Выбрать главу

– Jasne.

Zeszli po kilku schodkach do mieszkania w suterenie. Deng nacisnął klamkę i w tej samej chwili Sachs zauważyła sterczący w zamku klucz.

– Nie! – zawołała, wyjmując broń z kabury. – Zaczekaj.

Ale było już za późno. Deng otworzył drzwi i gwałtownie się cofnął na widok niskiego śniadego mężczyzny, który trzymał płaczącą dziewczynkę, wbijając jej w szyję lufę pistoletu.

Mężczyzna ruszył do przodu, dając Dengowi znak, żeby się cofnął. Ani Sachs, ani młody detektyw nie ruszyli się z miejsca.

– Jesteś w kamizelce, Deng? – zapytała szeptem Amelia.

– Tak – padła udzielona drżącym głosem odpowiedź.

– Odsuń się – szepnęła. – Muszę mieć lepsze światło, żeby strzelić. Odłóż broń – zwróciła się bardzo powoli i spokojnie do mężczyzny zasłaniającego się dziewczynką.

Sachs i Deng cofnęli się. Napastnik, ciągnąc przerażoną małą, znalazł się na progu mieszkania.

– Ty! Na ziemię! – warknął okaleczoną angielszczyzną do Sachs.

– Nie – odpowiedziała. – Nie położymy się. Proszę, żebyś odłożył broń. Nie uda ci się uciec. Setki policjantów.

Mężczyzna zerknął ponad nimi w ciemną alejkę. Deng sięgnął po broń pod pachą.

– Eddie, nie! – krzyknęła Sachs.

Napastnik strzelił Dengowi prosto w pierś. Detektyw jęknął głośno i padł na ziemię, zbijając Amelię z nóg. Podniosła się oszołomiona na kolana, lecz napastnik wziął ją na muszkę, zanim zdążyła unieść broń.

Mimo to nie strzelił. Coś odwróciło jego uwagę. W mrocznej alejce Sachs zobaczyła niewielką postać – pędzącego mężczyznę, który trzymał coś w ręku.

Napastnik odwrócił się i podniósł broń, ale biegnący był szybszy i rąbnął go w głowę trzymaną w dłoni cegłą.

– Hongse! – zawołał Sonny Li do Amelii.

Odciągnął ją na bok i odwrócił się z powrotem do napastnika. Ten trzymał się za krwawiącą głowę, ale potem wycelował nagle z pistoletu i zaskoczony Li zatoczył się na ścianę.

Trzy oddane przez Sachs szybkie strzały trafiły napastnika, który padł niczym kukła na bruk.

– Piekielni sędziowie – wyjąkał Sonny Li, przyglądając się nieruchomemu ciału.

Dał krok do przodu, sprawdził puls mężczyzny i wyjął pistolet z jego martwej dłoni. Następnie pomógł wstać zapłakanej dziewczynce, która mijając Amelię, pobiegła alejką i wpadła w ramiona chińskiej policjantki z piątego komisariatu.

Pielęgniarze podbiegli do Denga, żeby sprawdzić, jak się czuje.

– Przepraszam – wyszeptał ranny do Sachs. – To było odruchowe.

– Twoja pierwsza strzelanina?

Deng kiwnął głową.

– Witaj w klubie – odparła z uśmiechem.

Sachs i dwaj policjanci z jednostki taktycznej sprawdzili mieszkanie i znaleźli w łazience małego, spanikowanego, mniej więcej ośmioletniego chłopca. Medycy przebadali rodzeństwo i ustalili, że żadne z nich nie zostało fizycznie skrzywdzone przez wspólnika Ducha.

Wkładając kombinezon z tyveku, Amelia Sachs podniosła wzrok i zobaczyła zmierzającego ku niej Sonny'ego Li. Widząc, że nieduży Chińczyk uśmiecha się od ucha do ucha, roześmiała się także.

– Skąd wiedziałeś, że Wu tu mieszkają? – zapytała.

Li zapalił papierosa.

– W Chinach pracowałem tak: chodziłem w różne miejsca, rozmawiałem z ludźmi. Dzisiaj poszedłem do kasyn, do trzech. W końcu spotkałem faceta przy pokerowym stoliku. On opowiedział mi o mężczyźnie, który był tam wcześniej. Skarżył się wszystkim, że ma chorą żonę. Potem powiedział, że był na „Fuzhou Dragonie” i wszystkich uratował. To musiał być Wu. Dysharmonia wątroby i śledziony, mówiłem wam. Wu powiedział, że mieszka gdzieś blisko. Zacząłem się rozglądać, pytać ludzi i dowiedziałem się, że rodzina taka jak Wu dzisiaj się wprowadziła. Spojrzałem przez tylne okno i zobaczyłem faceta z pistoletem. Hej, ty też patrzysz najpierw przez tylne okno, Hongse? To dobra zasada.

– Powinnam była to zrobić, Sonny.

– A jak wy znaleźliście Wu? – zapytał Chińczyk.

Sachs wyjaśniła, że trafili na ślad rodziny dzięki urazowi żony. Li pokiwał głową, wyraźnie pod wrażeniem zdolności dedukcyjnych Rhyme'a. Sachs opowiedziała mu następnie o przedwczesnym strzale i ucieczce szmuglera.

– Coe? On mi się nie podoba, naprawdę. Kiedy był na konferencji w Fuzhou, myśmy mu nie ufali. Mówił do nas jak do dzieci, chciał samemu załatwić Ducha. Źle się wyrażał o imigrantach. – Li przyjrzał się kombinezonowi z tyveku. – Dlaczego zakładasz to ubranie, Hongse?

– Żeby nie pomylić dowodów rzeczowych.

– Nie powinnaś nosić się na biało. W moim kraju to kolor śmierci. Zły omen.

– Nie jestem przesądna – stwierdziła Sachs.

– Ja jestem – odparł Li. – W Chinach wiele ludzi przesądnych. Trzeba odmawiać modlitwy, składać ofiary, ucinać ogon demonowi…

– Ucinać co? – przerwała zaskoczona.

– Ucinać ogon demonowi. Demony zawsze cię ścigają, więc kiedy przechodzisz przez ulicę, trzeba przebiec szybko przed samochodem. To ucina ogon demona, pozbawia go siły.

Uzyskawszy od Li obietnicę, że nie będzie jej wchodził w drogę, Sachs zbadała ciało martwego napastnika, przeszukała mieszkanie Wu i na koniec poprzeszywany kulami samochód Ducha. Następnie razem z Chińczykiem pojechała do kliniki, gdzie zastali całą rodzinę Wu w pokoju strzeżonym przez dwóch umundurowanych policjantów oraz agentkę urzędu imigracyjnego o kamiennym obliczu.

– Nie będzie wam przeszkadzało, jeśli umieścimy ich w jednym z naszych domów? – zapytała Amelia Sachs.

Nowojorska policja dysponowała kilkoma położonymi w mieście strzeżonymi mieszkaniami, z których korzystali objęci ochroną świadkowie. Duch, który spodziewał się raczej, że Wu zamieszkają w ośrodku dla imigrantów, mógł przekupić kogoś, by go tam wpuścił, albo choćby jego bangshou.

– Nie mamy nic przeciwko temu – odparła agentka.

Sachs, która wiedziała, że wolny jest akurat dom w Murray Hill, podyktowała jej adres. Następnie dała znak Sonny'emu i oboje pożegnali przygnębioną rodzinę. Po wyjściu z kliniki przystanęli na moment przy krawężniku, a potem jak na komendę przebiegli między dwiema pędzącymi taksówkami. Sachs zastanawiała się, czy druga z nich minęła ją dostatecznie blisko, aby uciąć ogony prześladującym ją demonom.

Obawy przed zamachem bombowym skłoniły administrację budynków rządowych do ograniczenia dostępu na parking pod Federal Plaza na Manhattanie. Mogli z niego korzystać wyłącznie wyżsi urzędnicy; dla innych pracowników dobudowano aneks. Tam również przedsięwzięto oczywiście niezbędne środki ostrożności, jednak tego dnia, o godzinie dziewiątej wieczorem, nie funkcjonowały one najlepiej, ponieważ uwagę jedynego pełniącego służbę strażnika zaabsorbowało niecodzienne wydarzenie: płonący na Broadwayu pojazd. Dlatego też nie spostrzegł niosącego teczkę niedużego mężczyzny w garniturze, który zbiegł szybko po rampie na opustoszały parking.

Mężczyzna pamiętał dobrze numery rejestracyjne granatowego rządowego samochodu, którego szukał, i odnalezienie go zajęło mu tylko pięć minut. Rozejrzawszy się dookoła, założył rękawiczki, wetknął szybko dźwignię między szybę i bok drzwi, po czym wsunął tam specjalny pręt, który odblokowywał zamek. Następnie otworzył teczkę i wyjął z niej ciężką papierową torbę z trzydziestocentymetrowymi żółtymi laskami. Do detonatora jednej z nich podłączony był przewód, który biegł do zasilacza, stamtąd zaś do prostego wyłącznika przyciskowego. Mężczyzna umieścił torbę pod fotelem kierowcy i wsunął wyłącznik między sprężyny siedzenia. Każdy, kto ważył więcej niż czterdzieści kilogramów, mógł uruchomić detonator, po prostu siadając w fotelu.