Выбрать главу

Mężczyzna włączył zasilacz, zamknął drzwi samochodu i opuścił parking, mijając zdecydowanym krokiem strażnika, który nieświadom niczego, nadal obserwował z zainteresowaniem strażaków gaszących płonącą furgonetkę.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Siedzieli w milczeniu, oglądając wiadomości na ekranie małego telewizora. William tłumaczył słowa, których nie rozumieli jego rodzice. W telewizji nie podali nazwisk ludzi, którzy o mały włos nie zginęli na Canal Street, ale nie ulegało wątpliwości, że chodziło o Wu Qichena i jego rodzinę. Reporter wspomniał, że przypłynęli tego ranka na pokładzie „Fuzhou Dragona”. Jeden ze wspólników Ducha zginął, jednak samemu szmuglerowi udało się uciec.

Wiadomości dobiegły końca i na ekranie pojawiły się reklamy. Mei-Mei skończyła zszywać małego wypchanego kotka dla Po-Yee i położyła go na krześle. Dziewczynka chwyciła go w rączki i przyglądała się uszczęśliwiona zabawce.

Sam Chang usłyszał jęk dobiegający z kanapy, na której leżał ojciec. Natychmiast wstał, znalazł lekarstwo i podał mu tabletkę morfiny. Doktor w Chinach rozpoznał raka, ale Chang Jiechi był ojcem dysydenta i znalazł się w związku z tym na samym końcu kolejki do leczenia.

Kiedy przyglądał się ojcu, ten otworzył nagle oczy.

– Duch jest wściekły, bo zabili jednego z jego ludzi – powiedział. – I nie udało mu się zabić Wu. Teraz ruszy w pościg za nami.

Taki był jego ojciec – siedział sobie cichutko i chłonął informacje, a potem wydawał opinię, która była nieodmiennie słuszna. W tym przypadku również miał rację, pomyślał zdesperowany Sam Chang.

Niezmiernie żałował decyzji, która przysporzyła tylu nieszczęść jego najbliższym. A więc, tak miał odtąd wyglądać los, jaki zgotował swojej rodzinie – nie czekało ich nic poza lękiem i mrokiem.

Siedząc na ławce w Battery Park City, Duch obserwował oświetlone statki, które płynęły rzeką Hudson. Deszcz przestał padać, ale nadal wiał porywisty wiatr i nisko nad głowami sunęły zwały purpurowych chmur, rozzłoconych od dołu przez światła wielkiego miasta.

Zastanawiał się, w jaki sposób policja dotarła do Wu. Może to jakieś czary?

Nie, nie było w tym żadnych czarów. Miał kolejny dowód na to, że jego przeciwnik i ludzie, którzy z nim pracowali, byli nieubłagani i niesłychanie zdolni. Gdyby nie ten przedwczesny strzał na Canal Street, gryzłby teraz ziemię albo siedział za kratkami. Kim był, u diabła, ów Lincoln Rhyme, o którym dowiedział się ze swojego źródła informacji?

Teraz już nic mu nie groziło. Na Canal Street miał na głowie kominiarkę, nikt go stamtąd nie ścigał, a Kashgari nie miał przy sobie niczego, co pozwoliłoby go powiązać z Duchem względnie z turkiestańskim centrum etnicznym w Queens.

Jutro odnajdzie Changów.

Późnym wieczorem Fred Dellray wstał i przeciągnął się przy swoim biurku w biurze FBI na Manhattanie. Czas się zbierać. Przekartkował raport o strzelaninie przy Canal Street, nanosząc tu i tam poprawki i przez cały czas zastanawiając się, dlaczego w ogóle bierze udział w operacji „Wyzionąć Ducha”.

Frederick Dellray, który ukończył kryminologię, psychologię i filozofię, był w dziedzinie tajnych operacji alfą i omegą, podobnie jak Rhyme w dziedzinie kryminalistyki. Zgubił go jednak własny talent. Okazał się zbyt dobry. Wieści o odnoszonych przez niego sukcesach rozeszły się po całym przestępczym światku. Podczas pracy w terenie groziło mu zbyt wielkie niebezpieczeństwo. W związku z czym awansowano go i od tej pory jedynie nadzorował innych tajnych agentów i współpracowników policji w Nowym Jorku.

Gdy skierowano go do operacji opatrzonej później kryptonimem „Wyzionąć Ducha”, wpadł w konsternację. Nigdy dotąd nie miał do czynienia z przemytem ludzi i uświadomił sobie, że kierując tą operacją, zajmuje się przestępstwami, o których naprawdę niewiele wie. Po dzisiejszych zmaganiach poczuł się jednak dużo lepiej. Nazajutrz miał umówione spotkanie z agentami specjalnymi kierującymi dystryktem południowym i wschodnim, a także z jednym z wicedyrektorów Biura z Waszyngtonu. Przekona ich, żeby dali mu to, czego potrzebował: pełną jurysdykcję FBI, specjalny oddział taktyczny oraz zepchnięcie urzędu imigracyjnego do roli doradczej.

Idąc korytarzem, skinął głową dwóm agentom.

– „Tyle jest zbrodni w świecie – zaintonował, mijając ich – a taki krótki czas”.

Pożegnali go gestem uniesionych dłoni.

Dellray zjechał na dół windą, wyszedł z biura frontowymi drzwiami i przeciął ulicę, zmierzając do aneksu parkingu federalnego. Po drodze zauważył tlący się nadal szkielet furgonetki, która spaliła się wcześniej tego wieczoru.

Minąwszy strażnika, zszedł na pogrążony w półmroku parking, odnalazł swego rządowego forda, otworzył drzwiczki i cisnął do środka poobijaną teczkę.

Wsiadając, zauważył, że uszczelka przy bocznej szybie jest wciśnięta do środka – ktoś wsunął tam dźwignię, żeby otworzyć samochód. A potem zobaczył wystające spod fotela przewody i pochylił się gwałtownie do przodu, usiłując złapać się prawą ręką drzwi i nie uruchomić własnym tyłkiem detonującego bombę wyłącznika przyciskowego.

Ale było już za późno.

Sachs, Mel Cooper i Rhyme badali ślady, które Amelia znalazła wcześniej w skradzionym przez Ducha blazerze – kilka małych szarych włókien z dywanu pod pedałem hamulca i gazu. Lon Sellitto rozmawiał przez telefon. Sonny Li kręcił się gdzieś w pobliżu, chwilowo nie miał jednak do zaoferowania żadnych złotych myśli ze skarbnicy azjatyckiego detektywa.

Pobrane przez Sachs włókna nie pasowały do dywaników w blazerze ani do żadnych innych znalezionych wcześniej.

– Spalcie je i zajrzyjcie do bazy danych – zlecił Rhyme.

Cooper przepuścił dwa włókna przez chromatograf gazowy sprzężony ze spektrometrem masowym, które podały dokładny wykaz substancji, z których składał się ten typ dywanu. Kiedy czekali na wyniki, rozległo się pukanie do frontowych drzwi.

Przybył Harold Peabody. Towarzyszył mu ktoś jeszcze. Rhyme zorientował się. że to zastępca agenta specjalnego kierującego biurem FBI na Manhattanie. Obaj mieli posępne miny.

Chwilę później pojawił się trzeci mężczyzna. Przyjrzawszy się jego świeżo wyprasowanemu granatowemu garniturowi i białej koszuli. Rhyme uznał, że to kolejny agent FBI. lecz gość przedstawił się zwięźle jako Webley ze Stanu.

A więc sprawą zainteresował się również Departament Stanu, pomyślał Rhyme. To był dobry znak. Dellray musiał rzeczywiście użyć bardzo wysokich guanxi. żeby załatwić im posiłki.

– Przepraszam, że przeszkadzam. Lincoln – bąknął Peabody.

– Musimy z panem porozmawiać. Coś się wydarzyło dziś wieczorem w centrum Manhattanu – oznajmił zastępca agenta specjalnego.

– W związku ze sprawą? – zapytała Sachs.

– Nie wydaje nam się, żeby to było z nią związane. Ale obawiam się. że będzie miało pewne implikacje.

No dalej, wyrzućcie to z siebie wreszcie, pomyślał niecierpliwie Rhyme.

– Ktoś podłożył dziś wieczorem bombę na podziemnym parkingu naprzeciwko Federal Building.

– Dobry Boże… – szepnął Mel Cooper.

– Zrobił to w samochodzie Freda Dellraya.

– Nie! – krzyknęła Amelia.

– Nic mu się nie stało – dodał szybko zastępca agenta specjalnego. – Ładunek nie wybuchł.

Rhyme zamknął na chwilę oczy.

– Co to było? – zapytał.

– Dynamit z wyłącznikiem przyciskowym. Wybuchł tylko detonator.

– Dlaczego uważacie, że to nie ma związku ze sprawą? – zapytał Rhyme.

– Dwadzieścia minut przed wybuchem anonimowy rozmówca zadzwonił pod numer dziewięćset jedenaście. Męski głos o nieustalonym akcencie oznajmił, że rodzina Cherenko planuje kroki odwetowe za aresztowania, do których doszło w zeszłym tygodniu.