Выбрать главу

– Pobierają je z embrionu rekina – dodał Rhyme.

Sonny Li roześmiał się.

– Z ryby?

– Tak jest. Rekiny są bardziej kompatybilne z ludźmi niż inne organizmy.

– Hej, Loaban, ta operacja, ona niebezpieczna?

– Owszem, jest niebezpieczna – potwierdził Rhyme.

– Wygląda mi to na yi luan tou shi. Znaczy „rzucać się z jajkami na skały”. Czyli robić to, co nie może się udać, naprawdę. Więc po co ci ta operacja?

Dla Rhytne'a sprawa była oczywista. Żeby zyskać trochę więcej niezależności. Móc podrapać się w głowę. Być bliżej Amelii Sachs. Być lepszym ojcem dla dziecka, którego Sachs tak bardzo pragnęła.

– To jest coś, co po prostu muszę zrobić, Sonny – powiedział.

Li potrząsnął głową.

– Nie, nie. Lepiej przyjąć swoje ograniczenia. Los zrobił cię takim, jakim jesteś, Loaban. Może jesteś lepszym detektywem dlatego, że to się stało. Teraz twoje życie jest zrównoważone.

Rhyme mimo woli się roześmiał.

– Nie mogę chodzić. Nie mogę wziąć do ręki dowodu rzeczowego. Jak to może być, do diabła, lepsze?

– Może twój umysł, on teraz lepiej pracuje, naprawdę. Może masz silniejszą wolę. Może twój jizhong, twoje skupienie teraz lepsze.

– Chcę znowu chodzić – szepnął z naciskiem Rhyme, zastanawiając się, dlaczego otwiera duszę przed tym dziwnym człowieczkiem. – Nie pragnę chyba zbyt wiele.

– A może to zbyt wiele – odparł Li. – Słuchaj, Loaban, patrz na mnie. Może ja bym chciał być wysoki i wyglądać jak Chow Yun-Fat, żeby uganiały się za mną dziewczęta. Może bym chciał być bankierem w Hongkongu. Ale to nie jest moja natura. Moja natura to być dobrym gliniarzem. Może gdybyś zaczął znowu chodzić, straciłbyś coś ważnego. – Li dolał sobie alkoholu. – Słuchaj, Loaban, w Chinach mamy dwóch wielkich filozofów: Konfucjusza i Lao-tsy. Konfucjusz uważał, że dla ludzi najlepsze jest słuchać zwierzchników, wykonywać rozkazy, siedzieć cicho. Ale Lao-tsy, on mówi, najlepsze dla każdego jest iść własną drogą życia. Znaleźć harmonię i naturę. W „Tao” Lao-tsy mówi: „Żyj pośrodku twojego bytu. Po prostu bądź”.

Przez dłuższą chwilę obaj milczeli. Po jakimś czasie Li zaczął opowiadać o życiu w Chinach.

– Jakiego typu przestępczość występuje w Liu Guoyuan? – zapytał Rhyme.

– Dużo przekupstwa, pieniędzy za protekcję. Dużo innych przestępstw. W Chinach dużym problemem jest porywanie kobiet. Na każde sto kobiet mamy stu dwudziestu mężczyzn. Ludzie nie chcą rodzić dziewczynek, naprawdę. A skąd potem wziąć żonę? Więc dużo porywaczy łapie kobiety i sprzedaje je potem na żony. Ja odnalazłem sześć w zeszłym roku. Rekord w naszym urzędzie. Dobre uczucie złapać porywacza, aresztować go.

Przez chwilę pili w milczeniu. Rhyme czuł się zadowolony. Większość ludzi, którzy tu przychodzili, widziała w nim mniej lub bardziej jawnie wybryk natury. Ale Li w ogóle się nie przejmował stanem Rhyme'a. Tak jakby to było zupełnie naturalne. Rhyme zdał sobie sprawę, że prawie wszyscy ludzie, których poznał w ciągu ostatnich kilku lat z wyjątkiem Amelii Sachs, to wyłącznie znajomi. Tego mężczyznę znał dopiero jeden dzień, ale Sonny Li już teraz wydawał mu się kimś więcej.

– Wspomniałeś o swoim ojcu – powiedział. – Kiedy do niego wcześniej dzwoniłeś, nie wyglądało to najlepiej. W czym rzecz?

– Aaa… mój ojciec. Ja nie dorastam do tego, co on chce.

– Dlaczego?

– Aaa… dużo rzeczy. Dam ci naszą historię w tabletce.

– W pigułce.

– Mój ojciec podczas wojny domowej walczył razem z Mao, wypędzał nacjonalistów na Tajwan. W październiku czterdziestego dziewiątego roku stał z przewodniczącym Mao przy Bramie Niebiańskiego Pokoju w Pekinie. Och, Loaban, słyszałem tę historię milion razy. Wielki patriotyczny moment. Mój ojciec, on ma guanxi. Wysokie koneksje. On wielki działacz partii komunistycznej w Fujian. On chciał, żebym ja też. Ale ja widziałem, co komuniści zrobili w sześćdziesiątym szóstym roku: wielką proletariacką rewolucję kulturalną. Zniszczyli wszystko, krzywdzili ludzi, zabijali ludzi. Rząd i partia nie robili dobrych rzeczy.

– To nie było w zgodzie z naturą – wtrącił Rhyme. – Nie było w zgodzie z harmonią.

– Dokładnie tak, Loaban – roześmiał się Li. – Mój ojciec chciał, żebym ja wstąpił do partii. Ale ja nie dbam o partię. Lubię pracę w policji. Lubię łapać przestępców. – Li nagle zmarkotniał. – Inne złe rzeczy to że nie mam syna… że nie miałem dzieci, kiedy byłem żonaty. Nikogo, żeby zachować nazwisko.

– Jesteś rozwiedziony? – zapytał Rhyme.

– Moja żona, ona umarła. Na bardzo złą gorączkę. Byłem żonaty tylko kilka lat, bez dzieci. Mój ojciec mówi, że to moja wina. – Li wstał i podszedł do okna. – Nic z tego, co ja robię, mu nie wystarcza. Pilnie się uczyłem. W wojsku dostawałem medale. Ożeniłem się z ładną, porządną dziewczyną, dostałem pracę w urzędzie bezpieczeństwa, zostałem detektywem. Co tydzień przychodzę do mojego ojca, daję mu pieniądze, odwiedzam grób matki. Ale nic z tego, co robię, mu się nie podoba. Może zostanę tutaj – mruknął, wyglądając przez okno. – Mówię dobrze po angielsku. Mogę być tutaj oficerem bezpieczeństwa.

Sonny Li roześmiał się i powiedział na głos to, co obaj w tym momencie myśleli.

– Nie, nie, już na to za późno. Nie, jak złapiemy Ducha, ja wrócę do domu i będę nadal dobrym detektywem. Guan Di i ja wyjaśnimy jakąś ważną zbrodnię i może mój ojciec pomyśli, że ja w końcu nie jestem takim złym synem. Okay, ty i ja, może w coś zagramy, Loaban – dodał, odwracając się do Rhyme'a.

– Nie mogę grać w większość gier, Sonny. Nie mogę trzymać kart w ręku.

– Aaa, karty – prychnął drwiąco Li. – Karty dobre, żeby zarobić pieniądze. Najlepsze gry to takie, kiedy sekrety siedzą w głowie, naprawdę. Wei-chi… słyszałeś o tej grze? Nazywa się także go.

Rhyme zerknął na planszę, którą Li wyjął z reklamówki i położył na stoliku przy łóżku. Narysowana na niej była siatka, którą tworzyły liczne krzyżujące się pod kątem prostym linie. Li wyciągnął następnie dwie torby z setkami czarnych i białych kamyków oraz zaczął wyjaśniać zasady i cel gry.

Rhyme starał się go uważnie słuchać.

– Wydaje się to dość proste – stwierdził.

Gra polegała w skrócie na tym, że gracze ustawiali na zmianę swoje kamyki na planszy, próbując otoczyć kamyki przeciwnika i wyeliminować je w ten sposób z gry.

– Wei-chi jest jak wszystkie wielkie gry: zasady proste, ale trudno wygrać. – Li podzielił kamyki na dwa stosy. – Teraz – powiedział – ponieważ nigdy nie grałeś, dam ci fory. Dam ci trzy kamyki ekstra. Nie wydaje się dużo, ale to wielka, wielka przewaga w wei-chi.

– Nie – zaprotestował Rhyme. – Nie chcę żadnych forów.

Li doszedł chyba do wniosku, że to ma jakiś związek z niesprawnością gospodarza.

– Dam ci fory tylko dlatego, że nigdy przedtem nie grałeś – wyjaśnił. – To normalne.

Rhyme zrozumiał i był mu wdzięczny za jasne postawienie sprawy, lecz nadal upierał się przy swoim.

– Nie. Twój ruch pierwszy. Zaczynaj – rzekł i patrzył, jak Li koncentruje się na leżącej między nimi planszy.

IV Ucinanie ogona demonowi