W wei-chi im bardziej wyrównany jest poziom graczy,
tym bardziej interesująca gra.
Gra wei-chi
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Wdniu, w którym miał umrzeć, Sam Chang obudził się rano i zobaczył, że jego ojciec stoi na małym podwórku ich brooklyńskiego domu i ćwiczy tai-chi. Obserwując go, uświadomił sobie, że za trzy tygodnie przypadają siedemdziesiąte urodziny Changa Jiechi. Jeśli on, Sam Chang, nie dożyje tego dnia, będzie na nich obecny przynajmniej duchem.
Następnie spojrzał na swoją żonę i śpiącą obok niej małą dziewczynkę, obejmującą ramieniem białego wypchanego kotka, którego uszyła dla niej Mei-Mei. Przyglądał im się przez chwilę, po czym wszedł do łazienki, odkręcił do końca wodę, wziął prysznic i wytarł się ręcznikiem. Z kuchni dobiegało szczękanie garnków. Kiedy tam wszedł, zobaczył, że jego ojciec robi herbatę.
Chang Jiechi zaniósł żelazny imbryk i filiżanki do salonu. Dwaj mężczyźni usiedli i starzec nalał herbatę.
Zeszłej nocy, po powrocie Sama Changa do domu, on i ojciec rozłożyli mapę i zlokalizowali na niej dom Ducha, który ku ich zaskoczeniu nie znajdował się wcale w Chinatown, lecz nieopodal rzeki Hudson.
– Czy kiedy wejdziesz do mieszkania Ducha, jego ochroniarze cię nie przeszukają? – zapytał teraz ojciec.
– Ukryję pistolet w skarpetce. Nie będą mnie starannie przeszukiwać. Nie przyjdzie im do głowy, że mogę być uzbrojony – stwierdził stanowczym tonem Chang. – Wrócę tutaj, żeby się tobą zaopiekować, Baba.
– Jesteś dobrym synem. Nie mógłbym prosić o lepszego.
– Nie dbałem o ciebie, tak jak powinienem.
– Owszem, dbałeś. Dobrze cię nazwałem – oświadczył ojciec. Nadane Changowi chińskie imię Jingerzi znaczyło „Mądry Syn”.
Podnieśli do ust filiżanki i Chang wypił swoją herbatę. W progu salonu stanęła Mei-Mei.
– Obudź Williama – poprosił ją Chang. – Mam mu do powiedzenia kilka rzeczy.
Mei-Mei chciała to zrobić, lecz jego ojciec zatrzymał ją zdecydowanym gestem dłoni.
– Nie – oznajmił. – On będzie chciał z tobą pójść.
– Nie mogę tak odejść, nie zamieniwszy z nim ani słowa. To ważne.
– Jaki jest jedyny powód, dla którego człowiek robi to, co ty zamierzasz zrobić… coś niebezpiecznego? – zapytał go ojciec.
– Dobro dzieci – odparł Chang.
Ojciec uśmiechnął się.
– Tak, synu, tak. Nigdy o tym nie zapominaj. Robi się coś takiego tylko dla dobra dzieci. Moim życzeniem jest, abyś nie budził Williama – dodał stanowczym tonem.
Chang pokiwał głową.
– Jak sobie życzysz, Baba – odparł i zerknął na zegarek. Było wpół do ósmej. – Niedługo będę musiał wyjść – powiedział do Mei-Mei. – Ale chciałbym, żebyś przy mnie siadła.
Mei-Mei usiadła przy mężu i położyła głowę na jego ramieniu. Nie odzywali się ani słowem, lecz po pięciu minutach zaczęła płakać Po-Yee i Mei-Mei wstała, żeby zająć się dziewczynką. Sam Chang siedział jakiś czas w milczeniu, obserwując z uczuciem zadowolenia swoją żonę i ich nową córeczkę. A potem nadeszła pora, żeby wyjść na spotkanie śmierci.
Rhyme poczuł dym z papierosa.
– Co za ohyda! – zawołał.
– Co? – zapytał Sonny Li. Był zaspany i włosy sterczały mu komicznie każdy w inną stronę. Było wpół do ósmej.
– Papierosy – wyjaśnił Rhyme.
– Ty też powinieneś zapalić – bąknął Li. – Odprężyć się.
Wkrótce pojawił się Mel Cooper, a niedługo po nim Lon Sellitto i Eddie Dong. Ten ostatni poruszał się bardzo powoli.
– Jak się czujesz, Eddie? – zapytał Rhyme.
– Powinieneś zobaczyć ranę – odparł Deng, mając na myśli swoje bliskie spotkanie z ołowianą kulą w trakcie strzelaniny na Canal Street.
Niewyspany Sellitto przyniósł ze sobą plik informacji, jakie policjanci z nocnej zmiany uzyskali od wykonawców, którzy w ciągu ostatnich sześciu miesięcy położyli wykładzinę Lustre-Rite w Battery Park City oraz na jego obrzeżach. Łącznie złożono trzydzieści dwa zamówienia.
Agent urzędu imigracyjnego Alan Coe wkroczył do laboratorium raźnym krokiem, jakby to wcale nie z jego winy Duch umknął im poprzedniego wieczoru.
W korytarzu rozległy się kolejne kroki.
– Cześć – pozdrowiła ich Amelia Sachs i pocałowała Rhyme'a.
– Dobrze odpoczęłaś w nocy? – zapytał ją Sellitto. W głosie detektywa zabrzmiała wyraźna zaczepka. – Dzwoniłem do ciebie o pierwszej. Miałem kilka pytań.
– Dotarłam do domu o drugiej – odpowiedziała z błyskiem w oku.
– Jakoś nie mogłem się z tobą skontaktować.
– Wie pan co, detektywie? – odparła. – Mogę panu dać telefon do mojej matki. Nie robiła tego od piętnastu lat, ale może zaświadczyć, jak trudno jest mnie kontrolować.
Ich kłótnia zaintrygowała Rhyme'a. To prawda: kiedy Sachs pracowała, chciał, żeby była bez przerwy dyspozycyjna. Po godzinach wyglądało to jednak zupełnie inaczej. Amelia Sachs była niezależna. Miała inne niż on zainteresowania i innych przyjaciół.
Zadzwonił jego telefon.
– Polecenie, odebrać telefon – rzucił.
– Z panem Li, proszę – odezwał się głos z chińskim akcentem.
Li pochylił się do głośnika i zaczął mówić szybko po chińsku. Między nim i dzwoniącym wywiązała się nader ożywiona rozmowa. Po kilku chwilach rozłączył się.
– To Cai, z tongu – oznajmił z uśmiechem. – Popytał wśród mniejszości. Jest taka grupa, nazywają się Ujgurowie. To muzułmanie, Turcy. Chiny zajęły ich tak jak Tybet i nie bardzo im się to podoba. Byli źle traktowani. Cai odkrył, że Duch zatrudnia ludzi z ośrodka turkiestańskiego w Queens. Ten facet, którego zastrzeliła Hongse, to jeden z nich. Hej, miałem rację, Loaban? Mówiłem, że to z mniejszości.
– Oczywiście, miałeś rację, Sonny.
– Przetrzepać ich? – zapytał Sellitto.
– Mam lepszy pomysł – odparł Rhyme. – Duch dotarł tutaj wczoraj rano i prawdopodobnie od razu zadzwonił do ośrodka, żeby załatwili mu jakichś zbirów. Sprawdzimy wszystkie przychodzące i wychodzące stamtąd telefony od, powiedzmy, dziewiątej rano.
Firma telekomunikacyjna dostarczyła w ciągu pół godziny listę mniej więcej trzydziestu numerów. Większość z nich mogli od razu wyeliminować, ale osiem pozostało. Cztery były numerami telefonów komórkowych z lokalnych centrali.
– Są oczywiście trefne? Te komórki?
– Kradzione jak amen w pacierzu – zaręczył Sellitto.
Operatorzy sieci komórkowych dostarczyli im informacji, skąd dzwoniono i kiedy odbyła się każda rozmowa. Jeden z aparatów zlokalizowano na terenie Battery Park City.
– Czy w którymś z tamtejszych budynków założono wykładziny Lustre-Rite? – zawołał Rhyme, podekscytowany faktem zawężania się ich obszaru poszukiwań.
Sachs sprawdziła listę.
– Tak! Mam jeden adres.
– Tam jest kryjówka Ducha – oświadczył uroczyście Rhyme.
– To nowy budynek. Patrick Henry Street osiemdziesiąt pięć. Niedaleko rzeki – powiedziała i zakreśliła kółko na mapie. A potem westchnęła. – Do diabła. Położyli tę wykładzinę na dziewiętnastu piętrach. Dużo mieszkań do sprawdzenia.
– Więc zabierajcie się szybko do roboty – uciął niecierpliwie Rhyme.
– Jesteś reliktem starego porządku. Czy wyrażasz skruchę?
Duch stał w oknie swojego apartamentu przy Patrick Henry Street na Dolnym Manhattanie i patrzył na płynące przez port łodzie. Straszliwa noc sprzed wielu lat utkwiła na zawsze w jego pamięci i myślał o niej teraz, czekając na człowieka, który zdradził Changów.
Był rok 1966. Solidny, ponury żołnierz, który został politykiem i nazywał się Mao Zedong, ogłosił właśnie rewolucję kulturalną i studenci w całym kraju powstali, aby zniszczyć cztery filary starego porządku: starą kulturę, obyczaje, idee i przyzwyczajenia. Elegancki dom ojca Ducha – przedsiębiorcy zajmującego się sprzedażą sprzętu wojskowego, prowadzącego złomowiska i importującego rosyjskie maszyny – stał się jednym z pierwszych celów rozjuszonych młodych ludzi, którzy wylegli na ulice.