odwróciła się na pięcie i weszła do pokoju, żeby sprzątnąć z podłogi grudki błota. Słyszała, jak za jej plecami pociągają nosami, wtulając się w palto Andersa. Jaki ojciec, tacy synowie.
Na poniedziałek Monika wzięła zwolnienie. Od śmierci tej małej minął zaledwie tydzień, ale czuła się, jakby przybyło jej co najmniej kilka lat. Usłyszała, że Kaj buszuje w kuchni, i już wiedziała, co zaraz nastąpi. Nie myliła się.
– Monikaaaaaa! Gdzie kawa?
Zamknęła oczy, żeby nie stracić cierpliwości.
– W szafce nad kuchenką. Od dziesięciu lat w tym samym miejscu. – Nie mogła się powstrzymać.
Usłyszała, jak Kaj mamrocze pod nosem. Westchnęła i poszła do kuchni. Lepiej będzie, jeśli mu pomoże. Nie do wiary, żeby dorosły człowiek był tak niezaradny. Aż trudno uwierzyć, że kiedyś kierował firmą zatrudniającą trzydziestu pracowników.
– Pozwól – powiedziała, odbierając mu puszkę z kawą.
– A tobie co jest? – powiedział ciągle tym samym gniewnym tonem.
Monika odetchnęła głębiej, odmierzyła odpowiednią ilość i wsypała do maszynki. Nie warto wdawać się w kłótnię z Kajem.
– Nic – odpowiedziała cicho. – Po prostu jestem zmęczona. I nie podoba mi się, że była tu policja i przesłuchiwała Morgana.
– Eee, a co w tym złego? – zapytał Kaj. Usiadł przy stole i czekał na kawę. – To dorosły facet, chociaż ty tego nie widzisz – dodał.
– Kto jak kto, ale ty powinieneś sobie zdawać sprawę z jego problemów. Gdzieś ty się podziewał przez te wszystkie lata, że tego nie rozumiesz? A może nie jesteś członkiem tej rodziny? – Rozzłościła się. Gwałtownym ruchem ukroiła kawałek strucli.
– Dziękuję ci bardzo, jestem, tak samo jak ty. Tylko że ja nie chciałem się z nim pieścić. Ani ciągać go po lekarzach od czubków. I co to dało? Całymi dniami przesiaduje w tym swoim domku i z roku na rok robi się z niego coraz większy cudak.
– Wcale się nie pieściłam – odparła Monika przez zęby. – Ze względu na jego problemy chciałam mu zapewnić jak najlepszą opiekę lekarską. Ty postanowiłeś się tym nie zajmować, ale to twoja rzecz. Gdybyś poświęcił mu chociaż połowę tego czasu, który spędzasz na treningach…
Rzuciła na stół talerz ze struclą i oparła się o zlew, krzyżując ramiona na piersi.
– Już dobrze – powiedział Kaj, odgryzając kawałek ciasta. On też nie chciał się kłócić od samego rana. – Nie ma co do tego wracać. Mnie też się nie podoba, że policja tu przyłazi, zamiast się zająć tą jędzą.
Wszedł na swój ulubiony temat i odsunął firankę, żeby rzucić okiem na dom Florinów.
– Spokojnie u nich. Ciekawe, co to było w ostatni piątek, tyle samochodów przed domem. Wnosili pudła z jakimś sprzętem.
Monika niechętnie złożyła broń i usiadła za stołem naprzeciw Kaja. Sięgnęła po kawałek strucli, choć nie powinna. I tak przybyło jej w biodrach od słodyczy. Ale dlaczego miałaby sobie odmawiać, skoro Kaja to nie obchodzi?
– Nie wiem, o co chodzi, i nie chcę sobie tym głowy zaprzątać. Najważniejsze, żeby zostawili w spokoju Morgana.
Wciąż się bała. Czuła to w żołądku. Z dnia na dzień było coraz gorzej. Słodycz ciasta podziałała uspokajająco, ale wiedziała, że to chwilowe i że lęk zaraz wróci. Z rozpaczą patrzyła na Kaja. Może opowiedzieć mu o wszystkim? Uznała, że to bez sensu. Trzydzieści lat razem i nic ich nie łączy. Kaj pochłaniał kolejny kawałek strucli, nieświadom rozterek żony.
– Nie powinnaś być w pracy? – spytał, przestając na chwilę żuć.
Typowe. Od godziny powinna być w pracy, a zorientował się dopiero teraz.
– Mam zwolnienie. Źle się czuję.
– Ale wyglądasz całkiem dobrze – ocenił Kaj. – Jesteś tylko trochę blada. Znasz moje zdanie, powinnaś się zwolnić. Nie ma sensu, żebyś tyrała, skoro nie musisz. Przecież nas stać.
Monika znów się rozzłościła. Wstała gwałtownie.
– Nie chcę już tego słuchać. Dwadzieścia lat siedziałam w domu i nic, tylko prasowałam koszule i gotowałam obiady dla ciebie i twoich partnerów od interesów. Mam w końcu prawo do własnego życia!
Wzięła talerz, podeszła do kubła na śmieci i wyrzuciła resztki strucli. Wyszła z kuchni, zostawiając Kaja z rozdziawionymi ustami. Nie zniosłaby jego widoku ani minuty dłużej.
Upewniwszy się, że Liam mocno śpi, postawiła wózek na tyłach sklepu. Nie chciało jej się ciągnąć go ze sobą. Miała kupić tylko kilka rzeczy. Mocno wiało, zwłaszcza przy wejściu do sklepu. Było zwrócone ku morzu. Za to tył był dobrze osłonięty przez wzgórze. Zresztą wózek miał tam stać zaledwie pięć minut.
Gdy weszła, u drzwi zadzwonił dzwonek. Sklep żelazny był pełen wszelkiego towaru, głównie dla majsterkowiczów i wodniaków. Mia raz po raz sprawdzała kartkę, którą jej dał Markus, żeby się upewnić, co ma kupić. Obiecał, że jeśli kupi, co trzeba, w weekend zamocuje resztę półek w dziecięcym pokoju.