Ernst oderwał wzrok od butów i w końcu spojrzał na Patrika. W oczach miał upór, wiedział jednak, że musi wyłożyć karty na stół.
– Wydawało mi się to niewiarygodne. Przecież znam gościa, nie wierzę, żeby się zajmował takimi rzeczami. Pomyślałem, że gliniarze z Göteborga na pewno popełnili błąd i jeśli podam sprawę dalej, ucierpi ktoś niewinny. Wiesz, jak jest – powiedział, patrząc z niechęcią na Patrika. – Co z tego, że potem zadzwonią, powiedzą bardzo przepraszamy, pomyłka, zapomnijcie, jakie nazwisko wymieniliśmy. Tu, na miejscu, facet byłby na zawsze spalony. Pomyślałem, że poczekam, zobaczę, co będzie.
– No i doczekasz się! – Patrik niemal jąkał się z wściekłości.
– Ale to przecież nie ma sensu, przyznaj. Facet pracuje z młodzieżą, jest znany z zaangażowania i robi bardzo wiele dobrego.
– Mam to gdzieś! Jeśli koledzy z Göteborga zawiadamiają nas, że trafili na jego nazwisko podczas śledztwa w sprawie pornografii dziecięcej, my to sprawdzamy. To nasz obowiązek, do cholery! Jeśli tacy z was kumple…
– Jacy tam kumple… – wymamrotał Ernst.
– …czy znajomi, wszystko jedno, nie ma znaczenia, nie rozumiesz? To, że kogoś znasz, nie uprawnia cię do oceniania, co nadaje się do zbadania, a co się nie nadaje!
– Po tylu latach służby… – Ernst nie dokończył, Patrik mu przerwał.
– Po tylu latach służby powinieneś to rozumieć! Nie przyszło ci nawet do głowy powiedzieć o tym, kiedy jego nazwisko pojawiło się w związku ze śledztwem o morderstwo? Była okazja, żeby nas poinformować. Prawda?
Ernst znów wpatrywał się we własne buty. Nie zamierzał odpowiadać. Patrik westchnął i usiadł. Splótł dłonie i z powagą spojrzał na Ernsta.
– Nic już na to nie poradzimy. Mamy wszystkie dane z Göteborga, zatrzymamy gościa i przesłuchamy. Mamy też nakaz rewizji. Módl się, żeby się nie okazało, że on już wie i zdążył wszystko pochować. Zawiadomiłem Mellberga, na pewno będzie chciał z tobą gadać.
Ernst nie odpowiedział ani słowem, wstał i wyszedł. Zdawał sobie sprawę, że prawdopodobnie popełnił największy błąd w karierze. Całkiem niemały.
– Mamo, jeśli się komuś obiecało dotrzymać tajemnicy, to jak długo trzeba jej dotrzymywać?
– Nie wiem – odpowiedziała Veronika. – W ogóle nie należy zdradzać tajemnic, prawda?
– Mhmm… – mruknęła Frida, kreśląc łyżeczką kółka w jogurcie.
– Nie baw się jedzeniem – powiedziała z irytacją Veronika. Właśnie wycierała zlew. Przerwała i odwróciła się do córki.
– A dlaczego pytasz?
– Nie wiem – Frida wzruszyła ramionami.
– Właśnie że wiesz. Opowiadaj, skąd to pytanie? – usiadła obok córki i przyglądała jej się badawczo.
– Skoro nie wolno, to przecież nie mogę nic powiedzieć, prawda? Ale…
– Ale co? – podpytywała Veronika.
– Ale jeśli obiecało się komuś, kto już nie żyje, też nie wolno mówić? Bo gdyby się coś powiedziało, a ta nieżywa osoba by wróciła, toby się gniewała?
– Córeczko, Sara kazała ci obiecać, że czegoś nikomu nie powiesz?
Frida nadal kreśliła kółka.
– Już o tym rozmawiałyśmy i wierz mi, jest mi bardzo przykro, ale Sara już nigdy nie wróci. Sara jest w niebie i na zawsze tam zostanie.
– Na zawsze? Na wieczną wieczność? Tysiąc milionów lat?
– Tak. Na tysiąc milionów lat. A jeśli chodzi o tę tajemnicę, Sara na pewno by się nie pogniewała, gdybyś powiedziała tylko mnie.
– Jesteś pewna? – Frida niespokojnie spojrzała w szarzejące za oknem niebo.
– Absolutnie. – Veronika uspokajająco położyła rękę na ramieniu córki.
Frida najwyraźniej zastanawiała się nad tym, co usłyszała. Po chwili powiedziała z ociąganiem:
– Sara się okropnie bała. Nastraszył ją jeden paskudny pan.
– Paskudny pan? A kiedy to było? – Veronika w napięciu czekała na odpowiedź.
– Dzień przed tym, jak poszła do nieba.
– Jesteś pewna, że to było wtedy?
Frida zmarszczyła brwi. Była oburzona, że mama jej nie wierzy.
– Tak, jestem pewna. Znam wszystkie dni tygodnia. Nie jestem małym dzieckiem.
– Oczywiście, jesteś dużą dziewczynką i wiesz, jaki był dzień tygodnia – uspokajała ją matka. Postanowiła wyciągnąć od córki coś więcej. Frida boczyła się, ale jednocześnie czuła potrzebę podzielenia się tajemnicą.
– Sara powiedziała, że ten pan był przeokropny. Przyszedł, jak ona się bawiła nad wodą. I on był zły.
– Jak to zły? Sara tak powiedziała?
– Mhmm… – zamruczała Frida, uważając, że taka odpowiedź wystarczy.
Veronika cierpliwie pytała dalej:
– Co to znaczy, że był zły?
– Złapał ją za ramię, aż ją zabolało. Powiedziała, że tak ją złapał. – Frida mocno chwyciła się prawą ręką za lewe przedramię. – A potem mówił głupie rzeczy.
– Jakie głupie rzeczy?
– Nie zrozumiała wszystkiego. Powiedziała, że jakieś paskudztwa. Coś o czarnym miocie albo o czymś takim.
– Czarny miot? – powtórzyła za nią, nie rozumiejąc, Veronika.
– No, mówiłam ci przecież, że dziwnie mówił i że Sara nie zrozumiała. Ale mówiła, że był zły. Nie mówił normalnie, tylko krzyczał na nią. Tak głośno, że aż ją uszy zabolały. – Frida zatkała uszy rękoma.
Veronika ostrożnie zdjęła jej ręce z uszu i powiedziała:
– Wiesz co, chyba będziesz musiała zdradzić tę tajemnicę jeszcze komuś.
– Przecież mówiłaś… – powiedziała z oburzeniem Frida i niespokojnie spojrzała w niebo.
– Wiem, że mówiłam, ale myślę, że Sara chciałaby, żebyś tę tajemnicę zdradziła policji.
– Dlaczego? – zaniepokoiła się Frida.
– Bo kiedy ktoś umiera i idzie do nieba, policja powinna poznać wszystkie tajemnice tej osoby. Te osoby zazwyczaj chcą, żeby policja poznała ich tajemnice. Na tym polega praca policji.
– Że ma znać wszystkie tajemnice? – powiedziała zdumiona Frida. – I muszę opowiedzieć, że schowałam kanapkę do tapczanu, jak nie chciałam jej zjeść?
Veronika uśmiechnęła się.
– Tego policja nie musi wiedzieć.
– Teraz nie, bo żyję, ale jakbym umarła, to będziesz musiała im powiedzieć?
Uśmiech zniknął z twarzy Veroniki. Potrząsnęła głową. Zrobiło się nieprzyjemnie. Pogłaskała córkę po jasnej główce i powiedziała:
– Nie musisz się nad tym zastanawiać, bo nie umrzesz.
– Skąd wiesz, mamo? – spytała zaciekawiona Frida.
– Po prostu wiem. – Veronika nagle wstała. Serce jej się ścisnęło i musiała wyjść do przedpokoju. Nie odwracając się, żeby córka nie zobaczyła jej łez, szorstkim głosem zawołała: – Ubieraj się. Jedziemy na policję.
Frida posłuchała. Skulona poszła do samochodu. Oby mama się nie myliła, oby Sara naprawdę się nie gniewała.
21
Fjällbacka 1928
Anders wybierał się z synami na niedzielną przechadzkę. Była piękna pogoda. Ubieranie i czesanie chłopców sprawiało mu przyjemność, ale szło dość opornie, bo skakali z radości. Wreszcie byli gotowi. Zawołali do matki na pożegnanie, ale Agnes nie odpowiedziała. W oczach mieli taki zawód, że Andersa zabolało serce. Zupełnie nie rozumiała, że jej potrzebują, że tęsknią do jej zapachu, jej objęć. Coraz częściej przychodziło mu do głowy, że Agnes o tym wie, ale świadomie się wzbrania. Chłopcy mieli już cztery lata i Anders musiał przyznać, że jej stosunek do dzieci jest nienaturalny. Początkowo przypuszczał, że to skutek ciężkich przeżyć związanych z porodem, ale lata mijały, a Agnes nadal nie przywiązała się do dzieci.