Cieszyła się, że wreszcie to zrobi, bo miesiące mijały, Liam zdążył skończyć pół roku, a jego pokój nadal nie był gotowy. Bynajmniej nie przypominał przytulnego pokoju dziecięcego, jaki sobie wymarzyła. Problem polegał na tym, że musiała się zdać na swojego chłopaka. W życiu nie trzymała w ręku młotka, a Markus był zręczny wtedy, kiedy mu się chciało. Niestety, chciało mu się bardzo rzadko.
Czasem się zastanawiała, czy tak ma wyglądać jej życie. Kiedy się poznali, zachwyciła ją jego filozofia: że ma być fajnie, że po co się wysilać, robiąc rzeczy nudne albo przykre. Przyswoiła sobie jego sposób życia – beztroska, wspaniałe imprezy i spontaniczne decyzje. Z czasem ją to znużyło. Zrozumiała, że czas stawić czoło wyzwaniom dorosłości i zachowywać się odpowiedzialnie – zwłaszcza odkąd na świecie pojawił się Liam. Natomiast Markus nadal żył jak pod kloszem. Miała wrażenie, że ma dwoje dzieci. Markus nie dokładał się ani do czynszu, ani do utrzymania. Gdyby nie zasiłek macierzyński, umarliby chyba z głodu. Markus nie miał problemu ze znalezieniem pracy, zawsze udawało mu się gdzieś wkręcić. Tylko że żadna praca nie spełniała jego oczekiwań. Chciał, żeby było fajnie, i dlatego każdą rzucał już po paru tygodniach. Potem przez jakiś czas żył na jej koszt, zanim udało mu się oczarować kolejnego pracodawcę. W dodatku większą część dnia przesypiał, nie pomagając ani w domu, ani przy dziecku. Nocami grał na komputerze.
Mia zaczynała mieć szczerze dość. Ma dwadzieścia lat, a czuje się, jakby miała czterdzieści. Z przerażeniem zdała sobie sprawę, że narzeka i zrzędzi zupełnie jak jej matka.
Szła alejką między regałami i czytała kartkę. Bez większego trudu znalazła gwoździe i część pozostałych rzeczy, ale musiała poprosić o pomoc, żeby znaleźć wkręty. Kiedy się z tym uporała i już miała płacić siedzącej w kasie Berit, spojrzała na zegarek. Bieganie po sklepie i odhaczanie kolejnych pozycji trwało cały kwadrans. Aż się spociła. Oby się tylko Liam nie obudził. Wyszła pośpiesznie i gdy tylko otworzyła drzwi, usłyszała to, czego się obawiała: przeraźliwy krzyk Liama. Płakał jednak inaczej niż zwykle, kiedy był zły, głodny albo zrozpaczony. W jego głosie słychać było panikę, odbijała się echem od skalnej ściany. Instynkt macierzyński podpowiedział jej, że nie jest dobrze. Wypuściła z rąk torby i rzuciła się do wózka. Na widok dziecka serce stanęło jej w piersi. Próbowała zrozumieć, co widzi. Twarzyczka Liama była czarna od sadzy, a może popiołu. Miał go także w otwartej krzyczącej buzi. Wysunął język, żeby wypluć to obrzydlistwo. Czarny proszek obsypał również wózek, a gdy wzięła przerażonego synka na ręce, pobrudziła sobie palto. Nie mogła pojąć, co się stało, ale widziała, że ktoś zrobił coś jej dziecku. Z synkiem na ręku pobiegła z powrotem do sklepu, żeby zadzwonić na policję. Tymczasem próbowała mu zetrzeć popiół z buzi serwetką.
Trzeba być chorym na umyśle, żeby zrobić dziecku coś takiego.
Około drugiej wiedzieli już wszystko. Czarną robotę wykonała Annika. Patrik podziękował jej i uporządkował kartki. Wylewały się z faksu wartkim strumieniem. Potem zapukał do pokoju Martina i, nie czekając na zaproszenie, wszedł.
– Cześć – powiedział Martin pytającym tonem. Wiedział, czego szukali. Wystarczyło tylko spojrzeć na Patrika, by zrozumieć, że są wyniki.
Nie odpowiadając na pozdrowienie, Patrik usiadł naprzeciw Martina i bez słowa położył na jego biurku wydruki.
– Domyślam się, że coś znaleźliście – powiedział Martin, sięgając po plik kartek.
– W końcu dostaliśmy zgodę na przejrzenie tej dokumentacji i okazało się, że to istna puszka Pandory. Tyle tego jest. Sam zobacz.
Patrik oparł się wygodnie na krześle, czekając, że Martin rzuci okiem na faksy.
– Nieładnie to wygląda – powiedział Martin po chwili.
– No właśnie – odpowiedział Patrik, potrząsając głową. – W dokumentacji szpitalnej Albina aż trzynaście razy jest mowa o uszkodzeniach ciała. Złamania, rany cięte, oparzenia i Bóg wie co jeszcze. Podręcznikowy opis znęcania się nad dzieckiem.
– I co, jesteś pewien, że sprawcą jest Niclas, nie Charlotte?
– Po pierwsze, nie ma dowodów, że ktoś się nad nim znęcał. Dotychczas nie było powodu stawiać takich pytań i teoretycznie ten mały może być największym pechowcem na świecie. Z drugiej strony obaj wiemy, że to mało prawdopodobne. Przypuszczalnie ktoś wielokrotnie znęcał się nad Albinem, ale nie wiadomo kto: ojciec czy matka. W tej chwili najwięcej wątpliwości budzi ojciec, więc trzeba przyjąć, że najprawdopodobniej on jest sprawcą.
– Może być i tak, że sprawcami są oboje. Wiesz, że trafiały się takie przypadki.
– Oczywiście – powiedział Patrik. – Wszystko jest możliwe, niczego nie można wykluczyć. Ale biorąc pod uwagę, że Niclas skłamał w sprawie swego alibi – i w dodatku nakłaniał do kłamstwa jeszcze kogoś – chciałbym go zatrzymać i szczegółowo przesłuchać. Zgadzasz się?
Martin skinął głową.
– Oczywiście. Zatrzymamy, pokażemy, co mamy, i zobaczymy, co powie.
– Dobrze. Tak robimy. To co, jedziemy?
Martin znów skinął głową.
– Jeśli tobie pasuje, mnie też.
Godzinę później Niclas siedział w pokoju przesłuchań. Z zaciętą miną, chociaż nie protestował, gdy go zatrzymali w przychodni. Sprawiał wrażenie, jakby nie miał już sił. W drodze do komisariatu nawet nie spytał, dlaczego go zatrzymano. Niewidzącym wzrokiem w milczeniu wpatrywał się w okno. Przez chwilę Patrikowi było go żal. Sprawiał wrażenie, jakby dopiero teraz do niego dotarło, że jego córeczka nie żyje. Zaraz jednak Patrik przypomniał sobie to, co przeczytał w szpitalnych rejestrach, i współczucie znikło tak szybko, jak się pojawiło.
– Wie pan, dlaczego pana zatrzymaliśmy? – zaczął spokojnie.
– Nie – odpowiedział Niclas, wpatrując się w blat stołu.
– Uzyskaliśmy informacje, które są… – Patrik zrobił pauzę – niepokojące.
Bez odpowiedzi. Niclas opadł na krzesło. Jego splecione ręce drżały.
– Nie pyta pan, co to za informacje – odezwał się Martin. Niclas nie odpowiedział.
– Powiemy panu – stwierdził Martin i spojrzał na Patrika. Dał mu znak, żeby mówił dalej. Patrik odchrząknął.
– Po pierwsze, nie jest zgodne z prawdą to, co pan mówił o tamtym poniedziałku.
Niclas po raz pierwszy podniósł wzrok. Przez jego twarz przemknęło zdziwienie. Nie odezwał się. Patrik mówił dalej.
– Osoba, która zapewniła panu alibi, wycofała się z tego. Mówiąc wprost: Jeanette powiedziała, że wcale pan u niej nie był i że prosił ją pan, żeby skłamała.
Zero reakcji. Jakby był pozbawiony uczuć. Wbrew temu, czego się Patrik spodziewał, nie okazał ani złości, ani zdziwienia. Czekał, aż Niclas coś zrobi, ale on cały czas milczał.
– Chciałby pan coś powiedzieć? – zapytał Martin.
Niclas potrząsnął głową.
– Niech jej będzie, skoro tak mówi.
– A może nam pan powie, gdzie pan wtedy był?
Wzruszenie ramion. Po chwili Niclas powiedział cicho:
– W ogóle nie zamierzam się wypowiadać. Nie rozumiem, po co mnie tu przywieźliście ani po co te pytania. Zginęła moja córka. Dlaczego miałbym jej zrobić coś złego? – Podniósł wzrok na Patrika. Patrik skorzystał z okazji i przeszedł do następnej sprawy.
– Może dlatego, że ma pan zwyczaj robić swoim dzieciom krzywdę. Przynajmniej Albinowi.