Sachs zaczerwieniła się i podniosła w górę dłonie.
– To z moich rąk. Wzięłam ten gałgan bez rękawiczek.
– Bez rękawiczek? – powtórzył groźnym tonem Rhyme.
– Przepraszam – tłumaczyła się Amelia. – Wiem, skąd się to wzięło. John… doktor Sung pokazywał mi ten swój amulet. Był poobijany i chyba wodziłam po nim paznokciem.
Li pokiwał głową.
– Pamiętam – oznajmił. – Sung pozwalał dzieciom na statku bawić się tym. To kamień z Qingtian. Na szczęście. To była małpa – dodał. – Bardzo znana w Chinach.
Ale Rhyme miał to w nosie. Próbował dociec, dlaczego Sachs popełniła tak podstawowy błąd. Błąd żółtodzioba. Błąd osoby, której myśli bujają zupełnie gdzie indziej.
– Wyrzućcie ten papier – rozkazał.
Technik oddarł arkusz i w tej samej chwili zabrzęczał komputer.
– Poczta przychodząca – oświadczył Cooper, zerkając na ekran. – Mamy grupę krwi. Wszystkie próbki pochodzą od tej samej osoby, najprawdopodobniej rannej kobiety. Ma grupę AB, Rh minus.
– Daj to na ścianę, Thom – zawołał Rhyme i jego asystent zapisał grupę krwi na tablicy.
Jeszcze nie skończył, kiedy komputer Mela Coopera ponownie się odezwał.
– Wyniki AFIS – powiedział technik.
Z przykrością dowiedzieli się, że żaden z pobranych przez Amelię odcisków palców nie został zidentyfikowany. Rhyme zaobserwował jednak coś niezwykłego w najwyraźniejszych odciskach, pochodzących z rurki użytej do rozbicia szyby. Wiedzieli, że to odciski Sama Changa, ponieważ pasowały do tych, które pozostawił na silniku pontonu, a Li potwierdził, że to właśnie Chang sterował nim do brzegu.
Rhyme podjechał bliżej do ekranu. Na opuszkach palca wskazującego i środkowego oraz kciuka prawej ręki Changa widniały podobne do siebie bruzdy.
Kryminolog polecił Thomowi zapisać to spostrzeżenie na tablicy, a potem odebrał telefon od agenta specjalnego Tobe'a Gellera, jednego z elektronicznych guru FBI, i przełączył rozmowę na tryb głośno mówiący.
Geller zakończył właśnie analizę telefonu komórkowego Ducha, który Sachs znalazła w drugim pontonie w Easton Beach.
– Pozwolę sobie zauważyć, że to niebywale interesujący aparat -powiedział. – Jest praktycznie nie do wyśledzenia… karta pamięci została skasowana. To telefon satelitarny. Sygnał jest przekazywany za pośrednictwem rządowej sieci w Fuzhou. Duch albo ktoś, kto dla niego pracuje, włamał się do systemu i go aktywował.
– No, to zadzwońmy do kogoś w tej pieprzonej Republice Ludowej i powiedzmy, że facet korzysta z ich systemu – warknął Dellray.
– Próbowaliśmy to zrobić. Chińczycy twierdzą, że nikt nie może włamać się do ich systemu, w związku z czym jesteśmy w błędzie. Wymieniłem Kwana Anga z nazwiska, ale oni nadal nie byli zainteresowani. Chyba ich opłacono.
Jeden do zera dla Ducha, pomyślał gniewnie Rhyme.
Trochę więcej szczęścia mieli w wypadku broni palnej. Mel Cooper odkrył, że łuski pasują do dwóch typów pistoletu, obu sprzed prawie pięćdziesięciu lat. Jednym z nich był rosyjski tokariew kalibru 7,62 milimetra.
– Ale założę się, że używają modelu pięćdziesiąt jeden, chińskiej wersji tokariewa – dodał Cooper.
– Tak, tak – potwierdził Sonny Li. – To musi być model pięćdziesiąt jeden. Ja też miałem tokariewa, ale zginął w oceanie. W Chinach przeważnie mają model pięćdziesiąt jeden.
Chwilę później posłaniec dostarczył im kopertę. Lon Sellitto wyjął z niej kilka fotografii i spojrzał na Rhyme'a.
– Trzy ciała, które straż przybrzeżna wydobyła z wody – powiedział. – Dwóch zastrzelonych, jeden zatonął.
Do zdjęć dołączone były karty z odciskami palców.
– Ci dwaj – oświadczył Li – to członkowie załogi. Trzeci to imigrant. Był z nami w ładowni. Nie znam nazwiska.
– Przypnij zdjęcia – powiedział Rhyme – i daj odciski na AFIS.
Sonny Li mruknął coś po chińsku.
– Co powiedziałeś? – zapytał Rhyme.
Li zerknął na kryminologa.
– Powiedziałem „piekielni sędziowie”. To takie wyrażenie. W Chinach mamy mit: dziesięciu piekielnych sędziów decyduje, gdzie będzie twoje nazwisko w Księdze Żywych i Umarłych. Sędziowie decydują, kiedy się rodzisz i kiedy umierasz. Wszyscy na świecie mają swoje nazwiska w tej księdze.
Rhyme pomyślał przez chwilę o ostatnich wizytach u lekarzy i o zbliżającej się operacji. Zastanawiał się, w którym miejscu zapisano jego nazwisko w Księdze Żywych i Umarłych.
Ciszę przerwał kolejny sygnał z komputera. Mel Cooper spojrzał na ekran.
– Mamy markę samochodu z plaży. BMW X-pięć. To jedno z tych cacek z napędem na cztery koła.
– Daj na tablicę.
– Czyj to samochód? – zapytał Li, kiedy Thom zapisywał markę na tablicy.
– Naszym zdaniem ktoś czekał na plaży, żeby odebrać Ducha – powiedział Sellitto. – Prowadził właśnie ten samochód.
– Co się z nim stało? – zapytał Li.
– Wygląda na to, że spanikował i dał nogę – wyjaśnił Deng. – Duch strzelił do niego, ale facetowi udało się zwiać.
– Sprawdźcie w rejestrze pojazdów mechanicznych – rozkazał Rhyme.
– Tak jest. – Cooper połączył się z bezpieczną bazą danych wydziału komunikacji. – To bardziej popularna marka, niż sądziłem. Są ich setki – rzekł po chwili. Przesunął listę po ekranie. – Wyłania się pewna możliwość. Około czterdziestu X-pięć zarejestrowano na firmy, a kolejne pięćdziesiąt na agencje leasingu.
– Czy któraś z tych firm nie ma chińskiej nazwy? – zapytał Rhyme.
– Nie – odparł Cooper. – Mam tu w większości nazwy rodzajowe. Szykuje się cholernie żmudna robota, ale będziemy chyba musieli skontaktować się ze wszystkimi. Trzeba odkryć, kto konkretnie prowadzi te samochody.
– To zbyt daleki strzał – uznał Rhyme. – Każcie kilku funkcjonariuszom sprawdzić firmy mieszczące się najbliżej Chinatown, ale…
– Nie, nie, Loaban – zaprotestował Sonny Li. – Ty musisz znaleźć ten samochód. To pierwsza rzecz, jaką trzeba zrobić.
Rhyme uniósł ze zdziwieniem brew.
– Znajdź go teraz – kontynuował chiński policjant. – Poślij do tego dużo ludzi. Wszystkich twoich gliniarzy, mówię ci. Cały zespół.
– To zajmie zbyt dużo czasu – odparł Rhyme. – Nie mamy aż tylu ludzi. Chcę się skoncentrować przede wszystkim na szukaniu Changów i Wu.
– Nie, Loaban – nalegał Li. – Duch, on zabije tego kierowcę za to, że go zostawił. To właśnie teraz robi, szuka go.
– Uważam, że się mylisz – rzekł Dellray.
– Nie, nie – upierał się Li. – Trzeba znaleźć tego kierowcę. On was zaprowadzi do szmuglera.
– Na jakiej podstawie doszedłeś do takiego wniosku, Sonny? – mruknął ze zniecierpliwieniem Lincoln Rhyme. – Na jakich opierasz się przesłankach?
– W autobusie do miasta dziś rano zobaczyłem znak. – Li sięgnął machinalnie po papierosy i cofnął dłoń, napotkawszy ostre spojrzenie Thoma. – Zobaczyłem na drodze wronę. Dziobała jedzenie. Inna wrona próbowała je ukraść i pierwsza wrona nie tylko ją odgoniła, ale ją ścigała i próbowała wydziobać jej oczy.
– I co z tego?
– Przypomniałem sobie teraz tę wronę i pomyślałem o kierowcy. Dla Ducha on jest wróg. Tak jak wrona kradnąca jedzenie. Wu, Changowie, oni nie zrobili mu osobiście nic złego, mówię wam. Kierowca… – Li zmarszczył brwi i spojrzał na Denga.
– Zdradził? – podsunął mu tamten.
– Tak, zdradził go. Teraz jest wrogiem Ducha.
Lincoln starał się powstrzymać śmiech.
– Zanotowane, Sonny – oznajmił.
– Widzę twoją minę, Loaban – rzekł urażony Li. – Przecież nie mówię, że bogowie przychodzą i dają mi znaki. Ale te wrony każą mi myśleć inaczej, otworzyć umysł. Przewietrzyć go.