Выбрать главу

Z czasem jednak zapomniała o tym. Lata mijały, życie niosło tyle innych kłopotów, że nie miała sił rozpamiętywać. Zabrakło też czasu na wspominanie ojca. Teraz życie ją dogoniło, przejechało i wyrzuciło obolałą na pobocze. Miała wreszcie czas pomyśleć o ojcu. Wiedziałby, co powiedzieć. Pogłaskałby ją po głowie i zapewnił, że wszystko będzie dobrze. Lilian jak zwykle była zajęta swoimi sprawami i nie miała czasu słuchać. A Niclas jak to Niclas. Straciła już nadzieję, że żałoba ich do siebie zbliży. Zasklepił się we własnym kokonie. Wprawdzie nigdy nie odsłonił się przed nią do końca, ale ostatnio był już tylko cieniem przemykającym się przez jej życie. Co wieczór kładł głowę na poduszce obok niej i leżeli obok siebie, starannie unikając dotykania się. Bali się, że jeśli ich ciała nieoczekiwanie się zetkną, zaczną rozdrapywać rany. Wiele razem przeszli i wbrew wszelkim przewidywaniom udało im się, przynajmniej z pozoru, utrzymać ten związek. Ale teraz się kończył.

Ciężkie myśli zakłócił odgłos kroków na schodach. Podniosła wzrok na Niclasa. Rzuciła okiem na zegar i uświadomiła sobie, że dopiero za parę godzin powinien wrócić z pracy.

– Cześć, jesteś już? – zdziwiła się i chciała wstać.

– Zostań, musimy porozmawiać – powiedział. Serce jej się ścisnęło. Cokolwiek chce powiedzieć, na pewno nie będzie to nic dobrego.

20

Fjällbacka 1928

Życie w nowym miejscu nie przyniosło tak dużych zmian, jak oczekiwała. To, kim była, nadal było ważniejsze od tego, kim była wcześniej. Z czasem była coraz bardziej rozgoryczona, a dawne życie wydawało się odległym snem. Czy naprawdę kiedyś nosiła piękne suknie, na przyjęciach grała na fortepianie, czy kawalerowie prześcigali się, by z nią tańczyć, a przede wszystkim czy jadła, co i ile chciała.

Popytała o ojca i dowiedziała się, że jest człowiekiem złamanym. Przyjęła to z satysfakcją. Mieszka samotnie w swoim wielkim domu. Wychodzi tylko do pracy. Ucieszyła się. Ożyły nadzieje, że uda jej się wkraść w jego łaski, jeśli poczuje się dostatecznie nieszczęśliwy. Ale mijały lata, nic się nie działo i Agnes traciła nadzieję.

Chłopcy, już czteroletni, byli wręcz okropni. Choć tacy mali, samopas krążyli po osiedlu, bo Agnes nie miała siły ani ochoty ich wychowywać. Anders pracował teraz dłużej, bo miał do kamieniołomu jeszcze dalej. Wychodził z domu, zanim dzieci się obudziły, wracał, gdy już spały. Tylko w niedziele mógł spędzić z nimi trochę czasu, a wtedy byli tak uszczęśliwieni, że zachowywali się jak aniołki. Więcej dzieci nie mieli, zadbała o to. Anders kilka razy próbował z nią o tym rozmawiać, chciał, żeby go wpuściła do łóżka, ale odmowa przyszła jej bardzo łatwo. Pożądanie, jakie niegdyś czuła, znikło bezpowrotnie. Teraz pozostał wyłącznie wstręt. Ciarki ją przechodziły, jeśli przypadkiem dotknęła jego brudnych, pokancerowanych rąk. To, że nie buntował się przeciwko narzuconemu siłą celibatowi sprawiało, że gardziła nim jeszcze bardziej. To, co inni uważali za dobroć, dla niej było brakiem charakteru. Do tego nadal wykonywał większość prac domowych. Przecież prawdziwy mężczyzna nie pierze dziecięcych ubrań, nie szykuje drugiego śniadania. Wolała nie pamiętać, że sama nie chce tego robić.

– Mamo, Johan mnie bije! – Karl podbiegł do Agnes. Paliła papierosa na schodkach przed domem. W nałóg wpadła w ostatnich latach, chociaż oznaczało to, że musi prosić Andersa o pieniądze. Niemal miała nadzieję, że się sprzeciwi.

Zimno popatrzyła na płaczące dziecko i dmuchnęła mu dymem w twarz. Zakasłał i zaczął trzeć oczy. Przytulił się do niej, szukając pocieszenia, ale jak zwykle nie odpowiedziała na ten dowód czułości. Zostawiała to Andersowi. To on ich rozpuścił, ona nie zamierzała robić z nich maminsynków. Szorstko odsunęła synka, dodając jeszcze klapsa w pupę.

– Nie becz, tylko mu oddaj – powiedziała spokojnie, wydmuchując dym.

Karl rzucił jej spojrzenie pełne żalu i ze spuszczoną głową pobiegł do brata.

Zeszłego roku jedna z sąsiadek miała czelność zwrócić jej uwagę, że powinna lepiej pilnować dzieci. Zobaczyła chłopców bawiących się bez opieki na pomoście, przy nabrzeżu załadunkowym. Agnes spojrzała na kobiecinę obojętnie i spokojnie odpowiedziała, żeby zajęła się własnymi sprawami. Dodała, że sądząc po jej najstarszej córce, która uciekła do miasta i, jak mówią, żyje z tego, że pokazuje się nago, jak ją Pan Bóg stworzył, nie powinna uczyć Agnes, jak pilnować dzieci. Sąsiadka się obraziła i odeszła, mamrocząc pod nosem coś o biednych dzieciach, ale już nigdy nie odważyła się jej zaczepić. O to właśnie Agnes chodziło.

Odchyliła się do tyłu, pamiętając, by za długo nie wystawiać się na wiosenne słońce, które tak miło grzało twarz. Nie chciała się opalić. Powinna zachować jasną cerę, znak rozpoznawczy kobiet dobrze urodzonych. Uroda była jedyną rzeczą, jaka jej pozostała po dawnym życiu, i korzystała z niej, by dodać trochę blasku obecnemu. Ileż można było uzyskać od sklepikarza za całusa, a może i coś jeszcze. W ten sposób zdobywała słodycze i dodatkowe jedzenie, którym nie dzieliła się z rodziną. Raz nawet dostała kawałek materiału i starannie schowała go przed Andersem. Na razie tylko go dotykała od czasu do czasu, przykładała do policzka i rozkoszowała się gładkością jedwabiu. Rzeźnik też robił różne aluzje, ale Agnes uznała, że starania o kawałek lepszego mięsa mają pewne granice. O ile sklepikarz był człowiekiem względnie młodym i przystojnym i nawet przyjemnie było całować się z nim w magazynie, o tyle rzeźnik był grubym, a właściwie tłustym mężczyzną około sześćdziesiątki. Musiałaby dostać coś więcej niż pierwszą krzyżową, żeby mu pozwolić wsunąć sobie pod spódnicę grube paluchy z zaschniętą krwią pod paznokciami.

Zdawała sobie sprawę, że ludzie o niej plotkują. Przestała się tym przejmować, gdy zrozumiała, że nigdy nie odzyska dawnej pozycji. Niech gadają. Jeśli w ten sposób uda jej się choć trochę skorzystać z uroków życia, na pewno nie przeszkodzi jej gadanie jakichś tępych wyrobników. A jeśli przy okazji sprawi przykrość Andersowi, gdy usłyszy, co ludzie mówią o jego żonie, tym lepiej. Uważała, że to on jest wszystkiemu winien, więc z przyjemnością korzystała z każdej okazji, by go zranić.

Od kilku tygodni była zaniepokojona. Miała wrażenie, że dzieje się coś, o czym nie wie. Kilka razy przyłapała męża, jak patrzył w przestrzeń, jakby się nad czymś zastanawiał. Raz nawet go spytała, czy coś się dzieje, ale zaprzeczył, chociaż niezbyt przekonująco. Była pewna, że Anders coś knuje. Doprowadzało ją to do szału, ale znała go na tyle dobrze, że nie naciskała. Wiedziała, że i tak nic nie powie, dopóki sam nie zechce. Potrafił być uparty jak osioł.

W zamyśleniu wzięła papierosy i wstała, żeby wejść do domu. Przez chwilę zastanawiała się, dokąd mogli pobiec chłopcy, ale wzruszyła ramionami i pomyślała, że nic im nie będzie. Ona tymczasem się zdrzemnie.